Czy karły są tym, czym się wydają? Fragment książki „Andreowia”
Karły nie są tym, czym się wydają. A czy nowa książka Beaty Chomątowskiej jest o kryzysie męskości? Być może. Czy jest w niej sporo herstorii, sarkazmu, skandali? Być może. Czy utrzymana jest w konwencji krakowskiej szopki? Być może. Czy jest, według nas, świetną, godną polecenia lekturą, w sam raz na dzisiejsze czasy? TAK! To, z pewnością. A o reszcie przekonajcie się sami w trakcie lektury całości, do czego zachęcamy poniższym fragmentem.
Pierwszy horoskop ułożyła jako ośmiolatka. Jej ojciec uznał, że tak kiełkuje oczekiwany talent, który z pewnością wyniesie ją na szczyty reporterskiego fachu. Wierzył w niego od samego początku, jeszcze nim Wandeczka pojawiła się na świecie. Skoro dziecko nosiło w sobie geny wybitnego redaktora Szymona Rosoła, rzecz była przesądzona.
W krótkich hasłach układanych przez Wandę, przypisanych poszczególnym znakom, jak: „Koziorożec. Podróże. Egzotyczne tańce, ruleta i łamańce” lub „Wodnik. Kłopoty wreszcie wygasają. Wracasz do siebie. I jest klawo”, uważne ucho wyłapałoby raczej pogłos złośliwych rymowanek, którymi zabawiały się kiedyś przyjaciółki, Filomena z Marią, podczas uroczystości Bractwa, niż ton spotykany na łamach poważnej prasy, za jaką niewątpliwie uchodził „Kurier”. Nie, żeby Filomena miała coś przeciwko kreślonemu przez Rosoła scenariuszowi, wręcz przeciwnie, najchętniej widziałaby Wandę w roli redaktorki naczelnej, która z przeszklonego gabinetu dyryguje zespołem reporterów, fotografów, drukarzy i całą ludzką masą stłoczoną na czterech piętrach Krążownika. Życzyła córce przede wszystkim niezależności.
Tak czy owak, wkrótce cały Kraków zaczął rozprawiać o nadzwyczajnych zdolnościach niejakiego Abdel-Hanima, reklamującego się w „Kurierze” jako jasnowidz psychografolog. Ów tajemniczy mąż, któremu towarzyszyło nieodłączne medium Salima-Hanem, uchodził za „fenomen świata”, odgadujący bezbłędnie imiona, nazwiska, lata, przeszłość, przyszłość, choroby i numery gwarantujące wygrane, a wszystko to poza czasem i przestrzenią, na odległość sięgającą niekiedy nawet tysięcy kilometrów. W bogatej ofercie każdy mógł znaleźć coś dla siebie, byle podał dzień, miesiąc i rok urodzenia i załączył 1 złoty 25 groszy na koszty przesyłki. Nie trzeba było długo czekać, by na poste restante wskazany w ogłoszeniu spłynęły listy, najpierw z Krakowa i okolic, później z Warszawy, Lwowa, Wilna, nie licząc pomniejszych miast i miasteczek – nie na darmo „Kurier” szczycił się ogólnokrajowym zasięgiem. Pisano także z zagranicy, gdzie nudzące się podróżniczki i kuracjusze koniecznie chcieli wiedzieć, czy nawiązany podczas wakacji romans przetrwa lato, jaki sens ma stawianie na konia zachwalanego przez dżokeja Anglika oraz które znaki na niebie i ziemi niechybnie oznaczają zbliżającą się wojnę. Sądzicie pewnie, że wśród nadawców były same zabobonne nieuki, kuchty i pomocnice domowe. Otóż zdziwilibyście się tak samo, jak dziwiła się matka, otwierając koperty z pytaniami od profesorów uniwersytetów, matron przesiadujących godzinami na klęczkach w Mariackim, lekarzy, prawników i rajców miejskich, by nie wspomnieć o jej własnych koleżankach ze szkolnej ławy.
Spierano się, skąd pochodzi ten niezwykły przybysz i dlaczego zdecydował się osiąść akurat pod Wawelem. Dla tych, którzy uważali swe miasto za pępek świata, było to oczywiste. Lepiej zorientowani, chwalący się bliższymi związkami z „fenomenem świata”, przebąkiwali coś o tajemniczym źródle siły, ukrytym ponoć w jednej ze ścian wawelskiego wzgórza. Tylko jak ma się wiara w bioprądy do zapewnienia w prasie, że „na liczne zapytania klienteli wyjaśnia się, że Abdel-Hanim jest wyznania chrześcijańskiego”? Sądząc po nazwisku, życzliwi brali jasnowidza za Egipcjanina, młodego nababa, który osiągnąwszy duchowe przebudzenie, zrezygnował z wygód życia w pałacach i w towarzystwie pomocnika ruszył na wędrówkę dookoła świata, po drodze odkrywszy w sobie nadprzyrodzony talent. Wszystko, co kojarzy się z magią, brzmi lepiej, jeśli ma związek z jakąś tajemniczą starożytną kulturą, więc w kwestii horoskopów ludzie będą bardziej skłonni zaufać przybyszowi o egzotycznym nazwisku niż Wandzie Mocha z domu Bakalarz.
Pieniądze z horoskopów płynęły odtąd do kieszeni Wandy podwójnym strumieniem. Oprócz krakowskich salonów modystek i nocnych lokali zasiliły też liczne przybytki w Zakopanem, dokąd Wandeczka z Mikołajem zajechali z fasonem zimą 1939 roku, prosto pod hotel Bristol.
Beata Chomątowska – Autorka m.in. Betonii (nominowanej do Nagrody Literackiej Gdynia), powieści Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzie, Stacji Muranów. Dziennikarka (coraz bardziej okazjonalnie). Prezeska Stowarzyszenia Stacja Muranów. Krakowianka, mieszka w Warszawie.