Polecamy do czytania: Heksy Agnieszki Szpili
„Heksy obsesyjnie wyzbywają się tego, co komfortowe i bezpieczne, żeby nie skisnąć i się nie udusić. Zawsze pożar. Zawsze dendżer. Zawsze przeciąg. Stałość jest dla nich największą trucizną”. O nowej, żywiołowej i radykalnie sprzeciwiającej się mieszczańskiej mentalności, powieści – „Heksy” – rozmawiamy z autorką, Agnieszką Szpilą.
Czym są tytułowe „Heksy”?
Heksy to w mojej definicji bachantki, antymieszczki, wiedźmy – czyli te, które wiedzą, które wiedzę mówioną, często niespisaną, przekazują dalej, kolejnym pokoleniom. Z dzisiejszej perspektywy nazywam nimi po prostu radykalne ekofeministki. Heksy to też osoby ekoseksualne, współżyjące nie tylko z istotami ludzkimi, a roślinnymi, w czym upatruję głęboki sens. Uważam ten rodzaj relacji seksualnej za najbardziej rezonujący z duchem czasów oraz za najbardziej odpowiedzialny względem globalnych problemów klimatycznych i nadciągającej katastrofy. To takie osoby, które nawet jeśli wiodą mieszczański żywot, to jest im z tym niewygodnie i raczej się tego wstydzą. Ryzyko, a nie wygoda! Heksy obsesyjnie wyzbywają się tego, co komfortowe i bezpieczne, żeby nie skisnąć i się nie udusić. Zawsze pożar. Zawsze dendżer. Zawsze przeciąg. Stałość jest dla nich największą trucizną.
Kim są dziś kobiety, które kiedyś zostałyby spalone na stosach lub społecznie potępione?
Jest ich wiele dookoła. Na przykład ekofeministka i aktywistka społeczna, stojąca za Badylologią, czyli Anna Zajdel, o której i przez którą powstała moja książka. Uważam, że jest to także oświecająca przez jogę i swoje ogniowkurwowe pisanie Paulina Młynarska. Są to też między innymi według mnie Anda Rottenberg, dziewczyny z Aborcyjny Dream Team oraz z Kosmosu Dla Dziewczynek, czy nieżyjące już Maria Sadowska lub Michalina Wisłocka. Można wymienić ich pod tą szerokością geograficzną znacznie więcej. Każda z nich poniosła czy nadal ponosi ryzyko, sprzeciwiając się implementowanemu na siłę systemowi wartości – systemowi, który już się wyczerpał i konieczne jest zastąpienie go innym zestawem, inną konstelacją.
Jeśli chodzi o owo stado, to nie wykluczam z niego mężczyzn. Nie wykluczam osób transseksualnych, homoseksualnych czy realizujących własną tożsamość w jakikolwiek inny od przyjętego powszechnie w danej społeczności sposób. Do tego, żeby być teraz Heksą nie trzeba mieć miedzy udami waginy.
Jak robiłaś research do swojej książki? Co w trakcie tych poszukiwań odkryłaś?
Czytałam sporo artykułów naukowych, w języku angielskim i polskim, część w języku niemieckim tłumaczyła dla mnie moja przyjaciółka z Bambergu, Wioletta. To nie przypadek. W Bambergu spalono najwięcej kobiet posądzonych o czarostwo. Pojechałam tam. Stojąc nad rzeką przepływającą przez miasto i znając niektóre z akt prowadzonych tam procesów, widziałam oczyma wyobraźni pławienie tych kobiet, ich męczeństwo i śmierć. Pisząc „Heksy”, sięgałam jednak głównie do swoich snów.
W „Heksach” pokazujesz kobiety wyzwolone, w manifeście książki mówisz o pozbyciu się wszystkiego, co we wzwodzie. Jak zmieniły się według Ciebie w ciągu ostatnich lat polskie kobiety i jak zmienili się mężczyźni?
Myślę, że wreszcie zerwałyśmy z ultrakrzywdzącym mitem Matki Polki, który nas dobijał bardziej niż Kościół, choć był z nim powiązany. Bo czymże jest pieta? Jest cierpieniem matki opłakującej zwłoki swojego dziecka. Matki Grottgerki – tak je nazywam – ubrane w długie czarne żałobne suknie żegnały swych synów, opłakując ich już za życia. Wiedziały bowiem, że zginą za Ojczyznę. A Matki Polki – konsekwencja Matek Grottgerek – to istoty, które przehandlowały siebie w zamian za pomnik upamiętniający ich nieprzespane noce, ich nigdy niepopełnione kariery, ich radość życia wypływającą z pójścia za śnieniem, z realizacji własnych potrzeb. I właśnie tu nastąpiła zmiana – przestałyśmy wpisywać się w ten przemocowy paradygmat – po pierwsze wobec samych siebie, po drugie wobec dzieci – bo matka która składa siebie na ołtarzu, będzie chciała w zamian przejąć kontrolę nad życiem dziecka. Mężczyzna polski nie potrafi żyć z partnerką. Chce żyć z matką, która za niego sprzątała, prała, gotowała i czyniła z niego przez blisko dwie dekady życia osobę niepełnosprawną emocjonalnie, fizycznie i umysłowo. To jest wygodne. Nie trzeba nic robić. Nawet myśleć… Dostrzegam, że kobiety w Polsce sprzeciwiają się coraz częściej takiemu traktowaniu. Nie chcą już dłużej matkować swoim facetom ani dawać się dłużej zatrzaskiwać w roli Matek składających na ołtarzu swą radość życia. Rozwalamy pomniki. Schodzimy z cokołów. Jesteśmy żądne namiętności i krwi. I nie zawahamy się użyć wszelkich środków, by wreszcie to dostać.
Jedyne, co mnie trapi, to to, że mimo potężnych zmian mężczyźni z mojego pokolenia, nie wspominając już nawet o starszych, nie integrują ich na tak zwanym głębokim poziomie – coraz częściej oficjalnie deklarują, że są feministami, a rzucają fraszki w stylu „pozmywałem ci naczynia”. I tych fraszek jest w życiu codziennym zatrzęsienie – to pokazuje skalę upieprzenia w patriarchacie…
Książkę kończysz mocnym, antymieszczańskim manifestem, jakiego w polskiej literaturze jeszcze nie było. Czy uważasz, że jest rzeczywista szansa na taką rewolucję?
Tak, ale tylko wtedy, gdy „odepniemy wrotki” i pójdziemy w szaleństwo. Nie zrobimy tej zmiany społecznej rozumem. Zrobimy ją, wyrzekając się konformizmu i wygód, a także mieszczańskich cnót, w tym dobrego wychowania. Kiedy lekarki nie przyjdą do pracy, a pielęgniarki odejdą od łóżek umierających pacjentów, kiedy położne przestaną przyjmować porody, a nauczycielki przestaną przychodzić do szkół, my zaś przestaniemy spełniać wolę mężczyzn w alkowach, wtedy dopiero ten kulawy, toczony od dawna rozkładem system runie. Bez tego ryzyka w ludziach raczej żadnej prawdziwej przemiany nie będzie. Bez tego ryzyka to się nie wydarzy. Tu trzeba być gotowym na śmierć. Bo tylko wtedy jest w naszym działaniu, w naszych aktach, namiętność. A bez niej nie zmienia się świata. Bez niej nie ma mowy o żadnej rewolucji.
Czy sądzisz, że sztuka, w tym literatura, może zmienić świat? Na ile literatura odwzorowuje, a na ile kreuje rzeczywistość?
Myślę, że w „Bachantkach” Eurypidesa zawarty jest potencjał mogący zmieniać świat, przynosić nowe, kładąc brutalnie kres staremu. To tam jest szaleństwo, które można traktować jak narzędzie polityczne. Jak siłę. Tam jest przemoc, która jest także prze-mocą, czyli mocą najpotężniejszą, taką, że nie istnieje już większa. I właśnie ta przemoc będąca zaraz czymś wspaniałym czymś olśniewającym, bo torującym drogę nowemu bóstwu, nowemu porządkowi czy nowej rzeczywistości społecznej, jest dla mnie kołem napędowym „Heks” – mojej powieści.
Nie interesuje mnie w literaturze rzeczywistość jeden do jednego. Nie czytam reportaży. Mój mąż czyta tylko reportaże. Opowiada mi o nich w detalu. Mnie interesuje tylko stwarzanie światów, przyzywanie światów nieistniejących bądź istniejących gdzieś w innych czasoprzestrzeniach. Oczywiście mówimy tu o pisaniu, nie o życiu. Ja mam życie tak paskudnie wymagające – niepełnosprawność dwóch córek, trzecie dziecko malutkie – że nie podołałabym, bujając w obłokach. Jestem przyklejona do życia, ale to nie jest z wyboru, tylko z konieczności, za to w literaturze – dryfuję tylko ku temu, co dalekie od codzienności, aczkolwiek i tak mocno z nią związane.
„Nigdy przenigdy nie dąż do wyzbycia się swojego szaleństwa”. Co oznaczają dla ciebie te słowa?
Pozostań wierna waginie, nie rozumowi czy raczej jego oświeceniowemu konstruktowi. Bądź w bliskiej relacji z tym, co w tobie pulsuje, sprawdzaj cały czas, czy to, co robisz, utrzymuje twoją waginę w symbolicznej wilgoci. Podam przykład – z moją przyjaciółką Dominiką, pracując nad serialem dla Canal+ sprawdzałyśmy każde rozwiązanie fabularne czy drogę bohatera, jego przemianę w taki sposób, że musiałyśmy poczuć silną reakcję w ciele na to, co powstawało w naszych głowach. Jeśli ciało nie reagowało – najczęściej był to dreszcz, który przebiegał przez nasze ciało – odrzucałyśmy ów pomysł jako niewłaściwy. Tak robiłam, pisząc „Heksy”.
Wracając do szaleństwa – uważam je za tak samo niebezpieczne i piękne. Jedno i drugie jednocześnie. I tylko tam, gdzie jest na nie miejsce, wydarza się coś naprawdę wielkiego. Tak, w sztuce, jak i w rzeczywistości społecznej. Nie mylmy go z głupotą. I nie sądźmy naiwnie, że owo „wielkie” ma szanse dokonać się pokojowo.