Zwykłe Życie to magazyn o prostym życiu wśród ludzi, miejsc i rzeczy.

Przy­znam, że naj­pierw za­chwy­ci­łam się wy­glą­dem kur­tek od To­uch we­ar. Do­pie­ro po­tem prze­czy­ta­łam hi­sto­rię mar­ki, do­wie­dzia­łam się, skąd po­cho­dzą te ko­lo­ro­we je­dwa­bie, kto i gdzie je tka, ja­ką prze­by­wa­ją dro­gę i ko­mu po­ma­ga­my, ku­pu­jąc ubra­nia z nich uszy­te. Wresz­cie po­zna­łam oso­bę, któ­ra stoi za To­uch we­ar, a hi­sto­ria jej ży­cia oka­za­ła się wie­lo­barw­na ni­czym in­dyj­skie świę­to Ho­li.

Z Gra­ży­ną Ol­brych roz­ma­wia­my dzień po tym, jak Do­nald Trump prze­grał wy­bo­ry pre­zy­denc­kie. Jak na wa­run­ki pan­de­micz­ne przy­sta­ło – on­li­ne.

Jak dłu­go ist­nie­je To­uch we­ar?

Tak na­praw­dę bar­dzo krót­ko, od 2018 ro­ku. Ale po­mysł kieł­ko­wał we mnie już od dłuż­sze­go cza­su. Wcze­śniej współ­two­rzy­łam fir­mę Rekh & Dat­ta, co wresz­cie ośmie­li­ło mnie do pra­cy na wła­sną rę­kę. Mar­kę Rekh & Dat­ta za­ło­ży­ła Ame­ry­kan­ka Re­bec­ca Ley­ton, któ­ra do­sta­ła sty­pen­dium Ful­l­bri­gh­ta na stu­dio­wa­nie me­tod na­dru­ku tka­nin w po­łu­dnio­wej Azji. Po­je­cha­ła więc tam na rok na dłu­żej i za­trzy­ma­ła się w Dżaj­pu­rze, gdzie przy­go­to­wa­ła ko­lek­cję dru­ko­wa­nych sta­rą me­to­dą tka­nin – sta­rą, czy­li za po­mo­cą drew­nia­nych blo­ków, ale w no­wo­cze­sne, bau­hau­so­we prin­ty. W Dżaj­pu­rze znaj­du­je się je­dy­ne na świe­cie mu­zeum tka­nin dru­ko­wa­nych me­to­dą stem­pli. Ko­lek­cja Re­be­ki tra­fi­ła do te­go mu­zeum. Krót­ko mó­wiąc, ona nie chcia­ła tak zo­sta­wić swo­je­go pro­jek­tu. W Dżaj­pu­rze po­zna­ła Mo­ni­kę Ja­ku­biak, któ­rą ja też do­brze znam. Mo­ni­ka po­zna­ła mnie z Re­bec­cą. Sta­łam się jej part­ner­ką biz­ne­so­wą. I tak się za­czę­ła na­sza pra­ca na trzy kon­ty­nen­ty: Eu­ro­pa, Ame­ry­ka, Azja. Spo­ty­ka­ły­śmy się w Dżaj­pu­rze. Wte­dy jesz­cze pra­co­wa­łam w por­ta­lu Onet.pl.

Czy­li za­czę­ło się od pra­cy do­ryw­czej.

Tak, Rekh & Dat­ta by­ła naj­pierw po­bocz­nym za­ję­ciem. Po­tem oka­za­ło się, że tak na bo­ku się po pro­stu nie da. Po­sta­no­wi­łam po­sta­wić wszyst­ko na jed­ną kar­tę, kie­dy po­zna­łam fun­da­cję Wo­men We­ave. Pod­czas jed­ne­go z na­szych spo­tkań w Dżaj­pu­rze Re­bec­ca po­wie­dzia­ła mi o niej. Za­chwy­ci­ła nas hi­sto­ria nie­sie­nia po­mo­cy in­dyj­skim ko­bie­tom po­przez za­trud­nia­nie ich przy pro­duk­cji tka­nin. Ale wie­dzia­ły­śmy, że ni­ko­mu nie moż­na wie­rzyć na sło­wo, dla­te­go po­sta­no­wi­ły­śmy wy­brać się na dru­gi ko­niec In­dii i spraw­dzić, jak to wy­glą­da na­praw­dę. Po­le­cia­ły­śmy do Ma­he­sh­wa­ru, ma­łej miej­sco­wo­ści w sa­mym ser­cu In­dii, ale po­środ­ku ni­cze­go. Za­ko­cha­ły­śmy się w tym miej­scu. Jed­nak Re­bec­ca zde­cy­do­wa­ła, że wy­star­czą jej wła­sne prin­ty, że to ją w peł­ni sa­tys­fak­cjo­nu­je. Ja na­to­miast chcia­łam pójść o krok da­lej. I tak po­wstał To­uch we­ar.

Opo­wiedz o tej fun­da­cji.

Za­ło­ży­ła ją Sal­ly Hol­kar, któ­ra uro­dzi­ła się w Ka­li­for­nii, jej mąż zaś po­cho­dzi z dy­na­stii Hol­kar (ze stro­ny oj­ca) i ma mat­kę Ame­ry­kan­kę. Sal­ly po­zna­ła się z mę­żem na Stan­for­dzie. Po­bra­li się w 1968 ro­ku, po­je­cha­li do swin­gu­ją­ce­go Lon­dy­nu, po­dró­żo­wa­li, osta­tecz­nie je­go ro­dzi­na po­wie­dzia­ła: mu­sisz wra­cać do In­dii. By­ły la­ta 70. W In­diach za­cho­dzi­ły ogrom­ne zmia­ny, roz­po­czę­ła się in­du­stria­li­za­cja, ale kraj wciąż był bar­dzo bied­ny. Sal­ly na miej­scu za­ło­ży­ła fun­da­cję, któ­ra na po­cząt­ku za­trud­nia­ła je­dy­nie ko­bie­ty i po­ma­ga­ła im wyjść na pro­stą, zdo­być edu­ka­cję dla sie­bie lub pie­nią­dze na edu­ka­cję dla có­rek. Wy­obra­żam so­bie, ja­ki szok kul­tu­ro­wy prze­ży­ła Sal­ly, lą­du­jąc wte­dy w ma­łej in­dyj­skiej wio­sce.

Zda­je się, że coś wiesz na ten te­mat z wła­sne­go do­świad­cze­nia.

Tak, ja też w 1978 ro­ku ja­ko dwu­na­sto­let­nia dziew­czyn­ka tra­fi­łam do In­dii. Mój oj­ciec pra­co­wał w Cie­chu i wy­je­chał na tak zwa­ną pla­ców­kę, a my z ma­mą i sio­strą ra­zem z nim. Przez pięć lat miesz­ka­li­śmy więc w Bom­ba­ju.

Czy­li spę­dzi­łaś w In­diach naj­waż­niej­sze la­ta okre­su doj­rze­wa­nia.

Dla­te­go pew­nie tak In­die ko­cham. I to ko­cham je jak mat­ka dziec­ko – wi­dzę, co jest w nich złe, ale wszyst­ko wy­ba­czam. W Bom­ba­ju cho­dzi­łam do szko­ły, na­dal utrzy­mu­ję przy­jaź­nie z tam­tych lat. Bar­dzo pła­ka­łam, jak mu­sie­li­śmy wra­cać do Pol­ski. Po­wrót do War­sza­wy przy­padł na ko­niec 1982 ro­ku, czy­li na czas głę­bo­kiej ko­mu­ny.

To do­pie­ro szok kul­tu­ro­wy.

Szłam Kra­kow­skim Przed­mie­ściem i uśmie­cha­łam się do lu­dzi, bo ta­ki mia­łam na­wyk przy­wie­zio­ny z In­dii. Tam wszy­scy się uśmie­cha­ją. I na­gle po­de­szła do mnie ko­bie­ta, ude­rzy­ła i na­plu­ła mi w twarz. I po­wie­dzia­ła: co się tak uśmie­chasz, w tym kra­ju trze­ba pła­kać.

Bar­dzo ade­kwat­ne do obec­nej sy­tu­acji w Pol­sce.

W Pol­sce kom­plet­nie nie mo­głam się od­na­leźć. W In­diach, mi­mo nie­zna­jo­mo­ści ję­zy­ka, bo na po­cząt­ku po an­giel­sku też mó­wi­łam wte­dy sła­bo, od ra­zu się za­akli­ma­ty­zo­wa­łam. No ale zo­sta­łam w Pol­sce. Skoń­czy­łam stu­dia praw­ni­cze, bez prze­ko­na­nia. Na­mó­wił mnie na te stu­dia oj­ciec, mó­wiąc, że­bym je skoń­czy­ła, a po­tem zaj­mę się, czym bę­dę chcia­ła.

I za­ję­łaś się mo­dą.

Ale nie od ra­zu. Po stu­diach szyb­ko zo­sta­łam żo­ną i ma­mą. Mąż do­stał kon­trakt w Tu­ry­nie. Wy­je­cha­li­śmy więc do Włoch, gdzie by­łam ma­mą na pe­łen etat. Z jed­nej stro­ny cu­dow­ne Wło­chy, z dru­giej ja w de­pre­sji, bo nie wie­dzia­łam, co zro­bić ze swo­im ży­ciem. Praw­nicz­ką być nie chcia­łam. Za­czę­łam więc pi­sać ar­ty­ku­ły. Naj­pierw do „Play­boya”, któ­ry do­pie­ro wcho­dził na pol­ski ry­nek. Przy­go­to­wy­wa­łam li­fe­sty­le’owe ma­te­ria­ły ty­pu wy­wiad z Gian­nim Agnel­lim z Fia­ta. Pi­sa­nie mi się po­do­ba­ło, od­na­la­złam się w tym. Choć oczy­wi­ście ba­łam się, że sko­ro nie cho­dzi­łam w Pol­sce do li­ceum, mam ja­kieś bra­ki w ję­zy­ku pol­skim. Ale da­łam ra­dę. Mąż pra­co­wał głów­nie w de­le­ga­cjach, i to w de­le­ga­cjach do Pol­ski i na Ukra­inę. Wie­dzia­łam, że we Wło­szech na nia­nię wy­da, ty­le, co sa­ma za­ro­bię. Mo­że więc zno­wu Pol­ska? A kie­dy po pa­ru la­tach syn miał iść do szko­ły, czas by­ło pod­jąć de­cy­zję, co da­lej.

I wró­ci­li­ście.

Tak, i od ra­zu do­sta­łam pra­cę re­dak­tor­ki na­czel­nej w no­wo po­wsta­łym pi­śmie „Ko­sme­tyk In­ter­na­tio­nal”. Pi­smo bran­żo­we o sa­lo­nach ko­sme­tycz­nych i ko­sme­ty­kach. Wy­da­wał je by­ły chi­rurg, któ­ry spro­wa­dzał do Pol­ski ma­szy­ny do sa­lo­nów ko­sme­tycz­nych. Ma­ga­zyn miał być o tych ma­szy­nach. Spryt­ny biz­nes. Je­go biz­ne­splan za­kła­dał jed­nak, że pierw­szy nu­mer sfi­nan­su­je dru­gi. Na­wet w sza­lo­nych la­tach 90. nie by­ło to moż­li­we. Na­gle więc prze­stał pła­cić pod­wy­ko­naw­com. I ja się zbun­to­wa­łam, bo świe­ci­łam na­zwi­skiem przed ty­mi ludź­mi. By­ła to era przed­kom­pu­te­ro­wa, za­wo­zi­ło się ma­szy­no­pi­sy do dru­kar­ni. Wzię­łam ma­te­ria­ły ze so­bą do Sin­ga­pu­ru, gdzie wte­dy miesz­ka­li moi ro­dzi­ce, i po­wie­dzia­łam sze­fo­wi, że mu je od­dam, jak za­pła­ci lu­dziom. Uległ i za­pła­cił, ale jak nie­trud­no się do­my­ślić, ja stra­ci­łam pra­cę. No ale i tak nie chcia­łam pra­co­wać z nie­uczci­wą oso­bą.

Co by­ło da­lej?

W po­ło­wie lat 90. na pol­ski ry­nek wcho­dził Axel Sprin­ger. Mo­je biu­ro „Ko­sme­tik In­ter­na­tio­nal” mie­ści­ło się na uli­cy Fok­sal. Tam pod nu­me­rem 8 otwo­rzy­ła się pierw­sza agen­cja mo­de­lek o wdzięcz­nej na­zwie Fo­to Ki­no Film. Na scho­dach na­szej ka­mie­ni­cy moż­na by­ło więc spo­tkać pol­skie su­per­mo­del­ki, Agniesz­kę Ma­ciąg czy Ewę Wit­kow­ską. Ży­cie to­wa­rzy­skie tam kwi­tło. By­ły to la­ta pry­wa­ty­za­cji i kieł­ku­ją­ce­go ka­pi­ta­li­zmu. W Pol­sce wszy­scy two­rzy­li­śmy coś z ni­cze­go. Do­sta­łam pra­cę w no­wym ty­tu­le na pol­skim ryn­ku – w „Pa­ni Do­mu”, w dzia­le mo­dy. Wy­sła­no nas do Ham­bur­ga, że­by­śmy zo­ba­czy­ły, jak wy­glą­da pra­ca w re­dak­cji „Bil­de Frau”. Po­je­cha­ły­śmy więc na za­pro­sze­nie nie­miec­kiej re­dak­cji, skąd zo­sta­ły­śmy prze­gna­ne, bo oka­za­ło się, że nasz pol­ski szef uwi­kłał się w ro­mans z kimś z nie­miec­kiej re­dak­cji i źle się ten ro­mans skoń­czył. Przez ty­dzień cho­dzi­ły­śmy po Ham­bur­gu, na ba­sen w Ma­riot­cie, zwie­dza­ły­śmy mia­sto i nie mo­gły­śmy uwie­rzyć, że oni nam mi­mo wszyst­ko ten wy­jazd fi­nan­su­ją. Za­sta­na­wia­ły­śmy się, czy przy­pad­kiem nie chcą z nas zro­bić szpie­gów. Mniej wię­cej wte­dy, gdy zro­bi­łam set­ny pod­pis pod zdję­ciem ubrań w sty­lu: „Ró­żo­wa zwiew­na su­kien­ka pa­su­je każ­dej ko­bie­cie”, do­szłam do wnio­sku, że nad­szedł czas na ja­kąś zmia­nę. Do­sta­łam pra­cę sze­fo­wej mo­dy w no­wym ty­tu­le wy­daw­nic­twa Gru­ner + Jahr „Gra­cja”. Nie­dłu­go po­tem zo­sta­łam na­czel­ną „Co­smo­po­li­tan”.

Bły­ska­wicz­na ka­rie­ra!

I do­bra aneg­do­ta. Wie­dzia­łam, że od­cho­dzi na­czel­na „Co­smo”, więc po­my­śla­łam, że no­wa na­czel­na bę­dzie szu­ka­ła no­wych lu­dzi do swo­jej re­dak­cji. Chcia­łam za­pro­po­no­wać swo­ją kan­dy­da­tu­rę do dzia­łu mo­dy. Za cho­le­rę jed­nak nie mo­głam się do pol­skiej sie­dzi­by wy­daw­nic­twa do­dzwo­nić. Nie­wie­le więc my­śląc, za­dzwo­ni­łam do No­we­go Jor­ku.

Od­waż­nie.

Po­wie­dzie­li mi, że sze­fo­wej mo­dy nie szu­ka­ją, ale szu­ka­ją na­czel­nej i czy bym chcia­ła to sta­no­wi­sko. Po­my­śla­łam, że nie mam nic do stra­ce­nia. Prze­ję­łam więc wła­dzę w pol­skim „Co­smo”. Oka­za­ło się, że prze­ciw­nie do te­go, co so­bie wy­obra­ża­łam, ca­ła re­dak­cja zo­sta­ła, je­dy­nie sze­fo­wa ode­szła. I człon­ki­nie tej re­dak­cji za nic w świe­cie nie chcia­ły ze mną pra­co­wać, uzna­jąc, że je­stem ni­kim. Wy­daw­nic­two po­ra­dzi­ło mi więc, że mam po­wie­dzieć lu­dziom, że je­śli nie chcą ze mną pra­co­wać, ma­ją za­pew­nio­ną pra­cę w no­wym ty­tu­le „She”. Po­szłam więc na pierw­sze ofi­cjal­ne spo­tka­nie z człon­ki­nia­mi re­dak­cji „Co­smo­po­li­tan”, dwa­na­ścior­giem wście­kłych ko­biet. Wszyst­kie jak je­den mąż po­szły do „She”. Mu­sia­łam więc na­pręd­ce zbu­do­wać swo­ją re­dak­cję, pi­smo prze­cież nor­mal­nie by­ło da­lej wy­da­wa­ne w try­bie co­mie­sięcz­nym.

Gdy­byś za­py­ta­ła mnie w 2008 ro­ku, czy chcia­ła­bym mieć wła­sną mar­kę mo­do­wą, po­pu­ka­ła­bym się w czo­ło i sta­now­czo po­wie­dzia­ła, że nie. Bo rze­czy­wi­ście zna­łam wte­dy wszyst­kich pol­skich pro­jek­tan­tów, jeź­dzi­łam na ty­go­dnie mo­dy do Me­dio­la­nu, Pa­ry­ża, Lon­dy­nu, No­we­go Jor­ku. Za nic nie chcia­łam w tym cyr­ku uczest­ni­czyć ja­ko twór­ca

Po­tem tra­fi­łaś do „Gla­mo­ur”.

Przez rok by­ły pre­zes „Ma­rqu­ar­da”, któ­ry prze­szedł do Gru­ne­ra, na­ma­wiał mnie do przej­ścia do „Gla­mo­ur”. Da­łam się na­mó­wić, bo „Gla­mo­ur” to był bar­dziej mo­do­wy ty­tuł. „Co­smo­po­li­tan” by­ło bar­dziej o sek­sie, ile więc moż­na o tych or­ga­zmach od ra­na do wie­czo­ra. Pierw­szy nu­mer „Gla­mo­ur” wy­szedł w 2002 ro­ku na wio­snę. Za­rzą­dza­łam pi­smem do 2009. Po­tem prze­nio­słam się do One­tu. Ro­bi­łam tam Vu­mag – luk­su­so­wy ma­ga­zyn mo­do­wy w sie­ci. By­łam od­po­wie­dzial­na tak­że za stro­ny Ko­bie­ta Onet, Me­do­net, Onet Kul­tu­ra. Mo­im ko­ni­kiem był jed­nak ten „Vu­mag”, któ­ry nie przy­no­sił fir­mie wy­star­cza­ją­co du­żo ka­sy, więc po­sta­no­wio­no go za­mknąć. Wte­dy ja współ­two­rzy­łam już Rekh & Dat­ta.

Czy­li prze­szłaś z pi­sa­nia o mo­dzie do ro­bie­nia mo­dy.

Za­szła we mnie spo­ra zmia­na men­tal­na. To trwa­ło la­ta­mi. Im by­łam star­sza, tym wy­raź­niej wi­dzia­łam, że nie chcę już pra­co­wać w kor­po­ra­cji, to mnie wy­kań­cza­ło, nie chcia­łam dłu­żej ta­plać się w tych in­try­gach i ma­ni­pu­la­cjach. Wi­dzia­łam je wszyst­kie jak na dło­ni, ta pra­ca nie da­wa­ła mi więk­szej przy­jem­no­ści. By­ła więc Rekh & Dat­ta i chwi­lę po­tem wy­my­śli­łam To­uch we­ar.

Dla cie­bie, oso­by, któ­ra ty­le lat spę­dzi­ła za ku­li­sa­mi mo­dy, szyb­kiej mo­dy i du­żych do­mów mo­do­wych, To­uch i Rekh & Dat­ta to spo­ry od­dech i wiel­ka zmia­na, praw­da? Znasz każ­dy etap po­wsta­wa­nia ubrań i oso­by, któ­re nad ni­mi pra­cu­ją, dzia­łasz w krót­kim łań­cu­chu pro­duk­cyj­nym.

Gdy­byś za­py­ta­ła mnie w 2008 ro­ku, czy chcia­ła­bym mieć wła­sną mar­kę mo­do­wą, po­pu­ka­ła­bym się w czo­ło i sta­now­czo po­wie­dzia­ła, że nie. Bo rze­czy­wi­ście zna­łam wte­dy wszyst­kich pol­skich pro­jek­tan­tów, jeź­dzi­łam na ty­go­dnie mo­dy do Me­dio­la­nu, Pa­ry­ża, Lon­dy­nu, No­we­go Jor­ku. Za nic nie chcia­łam w tym cyr­ku uczest­ni­czyć ja­ko twór­ca. Ale oka­za­ło się, że mo­gę funk­cjo­no­wać po­za tym. Chcia­łam ro­bić coś sub­stan­cjal­ne­go. To, co do tej po­ry ro­bi­łam, by­ło ulot­ne, mie­sięcz­nik na ryn­ku jest przez mie­siąc, cią­gle trze­ba ro­bić coś no­we­go i now­sze­go. Po­sta­no­wi­łam więc, że nie pod­dam się pre­sji cza­su, że wca­le nie trze­ba cią­gle pro­du­ko­wać cze­goś świe­że­go. Bo to dzia­ła tak: masz, za­łóż­my, ulu­bio­ny ko­lor szmin­ki i w ko­lej­nym se­zo­nie prze­sta­ją go pro­du­ko­wać, bo te­raz mod­ne są in­ne to­na­cje. Wia­do­mo, że cho­dzi o to, że­by ku­po­wać no­we i wię­cej. Dzia­ła­nie w imię idei „must ha­ve”. Dla­cze­go tak ma być?

Zda­je się, że idea „must ha­ve” się wy­czer­pa­ła.

Sa­ma pi­sa­łam na okład­kach ma­ga­zy­nów na­głów­ki ty­pu „164 spód­ni­ce, któ­re zmie­nią two­je ży­cie”. Wte­dy w to wie­rzy­łam, prze­szłam jed­nak przez ten etap. Spód­ni­ce nie zmie­nia­ją ży­cia. Je­ste­śmy w ta­kim mo­men­cie, nie tyl­ko ty i ja, ale ca­ły świat, w któ­rym mu­si­my prze­for­mu­ło­wać ideę za­ra­bia­nia pie­nię­dzy. I nie cho­dzi tu o żad­ne le­wac­two. Do­szli­śmy po pro­stu do ścia­ny w ka­pi­ta­li­zmie. Nie mo­że­my pro­du­ko­wać wię­cej, bo wię­cej nie po­mie­ści ku­la ziem­ska. Nie mo­że­my też co­raz wię­cej za­ra­biać, bo to nie jest w ża­den spo­sób zrów­no­wa­żo­ne. Rze­czy po­win­ni­śmy pro­du­ko­wać mniej, no­sić dłu­żej. Wiem, że to trud­ny krok, bo fast fa­shion przy­zwy­cza­iła nas do te­go, że mo­że­my mieć ko­szul­kę za trzy­dzie­ści zło­tych, a tych ko­szu­lek mo­że­my mieć sto. Wy­da­wa­li­śmy na mo­dę du­żo pie­nię­dzy, ale to by­ło du­żo pie­nię­dzy wy­da­wa­nych na du­żo rze­czy. Lu­dzie nie wie­dzą, że kie­dy ku­pu­ją ko­szul­kę za trzy­dzie­ści zło­tych, to być mo­że rol­nik, któ­ry upra­wiał ba­weł­nę uży­tą do uszy­cia tej ko­szul­ki, po­peł­nił sa­mo­bój­stwo, bo nie mógł utrzy­mać swo­jej ro­dzi­ny. Z tych trzy­dzie­stu zło­tych dwa­dzie­ścia pięć zo­sta­je prze­cież w rę­kach kor­po­ra­cji, a po­zo­sta­łe pięć dzie­lo­ne jest na wszyst­kie in­ne eta­py pro­duk­cji i lu­dzi, któ­rym po dro­dze trze­ba za­pła­cić.

Znasz do­kład­nie każ­dą oso­bę, któ­ra pra­co­wa­ła przy pro­duk­cji two­ich ubrań, od ho­dow­li je­dwa­biu po szwal­nię.

Tak, ta­ka ety­ka pra­cy jest dla mnie bar­dzo waż­na. Przej­rza­łam na oczy. Współ­pra­cu­ję te­raz z fun­da­cją Wo­men We­ave i wiem, ko­mu po­ma­ga­my, ku­pu­jąc te ubra­nia, ja­kie ro­dzi­ny utrzy­mu­je­my. Znam imio­na in­dyj­skich dziew­czy­nek, któ­re dzię­ki te­mu pój­dą na stu­dia.

Mu­si­my zro­zu­mieć, że pla­ne­ta po­ra­dzi so­bie bez lu­dzi. Lu­dzie bez pla­ne­ty nie.

Nie zmie­ni­my po­trze­by po­sia­da­nia no­wych rze­czy, po­trze­by kre­atyw­ne­go two­rze­nia. Ubra­nia­mi moż­na się wy­mie­niać, są od te­go stro­ny in­ter­ne­to­we, spe­cjal­ne apli­ka­cje, na­dal funk­cjo­nu­ją skle­py z odzie­żą uży­wa­ną, ko­mi­sy itd. Mo­da zja­da swój wła­sny ogon. Du­ża mo­da zro­bi­ła to sa­mo co sie­ciów­ki. Pięć ty­się­cy ko­lek­cji, czte­ry se­zo­ny. Wiel­ka mo­da wy­ci­snę­ła z pro­jek­tan­tów ostat­nie so­ki.

I jest to wspa­nia­łe. Ale po­wiedz, jak po­ra­dzić so­bie z tym świa­tem. W Pol­sce do­pie­ro co otwo­rzył się Pri­mark, gdzie czę­sto no­we rze­czy są tań­sze od rze­czy tej sa­mej fir­my, któ­re zna­leźć moż­na w lum­pek­sach.

Mu­si­my zro­zu­mieć, że pla­ne­ta po­ra­dzi so­bie bez lu­dzi. Lu­dzie bez pla­ne­ty nie.

Nie zmie­ni­my po­trze­by po­sia­da­nia no­wych rze­czy, po­trze­by kre­atyw­ne­go two­rze­nia. Ubra­nia­mi moż­na się wy­mie­niać, są od te­go stro­ny in­ter­ne­to­we, spe­cjal­ne apli­ka­cje, na­dal funk­cjo­nu­ją skle­py z odzie­żą uży­wa­ną, ko­mi­sy itd. Mo­da zja­da swój wła­sny ogon. Du­ża mo­da zro­bi­ła to sa­mo co sie­ciów­ki. Pięć ty­się­cy ko­lek­cji, czte­ry se­zo­ny. Wiel­ka mo­da wy­ci­snę­ła z pro­jek­tan­tów ostat­nie so­ki. W ta­kim, daj­my na to, Sin­ga­pu­rze na jed­nej, wca­le nie dłu­giej uli­cy znaj­du­je się kil­ka eks­klu­zyw­nych ga­le­rii han­dlo­wych, a w każ­dej sklep Pra­dy, Cha­nel i Dio­ra. Czy­li na jed­nej uli­cy masz pięć skle­pów Pra­dy, czte­ry Cha­nel i sześć Dio­ra. Ni­czym to się nie róż­ni od H&M-ów i Zar. To mo­da dla bo­ga­tych, ale są to tak sa­mo wiel­kie kon­cer­ny. Ma­te­ria­ły, z któ­rych pro­du­ku­ją ubra­nia, rów­nież nie są naj­lep­szej ja­ko­ści. Ja­ki więc sens w ku­po­wa­niu ta­kich ubrań? Po­lie­ster to ro­pa naf­to­wa. Ba­weł­na jest ba­weł­nie nie­rów­na. W Pol­sce nie ist­nie­je edu­ka­cja kon­su­men­ta w tej dzie­dzi­nie. Ba­weł­na mo­że kosz­to­wać do­la­ra za metr, mo­że kosz­to­wać sto do­la­rów za metr. Ba­weł­na or­ga­nicz­na po­trze­bu­je mniej wo­dy przy pro­duk­cji, jest zdrow­sza nie tyl­ko dla nas, któ­rzy ją no­si­my, ale też dla rol­ni­ków, któ­rzy ją pro­du­ku­ją. To ol­brzy­mia wie­dza, ja sa­ma do­pie­ro ją zdo­by­wam.

Jak prze­ko­nać kon­su­men­tów, któ­rych do­pie­ro co za­czę­ło być stać na to, że­by od stóp do głów ubie­rać się w skle­pach z no­wy­mi rze­cza­mi, że to jed­nak nie jest okej. I że ma­ją te­raz oszczę­dzać przez pół ro­ku, że­by ku­pić jed­ną kurt­kę, choć za te pie­nią­dze mo­gli­by ubrać ca­łe swo­je ro­dzi­ny.

Nie wol­no się ob­ra­żać na oso­by, któ­re te­go nie ro­zu­mie­ją. Trze­ba dać im spo­kój, sze­rzyć wie­dzę. Mo­że ta pa­ni, któ­ra wsty­dzi się ubie­rać w lum­pek­sie, te­go prze­ka­zu nie zro­zu­mie, ale jej cór­ka już tak. Je­dze­nie or­ga­nicz­ne też jest prze­cież droż­sze. Ale edu­ka­cja w dzie­dzi­nie je­dze­nia się sze­rzy i tra­fia do co­raz więk­szej licz­by osób, co­raz wię­cej lu­dzi ro­zu­mie wpływ je­dze­nia na or­ga­nizm, wie, że le­piej zjeść mniej a le­piej. Tak sa­mo jest z ubra­nia­mi. Skó­ra jest wiel­kim or­ga­nem, nie chce­my na niej no­sić cze­goś szko­dli­we­go. Zmie­nia­ją się też sa­me fir­my, opi­nia pu­blicz­na jest na nie naj­lep­szym bi­czem. Świat jest ma­ły, ła­two moż­na po­le­cieć do Ban­gla­de­szu i spraw­dzić, co tam się wy­pra­wia w fa­bry­kach ubrań. Li Edel­ko­ort, któ­rą po­dzi­wiam i któ­ra jest po­ła­wiacz­ką tren­dów, a ra­czej je prze­wi­du­je, twier­dzi, że mu­si­my wró­cić do źró­deł. Pro­jek­tan­ci po­win­ni wie­dzieć, skąd ma­ją tka­ni­nę na swo­je ubra­nia. Mu­szą od­ro­bić tę lek­cję. Że­by nie by­li jak dzie­ci, któ­re na py­ta­nie, skąd bie­rze się mle­ko, od­po­wia­da­ją, że ze skle­pu.

Jak więc wi­dzisz przy­szłość swo­jej mar­ki?

Chcia­ła­bym, że­by by­ła roz­po­zna­wal­na nie tyl­ko w Pol­sce, ale i na świe­cie. To nie ozna­cza wiel­kich pro­duk­cji co se­zon. Ra­czej re­la­cję ze świa­do­my­mi ko­bie­ta­mi, któ­re w ra­zie po­trze­by po­cze­ka­ją na kur­tecz­kę czy in­ny wy­rób. W tej chwi­li eks­pe­ry­men­tu­ję z ma­te­ria­ła­mi, któ­rym da­ję dru­gie ży­cie. Ta dro­ga też mnie in­te­re­su­je. Gdzie­kol­wiek ja i mo­ja mar­ka bę­dzie­my, naj­waż­niej­sze bę­dą war­to­ści – ety­ka pra­cy i po­sza­no­wa­nie pla­ne­ty.

Wi­dzę To­uch we­ar ja­ko mar­kę li­fsty­lo­wą. Chcę, że­by ten li­fe­sty­le, któ­ry pre­zen­tu­ję od­po­wia­dał też mo­im klient­kom, czy­li no­szą jed­ną po­rząd­ną kurt­kę przez dłu­gie la­ta, wie­dzą, kto i z cze­go ją uszył, gdzie tra­fi­ły ich pie­nią­dze. Mniej ku­pu­ją i dzie­ki te­mu ma­ją czas na pój­ście do la­su i po­my­śle­nie o so­bie. Wiem, że To­uch we­ar nie bę­dzie sie­cią skle­pów na ca­łym świe­cie. Mo­że mo­je ubra­nia bę­dą w ja­kichś bu­ti­kach tu i tam. Chcę jed­nak, że­by ilo­ści, któ­re sprze­da­ję, by­ły na ty­le du­że, że­by mnie i wszyst­kich pra­cow­ni­ków po dro­dze utrzy­ma­ły, ale na ty­le ma­łe, że­bym nie mu­sia­ła wy­naj­mo­wać po­śred­ni­ków czy agen­tów i wy­dłu­żać łań­cu­cha pro­duk­cji. Chcia­ła­bym te­raz zro­bić pro­jekt w Pol­sce, za­czy­nam już szu­kać rol­ni­ków, któ­rzy wy­ho­du­ją mi do­brej ja­ko­ści len, a w Pol­sce ma­my świet­ne przę­dzal­nie. Te­raz przy­go­to­wu­ję kurt­ki zio­mo­we ze sta­rych spa­do­chro­nów. Czy­li nie wpro­wa­dzam na pla­ne­tę no­wej tka­ni­ny. Ale to nie ta­kie pro­ste. Kurt­ki mu­szą mieć su­wa­ki. Każ­dy su­wak ma w ta­śmie po­lie­ster. Szu­kam więc po­lie­stru z re­cy­klin­gu, co jest dość skom­pli­ko­wa­ne, jak się oka­za­ło. Na do­sta­wę cze­kam już pięć ty­go­dni. Wy­cho­dzi na to, że kurt­ki zi­mo­we bę­dę mia­ła na wio­snę. Ale sta­ram się tym nie de­ner­wo­wać, nie ma to nie ma, to nie ko­niec świa­ta, bę­dą go­to­we na przy­szły rok. Prze­cież i tak nie mu­szą być „mod­ne”. Sta­ram się pa­mię­tać ja­ki jest mój cel. Chcę, że­by pra­ca by­ła przy­jem­na, a efekt cie­szył mnie i od­bior­ców mo­ich rze­czy. Po co się spie­szyć? Bez ra­do­ści, nie ma sen­su te­go ro­bić.

Tu­taj stro­na To­uch We­ar