Czytamy: „Wyrwa” Wojciecha Chmielarza
To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Zresztą czy taka miłość w ogóle istnieje? Ludzie przecież najczęściej wchodzą w związki z osobami, które znają od lat. Kręcą się wokół siebie, obserwują nawzajem swoje kolejne zakochania i rozstania, aż w pewnym momencie coś pomiędzy nimi zaiskrzy albo postanawiają podjąć jeszcze jedną próbę i tym razem się udaje.
U nas wyglądało to podobnie. Poznaliśmy się na studiach. Ja byłem na trzecim roku w Szkole Głównej Handlowej, ona zaczynała pierwszy, a równocześnie była na drugim studiów dziennikarskich na Uniwersytecie Warszawskim. Tamtejsi studenci często rozpoczynali drugi kierunek, bo oględnie rzecz ujmując, studia dziennikarskie należały do mało wymagających, a przy tym co bystrzejsi z nich wcześnie się orientowali, że dziennikarstwo dziennikarstwem, ale fajnie mieć jakieś konkretne wykształcenie. Najczęściej szli na prawo. Janina jednak pod wpływem rodziców wybrała SGH. Tam zaś szybko rozbiła się o matematykę i statystykę. Generalnie – chociaż dziwnie to zabrzmi, biorąc pod uwagę, o jakiej uczelni mówimy – nie radziła sobie z liczbami. I to właśnie nas połączyło.
Do naszego pierwszego spotkania doszło w najmniej romantycznych okolicznościach z możliwych: podczas przerwy, kiedy studenci gonili z jednego piętra na drugie albo pośpiesznie przełykali pączki kupione w uniwersyteckim kiosku. Stałem z colą przy księgarni ekonomicznej w Auli Spadochronowej głównego budynku SGH. Ona niosła kubek z kawą. I tyle pamiętam, jeśli chodzi o wygląd Janiny. Wiem, że to zawstydzające – cztery lata później została moją żoną, a ja nie potrafię sobie przypomnieć ani jej stroju, ani fryzury, nawet tego, czy była umalowana czy nie. Nie trafił mnie grom z jasnego nieba. Nie poczułem przypływu dzikiego pożądania. Po prostu zauważyłem ją, gdy przechodziła, i pomyślałem, że jest ładna. Tylko tyle. A potem wróciłem do oglądania wystawy i zastanawiania się, czy stać mnie na kupno nowego podręcznika, czy może lepiej tradycyjnie polegać na kserówkach. Coś na kształt popłochu poczułem, dopiero kiedy zorientowałem się, że ta ładna dziewczyna idzie w moim kierunku i wyciąga rękę w moją stronę.
– Janina – przedstawiła się. – Ty jesteś Konrad, prawda? Z tobą się umówiłam.
Potrząsnąłem głową.
– Eee… Nie? – odpowiedziałem niepewnie.
– Kurwa! – Rzuciła zdecydowanie zbyt głośno i kilka osób odwróciło się w naszą stronę. – Kurwa! – powtórzyła i zerknęła na zegarek. – Kurwa!
– Coś się stało?
Przewróciła oczami.
– Umówiłam się tu z kolesiem, który miał mi dawać korki z matmy i statystyki.
– Pierwszy rok?
– No.
– Pierwszy rok jest trudny. Ale spoko, potem jest łatwiej.
Spojrzała na mnie ciężko, jakbym opowiadał wyjątkowe idiotyzmy.
– Kurwa – powtórzyła.
– Spóźnia się? – domyśliłem się.
– Nie. To ja się spóźniłam, w dodatku zaraz muszę być na zajęciach na Nowym Świecie. Kurwa…
– Nie możesz do niego zadzwonić? – zapytałem.
– To znajomy znajomego. Nie mam jego numeru. Musiałabym zadzwonić do tego znajomego, a potem… – Machnęła ręką i westchnęła ciężko. – Specjalnie tu przyjechałam dzisiaj, żeby się z nim spotkać.
Janina nie radziła sobie z liczbami, ja z pieniędzmi, a raczej po prostu ich nie miałem. Pochodzę z Bielska-Białej. Moja rodzina nie jest biedna, jednak studia w Warszawie okazały się znacznie droższą imprezą niż się spodziewaliśmy, a w domu zostali jeszcze młodszy brat i siostra. Od kiedy trafiłem do stolicy, dorabiałem w każdy możliwy sposób, ale w przeciwieństwie do moich kolegów i koleżanek, którzy najczęściej mieli wujka, ciotkę lub kolegę ojca matki tu czy tam, nie zaczepiłem się w żadnej sensownej firmie, fundacji ani think tanku. Przygnębiało mnie obserwowanie ich rodzących się karier, informacje o projektach, szansach na zagraniczne staże. Jak wtedy uważałem, byłem skazany na wieczne roznoszenie ulotek.
– Ja ci mogę udzielić korepetycji – powiedziałem, siląc się na to, żeby zabrzmieć poważnie.
Uniosła wysoko obie brwi, wyraźnie zaskoczona, a potem na jej ustach pojawił się lekki uśmiech.
– Na którym jesteś roku? – zapytała.
– Na trzecim.
– Co miałeś z analizy matematycznej?
– Piątkę – skłamałem gładko.
Tak naprawdę tylko zaliczyłem przedmiot, ale moim zdaniem wyłącznie dlatego, że trafiłem na wyjątkowo trudny zestaw zadań. Zasługiwałem na wyższą ocenę.
– Serio? – Patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– Serio.
– Nie wydaje mi się.
– No dobra. Czwórkę, ale mocną. I wezmę mniej od tego znajomego znajomego.
Prychnęła śmiechem.
– Nie wiesz, ile chciał.
– I tak wezmę mniej. Reszta zostanie ci na piwo.
Zagryzła wargę. Zerknęła na zegarek. Potem jeszcze raz na mnie.
– No dobra. Ale jakby moi starzy pytali, to jesteś na czwartym roku i dostałeś piątkę. I z analizy, i ze statystyki. – Jasne.
Ustaliliśmy szybko najważniejsze szczegóły, wymieniliśmy się numerami telefonów i Janina pobiegła na zajęcia na uniwersytecie. W spokoju dopiłem swoją colę, licząc w pamięci, ile uda mi się zarobić na tym szczęśliwym spotkaniu.
Kilka minut później pojawił się koleś w sztruksowej marynarce, wyższy ode mnie o głowę i znacznie przystojniejszy. Wyglądał, jakby przed chwilą biegł. Otarł pot z czoła i zaczął się gorączkowo rozglądać. Spojrzał na zegarek, potem na komórkę, wreszcie zaklął cicho. Po chwili podszedł do mnie.
– Ej, stary, sorry, że przeszkadzam. Nie widziałeś tutaj takiej dziewczyny, szczupłej blondynki? Umówiłem się z nią.
Nie zastanawiałem się długo nad odpowiedzią.
– Nie, stary, nikogo takiego tutaj nie było.
– Na pewno? – zapytał z lekką podejrzliwością w głosie.
Wzruszyłem ramionami, dając mu do zrozumienia, że ta sprawa w ogóle mnie nie dotyczy, i wróciłem do oglądania podręczników. Tak naprawdę jednak nieustannie spoglądałem na jego odbicie w sklepowej szybie i odetchnąłem dopiero wtedy, kiedy sobie poszedł. Chyba trochę się bałem, że facet złapie mnie na kłamstwie, a ja stracę szansę na zarobienie paru złotych. (…)
Przygotowywaliśmy się do egzaminu dosyć intensywnie. Spotykaliśmy się albo u niej w domu, gdzie dość szybko poznałem jej rodziców, których faktycznie musiałem okłamać, że jestem na czwartym roku, ale którzy na szczęście nie pytali mnie o oceny, albo na uczelni. Chociaż tej ostatniej opcji nie lubiłem. Zawsze wtedy się denerwowałem, że zobaczy nas ten Konrad i zrobi się niepotrzebna awantura. Koniec końców, miałem wrażenie, że przygotowałem Janinę całkiem solidnie. Spokojnie powinna była zaliczyć oba przedmioty, a gdyby trafiła na dobre pytania, mogła zawalczyć nawet o czwórkę. Rozliczyliśmy się, pożegnaliśmy i życzyłem jej powodzenia.
Spotkałem ją po miesiącu na korytarzu. Spytałem, jak poszło. Odparła z uśmiechem, że nie zdała ani jednego, ani drugiego, i popędziła dalej. Pół roku później rzuciła te studia i tutaj nasze drogi powinny były rozejść się na zawsze.
Janina poszła na SGH tylko po to, żeby uspokoić rodziców, bo dla niej liczyły się wyłącznie dwie rzeczy: dziennikarstwo i pisanie. Pisała od zawsze, od dziecka. Początkowo bajki, potem opowiadania fantastyczne, fanfiki. Później dłuższe, poważniejsze formy, a w międzyczasie oczywiście wiersze i piosenki. Marzyła o tym, żeby zostać zawodową pisarką. SGH tylko w tym przeszkadzało.
Ale o tym miałem dowiedzieć się z czasem.
Następnym razem spotkaliśmy się chyba trzy miesiące później, na imprezie w klubie Park na Polach Mokotowskich. Moi znajomi szaleli na parkiecie, ja siedziałem przy stoliku, popijałem piwo, cały spocony i zmęczony, kiedy nagle dosiadła się do mnie jakaś parka. On objął dziewczynę nonszalancko ramieniem, ona położyła mu dłoń na udzie i od razu było wiadomo, że są razem. Zanim zdążyłem powiedzieć, że te miejsca są zajęte, dziewczyna rzuciła przeciągłe, lekko szydercze:
– No czeeeść…
Dopiero wtedy skojarzyłem, że przede mną siedzi Janina. A obok niej, tym razem bez sztruksowej marynarki, Konrad. Wciąż wyższy i wciąż przystojniejszy ode mnie. Tym razem nawet bardziej wyluzowany. Jego oczy błyszczały, a na czole lśniły krople potu.
– To Janka cię wypatrzyła – powiedział. – Pomyśleliśmy, że podejdziemy się przywitać.
– Fajnie – mruknąłem, niepewny, czego oni oboje ode mnie chcą. Konrad przypatrywał mi się spod na wpół przymkniętych powiek, Janina uśmiechała się szeroko, na pewno już wstawiona, a może nawet trochę ujarana.
– Janka opowiedziała, jak sprzątnąłeś mi sprzed nosa korepetycje.
Wzruszyłem ramionami i upiłem łyk piwa. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Zerkałem w stronę parkietu, licząc, że wróci ktoś z moich znajomych. Nie chciałem siedzieć sam z tą dwójką. Konrad chyba wyczuł moje zdenerwowanie, bo nagle roześmiał się i klepnął mnie dwa razy w ramię.
– Spoko, spoko! Nie gniewam się! Po prostu chcieliśmy podejść, przywitać się i pokazać ci, że co się odwlecze, to nie uciecze. – Te ostatnie słowa powiedział, robiąc głupią minę. Próbował udawać starszego pana. Moim zdaniem nieudolnie, ale Janina zachichotała.
– Przeznaczenia nie oszukasz – dodała.
– Czyli się znaleźliście – rzuciłem głupio.
– Mówiłam ci – powiedziała, głaszcząc czule Konrada po twarzy – to znajomy znajomego. Nie mieliśmy daleko. – Świat jest mały – mruknął chłopak.
A potem zaczęli się przy mnie całować. Wiedziałem, że nie robią tego dlatego, żeby mi coś udowodnić. Nie było w tym złośliwości. Po prostu zachowywali się jak dwoje młodych ludzi, którzy dopiero od niedawna są razem i nie mogą od siebie oderwać rąk i ust. Przeprosiłem ich na moment. Poszedłem do toalety, a kiedy wróciłem, już ich nie było. Na szczęście, chociaż i tak miałem zepsuty humor do końca imprezy.
Nie wiem, dlaczego, ale to wspomnienie zawsze wywołuje we mnie złość. Uśmiechnięta twarz Konrada, jego ręka błądząca w okolicach jej piersi, jej zakochany wzrok, pocałunek, to wszystko doprowadza mnie do szału. A nie powinno. Nie chodziliśmy przecież wtedy ze sobą. Co więcej, nie zdążyłem się nawet w niej jeszcze zakochać. Nie miałem żadnego powodu, żeby być zazdrosny. Nie mogę mieć do niej o to pretensji.
A jednak mam.
Po raz trzeci spotkaliśmy się już po wakacjach, na początku roku akademickiego. To Janina do mnie zadzwoniła. Zapytała, czy chciałbym pójść na kawę albo piwo. Zgodziłem się od razu. Po pierwsze dlatego, że zaskoczył mnie jej telefon i przyjąłem propozycję odruchowo. Po drugie, liczyłem na to, że znowu potrzebuje korepetycji, a ja będę miał okazję zarobić parę groszy. Ale ona już wtedy rzuciła SGH, o czym nie wiedziałem.
Spotkaliśmy się na skrzyżowaniu Nowego Światu i Alei Jerozolimskich, przy Empiku, na którego elewacji od dziesiątek lat dumnie widnieje napis, że cały naród buduje swoją stolicę. Nie licząc Rotundy, to jeden z tradycyjnych warszawskich punktów spotkań. O każdej porze dnia i nocy, jesienią, zimą, wiosną i latem można tam zobaczyć tłumek ludzi, kobiet i mężczyzn w różnym wieku. Drepczą w miejscu, palą papierosy, piją kawę i rozglądają się dookoła, wypatrując osób, z którymi się umówili. Jedni bardziej nerwowo, drudzy mniej. Jeszcze inni siedzą na schodkach, czytają książki lub toną w ekranach smartfonów.
Ja czekałem na nią prawie dziesięć minut. Pojawiła się dokładnie w momencie, kiedy postanowiłem się zbierać, przekonany, że mnie wystawiła.
– Cześć – powiedziała nieśmiało, patrząc w bok, a nie na mnie. Mogło się wydawać, że właśnie zauważyła coś ciekawego na sklepowej wystawie.
– Cześć.
Objęła mnie niezgrabnie. Pocałowała w policzek, jakbyśmy byli dobrymi znajomymi. Pamiętam, że ten gest wydał mi się dziwny. Ona też się zaczerwieniła, chyba zdała sobie sprawę, że na tym etapie posunęła się za daleko.
Poszliśmy do kawiarni Amatorska. To jedno z tych miejsc, w których czas się zatrzymał i które w pewnym momencie zrobiło się kultowe. Dlatego obok siebie siedzieli studenci, którzy raczyli się tanim jak na Warszawę piwem, i starsi panowie z kieliszkiem wódki i papierosem w dłoni, którzy wyglądali tak, jakby nie wstawali od stolika od co najmniej dwudziestu lat. My natomiast zamówiliśmy po kawie. Nie do końca wiedziałem, jaki jest charakter naszego spotkania, kto kogo zaprasza, czy to jakiś rodzaj randki. A przede wszystkim czy będę musiał zapłacić rachunek. Na wszelki wypadek, bo jak wspominałem, miałem mało kasy, trzymałem kciuki, żeby nie zamówiła żadnego ciastka.
Nie zamówiła.
– Rozstałam się z Konradem – oznajmiła, kiedy usiedliśmy przy stoliku.
Spojrzałem na nią zaskoczony. Od czasu naszego przypadkowego spotkania w Parku nie poświęciłem jej więcej niż kilku myśli. Gdyby na zawsze zniknęła wtedy z mojego życia, nie czułbym ani odrobiny żalu, a ona sama wkrótce stałaby się niewyraźnym, mętnym wspomnieniem. Wiedza o tym, czy jest, czy nie jest z Konradem, nie była mi do niczego potrzebna.
– Okej – mruknąłem.
– Jest strasznym dupkiem. Wyjątkowym. Megaegocentrykiem. Potrafi mówić tylko o sobie. I myśli tylko o sobie. W ogóle wszystkich innych ma w dupie. Także mnie.
– Rozumiem.
– Zamierzaliśmy jechać razem na Woodstock, a potem nad morze, pod namiot na kilka dni. Specjalnie odwołałam po to wyjazd z rodzicami. Do Włoch. Ojciec się wściekł, bo już zapłacił, stracił pieniądze, no, robili mu problemy w biurze podróży i w ogóle wynikła z tego straszna chryja. Ale wywalczyłam swoje. I ten dupek dwa dni przed wyjazdem mówi, że on z kolegami jedzie na Ukrainę. Taką męską przygodę będą mieli. I dziwi się, że ja się złoszczę, bo przecież mogę do tych Włoch pojechać, rodzice się ucieszą. Nie mogłam, przecież ojciec zwrócił moją wycieczkę. No i rodzice z siostrą pojechali do Włoch, on pojechał na Ukrainę, a ja zostałam w środku wakacji w Warszawie. A potem zrobiło się jeszcze gorzej…
Siedziałem tam, nie rozumiejąc, czemu o tym wszystkim mi opowiada. Przez chwilę obawiałem się, że Janinie odbiło i pomyliła mnie z kimś innym. Jakimś swoim przyjacielem lub koleżanką.
Albo że wyobraża sobie nie wiadomo co.
– Wierzysz w przeznaczenie? – zapytała nagle.
– Niespecjalnie.
– Ja wierzę.
– Okej.
Popatrzyła na mnie. Uśmiechnęła się smutno. Potem przysunęła się do mnie nieznacznie.
– Słuchaj – odezwała się, a jej głos zrobił się spokojniejszy i bardziej cichy. – Wiem, że pewnie teraz zabrzmię jak straszna idiotka, a ty zaraz wyjdziesz i usuniesz mój numer z kontaktów, ale pomyślałam sobie, że to może jednak nie przypadek.
– Co takiego?
– No to, że właśnie ciebie spotkałam, gdy szukałam Konrada. Pokiwałem głową, wciąż niepewny, do czego to wszystko prowadzi. To znaczy, już domyślałem się, dokąd zmierza ta rozmowa, jednak bałem się odezwać, żeby nie wyjść na głupka. W głowie pojawiło mi się podejrzenie, że cała ta sytuacja to mało śmieszny żart, który ma się udać moim kosztem. Zaraz do knajpy wejdzie Konrad, znowu zaczną się przy mnie całować, a potem kpić, czy ja sobie naprawdę myślałem, że taka fajna dziewczyna jak Janina może być zainteresowana kimś takim jak ja.
– Może my mieliśmy się spotkać. Ja i ty. A ja… Wiem, że prawie się nie znamy. Ale lubię cię. Po prostu. Jesteś fajnym, sympatycznym facetem i pomyślałam sobie, że w sumie, jeśli nie masz nic przeciwko, to chętnie poznałabym cię lepiej.
Skończyła mówić i odsunęła się. Opadła z sił i tylko wpatrywała się we mnie wyczekująco. A ja w nią. Bo sytuacja zrobiła się nieco groteskowa. Ja i ona. Jej wiara w przeznaczenie. Konrad. Rozstanie. Telefon. Teraz ta przemowa. Widząc jednak jej przejęcie, nawet strach przed odrzuceniem, zrozumiałem, że to nie żart. Po raz pierwszy zacząłem jej się przyglądać. Już wcześniej zauważyłem, że jest ładna i trochę niższa ode mnie. Teraz dostrzegłem jej zadarty nos z bladymi piegami na czubku, orzechowe oczy i delikatny makijaż. Miała nieduże piersi, a ja zawsze wolałem dziewczyny o pełniejszych kształtach, ale to drobiazg. Poza tym była miła. W sumie czemu nie?
– Czyli to jest randka? – zapytałem.
Speszyła się tym pytaniem.
– Tak jakby.
– To wypijmy kawę, zapłacę i zaproszę cię do kina.
Ulżyło jej. Zauważyłem to od razu. Znów się uśmiechnęła. – Dobrze. Tylko zanim pójdziemy… Przepraszam, po prostu strasznie się denerwowałam i nic nie zjadłam w domu, a teraz jestem strasznie głodna. Wezmę sobie jeszcze jakieś ciastko na szybko, dobrze?
Kiwnąłem głową, chociaż zabolało mnie w portfelu, a głowa natychmiast podpowiedziała, że to wyjście będzie mnie kosztować co najmniej dwa obiady.
Zamówiła ciastko. Zjadła. Poszliśmy do kina. Trafiliśmy na Bliżej Mike’a Nicholsa.
Obojgu nam się podobało.
Fragment książki „Wyrwa” Wojciecha Chmielarza, wyd. Marginesy
Wojciech Chmielarz (ur. 1984) – autor kryminałów, dziennikarz, laureat Nagrody Wielkiego Kalibru (2015 – za powieść „Przejęcie”) i Wielkiego Kalibru Czytelników (2019 – „Żmijowisko”), sześciokrotnie nominowany do tej nagrody. Publikował m.in. w „Pulsie Biznesu”, „Pressie”, „Nowej Fantastyce”, „Pocisku” i „Polityce”. Uznawany za jednego z najważniejszych pisarzy kryminalnych młodszego pokolenia. Autor cyklu powieści o komisarzu Jakubie Mortce: Podpalacz (2012), Farma lalek (2013), Przejęcie (2014), Osiedle marzeń (2016), Cienie (2018) i cyklu gliwickiego: Wampir (2015) i Zombie (2017), postapokaliptycznej powieści Królowa głodu (2014) oraz najnowszego thrillera psychologicznego – Żmijowisko (2018), wyróżnionego tytułem bestsellera Lubimyczytać.pl. Powieść ta przyniosła mu także nagrodę Złotego Pocisku i Grand Prix Warszawskiego Festiwalu Kryminalnego. Obecnie trwają prace nad ekranizacją książki dla Canal Plus. Mieszka z rodziną w Warszawie.