Zwykłe Życie to magazyn o prostym życiu wśród ludzi, miejsc i rzeczy.

Rzemieślnik zaczyna od najprostszych czynności – najpierw trzeba przechytrzyć ręce i opanować podstawowe ruchy tak dobrze, by potem wykonywały się niemal automatycznie. Perfekcja przychodzi z czasem, ale w końcu staje się nawykiem. Pomagają w tym rytuały przejścia i atrybuty codziennych ceremonii: igła i nitka, nożyce. Zaglądamy do pracowni Tadeusza Kierepki, która mimo, że na ulicach pustki, jest otwarta i pracuje. 

Tadeusz Kierepka – dyplom mistrzowski: 1970 rok, praca na egzaminie: garnitur męski

– Oparcie na prawą nogę przy warsztacie, oparcie na lewą przy taborecie. Dobre ustawienie nóg i pozycja to podstawa. Wtedy garnitur szyje się, jak należy.

Swoją opowieść o pracowni mistrz Tadeusz Kierepka zaczyna od warsztatu krawieckiego. To najważniejsza część zakładu. U Kierepki panuje niesamowity porządek – poduszki, maszyny, stoły, dodatki krawieckie są równo ułożone, tak by zawsze były pod ręką. Ten porządek jest jak rytuał. W pracowni wszystko musi wyglądać jak spod igły. To jedna z pierwszych rzeczy, których nauczył się od wujka. To od niego wszystko się zaczęło.

– Miałem niespełna szesnaście lat, kiedy przyjechałem do stolicy. Z Majdanu Sieniawskiego, skąd pochodzę, jest do Warszawy 300 kilometrów. I właśnie tyle też dzieliło mnie od ciężkiej pracy i dyscypliny. Tuż po przyjeździe zapisałem się do technikum, ale to w warsztacie dostałem prawdziwą szkołę. Pracowałem po kilkanaście godzin dziennie. Zaczynałem i wychodziłem razem z czeladnikami.

Jako uczeń pan Tadeusz najpierw musiał opanować igłę. Kolejny rytuał, jaki przechodzi młody krawiec, to nauka perfekcyjnego posługiwania się igłą z nitką. Po tych dwóch etapach można zabrać się za prawdziwe szycie. 

– Trenuje się na tym, co pod podszewką: włosiance, kieszeniach i poduszkach – wspomina pan Tadeusz.

Dzisiaj krawiectwo przemysłowe wyparło nienaganne wykonanie i zaczęło korzystać z materiałów syntetycznych. Wyjątkiem są Włochy, gdzie natura nadal triumfuje.

– Pamiętam czasy, kiedy do warszawskich krawców przyjeżdżał pan z Biłgoraja i sprzedawał im gotowe włosianki do przepikowania. W moim zakładzie do dziś korzystamy z naturalnych elementów.

Kiedy pan Tadeusz zaczynał pracę, przemysł odzieżowy w niczym nie przypominał tego, co znamy teraz. Trudno było dostać coś w sklepach, więc u krawców szyli wszyscy – od robotników po urzędników wyższego szczebla. Pracownia wujka pana Tadeusza, Wincentego Grucy, ubierała połowę stolicy.

– Zamówień u wujka było tyle, że postanowiłem iść na swoje. Oczywiście na początku mistrz Wincenty był wielce niezadowolony, że odszedłem, ale potem cieszył się z mojego sukcesu – wspomina Kierepka.

Pod koniec lat 80. pracownia Tadeusza Kierepki była już znanym warszawskim punktem. U mistrza ubierali się głównie zagraniczni dyplomaci i urzędnicy. Cenili go za dobre materiały i wykonanie.

– Do końca PRL-u szyłem głównie z wełny produkowanej w Bielsku-Białej. Towarów nie wolno było importować, więc wykorzystywałem te najlepsze z dostępnych w Polsce.

Pan Tadeusz wspomina czasy, kiedy przed sylwestrem szył smokingi i fraki.

Pierwszy i najważniejszy uszył dla Stefana Rachonia – ówczesnego dyrygenta Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia.

– Dostałem to zlecenie na samym początku pracy, ze względu na precyzję, jakiej wymagało. Młode palce lepiej radziły sobie z misterną robotą. W 1964 roku we fraku uszytym przeze mnie wystąpił Witold Lutosławski. Wuj był ze mnie dumny.

– Moimi klientami są głównie mężczyźni, a moda męska zmienia się powoli. Pierwsze pytanie, jakie zadaję klientowi, to nie to, czy śledzi trendy, ale na jakie okazje będzie ten garnitur zakładał. Potem rozmawiamy o materiale i przechodzimy do zdjęcia miary.

Pan Tadeusz pokazuje mi przymierzalnię, rodem z najlepszych salonów. To tu dzieje się magia. Po zmierzeniu i ustaleniu wszystkich szczegółów mistrz zaczyna krojenie.

– Tutaj akurat mam już rozpoczętą formę garnituru. – Pan Tadeusz pokazuje mi tekturowe wykroje rozłożone na stole krawieckim.

Skrojone rzeczy idą do pracowni, gdzie zaczyna się przygotowanie pierwszej miary. Polega to jedynie na uszyciu formy pleców i pofastrygowaniu przodów. Po nałożeniu ich na figurę okazuje się, czy wszystko jest prawidłowo zrobione. Wtedy ustala się takie detale jak szerokość klap czy wysokość zapięcia guzika. Po pierwszej mierze garnitur wraca do pracowni, gdzie mówiąc językiem krawieckim, trzeba obrychtować fronty i doszyć dodatki. W większości przypadków dwie miary wystarczą, by uszyć garnitur idealny.

– Od dziesięcioleci wykonuję te same czynności, w ten sam sposób. To, co się zmienia, to jedynie detale, jak guziki czy rodzaj obszycia.

– I podszewki – dodaje pani Ala znad marynarki, nad którą właśnie pracuje.

Pracownia Krawiecka Tadeusz Kierepka znajduje się na ul. Śniadeckich 1/15 w Warszawie

A tutaj jej fejsbukowy profil

Tekst ukazał się pierwotnie w numerze „Rytuały”, który możecie kupić tutaj