Pieskie szczęście w zwykłym życiu
Cześć psiarze oraz psiarze „wannabe”! Posłuchajcie 0 szczęśliwych przypadkach trzech psiaków, które zostały przygarnięte do ciepłych domów. O trudnych początkach i przyjemności życia pod szyldem #psyiludzie opowiadają trzy dziewczyny z Warszawy. Łączymy siły z Medicine Everyday Therapy, które przekazuje 20 zł z każdego sprzedanego wdzianka dla pupila na rzecz potrzebujących zwierząt!
Joanna: Wychowywałam się w domu pełnym zwierząt, ale dopiero trzy lata temu zdecydowałam się na swojego pierwszego psa w dorosłym życiu. Od początku wiedziałam, że chcę adoptować. Helenka okazała się psem po wielu poważnych traumach. Muszę przyznać, że organizacja, która oddawała mi ją pod opiekę, nie opisała jej kondycji zgodnie z rzeczywistością. Dali mi jednak wsparcie w pierwszych wspólnych miesiącach. Przed tym przestrzegam chętnych do adoptowania: zadawajcie dużo pytań! Poznajcie psa przed adopcją.
Helenka nosi sweter Medicine jako golfik. Joanna ma na sobie szal i czapkę z aktualnej kolekcji.
My finalnie miałyśmy bardzo dużo szczęścia. Choć początkowo Helenka była jedną, chudą trzęsąca się kulką strachu, udało mi się wyprowadzić ją (choć nie do końca – pewnych traum nie da się przezwyciężyć) – na wesołą i szczęśliwą psinkę. Nie było to jednak łatwe – przez długi czas przed każdym wyjściem na spacer zapierała się w drzwiach się nogami. Trzęsła się jak osika, bała się każdej nowej osoby, uciekała w najdalszy kąt mieszkania, a czasem sikała ze strachu. Stanęłam przed ogromnym wyzwaniem i skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie było momentów zwątpienia. Z czasem wypracowałyśmy sobie swój system oraz kod. Słowo „gość” zapowiadające odwiedzających nas w domu ludzi miało ją uspokoić i zapewnić, że nie czeka ją ze strony przybysza krzywda.
Korzystałam z porad wielu behawiorystów, ale zanim trafiłam na prawdziwie kompetentną osobę (Dogadajcie się serdecznie polecam!) zaliczyłam kilka poważnych skuch.
To że Helenka jest dziś wesołym i otwartym na ludzi psem to kwestia czasu, pracy, miłości i akceptacji. Krok po kroku oswajałam ją z domem, okolicą, przyjaciółmi. Dziś uwielbia moich bliskich, a gdy tylko zobaczy że wyciągam z szafy walizkę – oznakę wycieczki – dosłownie skacze ze szczęścia!
Kiszka i Granda bawią się gryzakami Medicine, Weronika ma na sobie sweter ze świątecznej kolekcji
Weronika: Kiszkę adoptowałam, gdy wiodłam jeszcze beztroskie życie singielki. Pomyślałam, że opieka nad psem wprowadzi do codzienności trochę rutyny i zmobilizuje do codziennego spędzania czasu na świeżym powietrzu. Nie myliłam się. Opiekę nad psem można porównać do opieki nad dzieckiem: codzienne obowiązki i duża odpowiedzialność. Kiszka, kundelka z mieszanką psów myśliwskich, potrzebowała w pierwszych dwóch latach życia przynajmniej dwóch godzin dziennie intensywnego hasania w parku.
W życiu sprzed przygarnięcia nie raz musiała być głodna. Kiedy dostałam ją pod opiekę, była jednym z tych psów, które zjedzą każdy znaleziony w trawie kawałek jedzenia, mimo, że brzuszek wypełniony już miała sporym śniadaniem. Parę razy okradła grille odpoczywających w parku grupek. Musiałam się mocno tłumaczyć.
Z czasem uspokoiła się. Z wiecznie wygłodniałego dzikusa zmieniła się w psa prawie kanapowego. Krótki moment kryzysowy przyszedł, gdy poznałam mojego chłopaka Sebastiana, właściciela Grandy. Z czasem postanowiliśmy, że ze sobą zamieszkamy, ale nasze suczki nie chciały się dogadać. Warczały, parę razy sczepiły się zębami. Baliśmy się zostawić je same w domu. Porady doświadczonych psiarzy i dużo spędzonego razem miłego czasu sprawiły, że Kiszka i Granda są dziś nierozłącznymi siostrami. Mamy przyjemne rodzinne rytuały: poranne długie spacery i weekendowe wycieczki za miasto.
Kapok ma na sobie granatowy sweter Medicine, Paulina nosi szal z aktualnej kolekcji
Paulina: Długo przymierzaliśmy się do adopcji psa, zawsze górę brały racjonalne argumenty: dużo pracujemy, ja nieustannie jestem w podróży, nie potrafiliśmy pokleić tego w harmonogramie z odpowiedzialnością za żyjącą istotę. Do tego ja gram w drużynie kotów.
Lato spędzaliśmy pływając kajakiem na Mazurach, zatrzymaliśmy się przy pomoście w jednym z ośrodków w lesie. Mocna koincydencja – chwilę wcześniej rozmawialiśmy o imionach dla zwierząt, mieliśmy Katapultę, Huragana, rozważałam kiedyś Nesesera, a na kajaku wpadł nam Kapok. No i znaleźliśmy go – w środku lasu, wychudzonego, z kleszczem, szukającego jakiegokolwiek kontaktu, nigdy nie widziałam takiego psiego przerażenia. Maciek zrobił lasso z linki żeglarskiej, wpakowaliśmy go do samochodu i zaczęliśmy poszukiwania. Najpierw czy ktoś go nie zgubił – obdzwoniłam schroniska, lokalne grupy na fejsie, obsługę ośrodka harcerskiego. Nie miał czipa i raczej nie wyglądał na uciekiniera, bardziej na wakacyjną przeszkodę. Wykarmiliśmy go, zwinęliśmy w kocyk i zabraliśmy ze sobą do Warszawy. Kapok był wtedy zupełnie innym psem – zestresowanym, lękliwym, chodził tak żeby nikt go nie słyszał.
Nie planowaliśmy psa – tydzień wcześniej adoptowaliśmy kota, który był na kwarantannie po ulicznych chorobach. Świetnie zadziałał Instagram i FB – szukaliśmy mu domu tymczasowego, zgłosiło się kilku wiarygodnych ochotników. W pewnym momencie był nawet casting na nowy dom – musieliśmy podjąć decyzję u kogo zostanie i finalnie nie potrafiliśmy się z nim pożegnać.
Poza Kapokiem mamy jeszcze kota Teodora, którego adoptowaliśmy z Centrum Sztuki Współczesnej w Radomiu. Nowy kot i pies pojawiły się w naszym życiu nieplanowane, po śmierci naszej kotki, która latem miała zawał serca. To duża i nagła trauma, ale po tygodniu wchodzenia do pustego mieszkania musieliśmy go kimś wypełnić. Po dwóch tygodniach skończyliśmy z kotem większym niż pies i psem mieszczącym się pod pachą. Nie pamiętam okresu w moim życiu bez zwierząt, od urodzenia były ze mną w tym samym miksie gatunkowym. Niestety Kapok jako prawdziwy pies-dresiarz z Mazur nie był w stanie zaadaptować mieszkania z kotem. Korzystamy z pomocy behawiorystki, która pomaga nam ułożyć ich relacje. Małymi, często żmudnymi korkami, ale nie wyobrażam sobie już życia bez moich typów.