Nikt nie wie, co mam w środku
Wiele razy zastanawiałam się, co sprawia, że w nowym miejscu można poczuć się swobodnie jak we własnym domu. I zawsze dość szybko dochodziłam do wniosku, że naprawdę niewiele do tego trzeba. A gdyby zastanowić się, co można zrobić, żeby ktoś poczuł się w Polsce dobrze i przede wszystkim bezpiecznie? Odpowiedź jest ta sama: niewiele.
Patrzy na mnie ufnie. Ma miłe oczy i ładny uśmiech. W rozmowie jest swobodna i naturalna. Choć wiele razy mówi o zaburzonym poczuciu bezpieczeństwa, nie czuć w niej lęku. To dlatego, że często śmieje się w głos. Pomimo tego, że rozmawiamy na temat trudnych momentów, podczas spotkania żadna z nas nie uroniła ani jednej łzy. Bo Leyla opowiada o swoim uchodźstwie w taki sposób, jakby relacjonowała niedzielny obiad.
Pochodzi z Czeczenii, ma 44 lata. Do Polski przyjechała jedenaście lat temu. Od tego czasu przenosiła się z rodziną jeszcze dziesięć razy. Najpierw z mężem i piątką dzieci, potem z siódemką. W momencie wyjazdu z kraju jej najstarsze dziecko miało 10 lat, najmłodsze 2. Zanim udało się legalnie uzyskać mieszkanie socjalne na warszawskiej Pradze, przeprowadzała się z ośrodka do ośrodka, mieszkała w pustostanach. Przez kilka miesięcy próbowała osiedlić się z rodziną we Francji, ale mimo wielu starań zostali deportowani do Polski. Po drodze był Lublin, w końcu Warszawa. Wspominając to wszystko, Leyla mówi: „Najważniejsze, że byliśmy wolni”.
W końcu znalazła swoje miejsce. Przez trzy lata prowadziła kursy szycia w ośrodku w Lininie, w świetlicy dla uchodźców, organizowane przez PAH (w Groznym między wojnami była krawcową, miała swój zakład, gdzie zatrudniała pięciu pracowników i pięcioro uczniów). Od trzech lat na stałe pracuje w Fundacji Ocalenie. Pomaga innym uchodźcom wypełniać i składać wnioski, jest tłumaczem w urzędach, szkołach, szpitalach. Służy radą i wsparciem. Jest w tym zadaniu bardzo ofiarna i nigdy nikomu nie odmawia, nawet w środku nocy.
– Nie umiem inaczej. Sama to przeżyłam i bardzo rozumiem. Przed wyjazdem z Czeczenii kilka lat pracowałam jako pracownik socjalny z przesiedleńcami z Groznego – mówi.
– Nigdy nie chciałam wyjeżdżać z Czeczenii. Zawsze myślałam, że nie dam rady żyć w obcym kraju. Potrzebowałam swojej ojczyzny, myślałam o niej z czułością. Ale była wojna i bałam się o życie swoje i swoich dzieci. Po wypadku, jaki miałam z czołgiem, trafiłam na miesiąc do szpitala. Wtedy zdecydowałam, że wyjadę z kraju. W przeciągu kilku miesięcy sprzedałam mieszkanie i wyjechaliśmy.
Przyjechali do Polski, bo tu było najbliżej, bo Leyla nie chciała żyć dalej od Czeczenii. Podróż trwała pięć dni. Granicę udało im się przekroczyć za pierwszym razem. Przyjechali tu zupełnie w ciemno, nic na nich nie czekało. Trafili do ośrodka dla uchodźców w Dębaku, następnego dnia przewieziono ich do ośrodka w Lininie.
– Płakaliśmy wszyscy cały wieczór. Nic nie zjedliśmy. Zasnęliśmy w ubraniach, wtuleni w siebie. A rano zaskoczyły nas cisza i spokój. Mówię do dzieci: „Widzicie? Szukaliśmy spokoju. Znaleźliśmy go. Zaczynamy nowe życie” – opowiada Leyla.
Początki nie należały do łatwych, ale Leyla była zdeterminowana. Zaraz po przyjeździe do Polski, w ośrodku w Lininie, postanowiła ukończyć osiem kursów organizowanych przez Polską Akcję Humanitarną – fryzjer, manicure, pedicure, informatyka, gastronomia, kosmetologia, krawcowa i kurs kulinarny. A wszystko po to, żeby zwiększyć swoje szanse na polskim rynku pracy (przy okazji intensywnie uczyła się polskiego). Ale pracy nie było, więc Leyla zdecydowała się na pracę w budce z kebabami, 14 godzin dziennie, 7 złotych za godzinę. Po jakimś czasie znajoma z PAH-u znalazła jej pracę jako instruktor krawiectwa. Najtrudniej było cztery lata temu, kiedy trwał remont ich mieszkania i potrzebne były dodatkowe środki. Wtedy Leyla poza pracą w ośrodku i Fundacji Ocalenie zatrudniła się jako krawcowa u projektantki mody Lany Nguyen. Praca na trzech etatach trwała rok.
Mało? W tym roku Leyla rozpoczęła studia prawnicze w Europejskiej Wyższej Szkole Prawa i Administracji w Warszawie.
– To moje marzenie, nawet jak nie uda mi się ich skończyć, najważniejsze to spróbować.
Jak to w życiu bywa, Leyla spotkała na swej drodze ludzi dobrych i złych.
Dobrzy to przyjaciele we Francji, którzy zorganizowali jej niejeden transport i zadbali, żeby nie deportowano jej z pustymi rękoma. A także przypadkowo spotkana młoda psycholog, która namówiła ją do złożenia wniosku o przyznanie mieszkania. Czy też pracownica Ośrodka Pomocy Społecznej, która pomaga we wszystkim do dzisiaj. Tak samo jak pan, który przesunął remont pustostanu, w którym Leyla przebywała z rodziną, tak żeby dzieci mogły w spokoju dokończyć rok szkolny. To z jego pomocą Leyla wyremontowała obecne mieszkanie, które początkowo nie nadawało się do użytku. A także całe rzesze przyjaciółek, które pomogły znaleźć pracę, opiekowały się na zmianę dziećmi, wspierały.
O złych ludziach Leyla nie chce zbyt wiele opowiadać, choć jedna z sytuacji wryła jej się mocno w pamięć. Lekarka w polskim szpitalu, tuż przed urodzeniem się najmłodszego dziecka Leyli, wyrzuciła z siebie: „Jak ja was, Ukraińców, nie znoszę”.
– Powiedziałam jej wtedy: „Nie jestem Ukrainką, tylko Czeczenką. I nie jest pani godna, żeby mnie badać”. A nad gabinetem wisiała tabliczka: „Stop dyskryminacji i nienawiści”. Obiecałam sobie zgłosić to zdarzenie, żeby już nikogo nie spotkała taka krzywda. Jak ktoś nie lubi ludzi, to niech pracuje w zoo.
Podoba mi się jej waleczność i butność. W myślach wciąż jej dopinguję. Również kiedy opowiada, jak planowała donieść lokalnej gazecie o nieprawidłowościach związanych z przyjęciem jej dzieci do szkoły. Gdyby chciała, potrafiłaby zaleźć za skórę.
O mężu Leyla mówi mało, prawie wcale. Ich drogi się rozeszły.
– Życzę mu szczęścia. A miłość zachowuję dla dzieci.
O sile i częstotliwości prześladowań, których Leyla i jej rodzina doświadczyli, nie rozmawiamy zbyt wiele. Wystarczy, kiedy mówi, że ciągle się coś dzieje i że jej starsze dzieci nie są tu szczęśliwe, wciąż proszą, żeby wyjechali z Polski.
– Ale ja już nie wyjadę, chyba że do Czeczenii. Gdyby tylko było tam bezpiecznie, nie zastanawiałabym się ani chwili. Wiem, że w obcym kraju zawsze będę człowiekiem drugiego sortu. Nie oczekuję, żeby mnie lubiano. Wszędzie ludzie są różni, ale na szczęście tych dobrych jest zwykle więcej niż tych obrażonych, którym w życiu coś nie poszło. Nie potrzebuję już akceptacji, nie denerwuję się. Szukam teraz tylko obojętności. Ale gdyby trzeba było, broniłabym Polski tak jak swojej ojczyzny. Bo kraj, w którym aktualnie jestem, to mój dom. I zależy mi, żeby jego obywatelom było dobrze. Wtedy mi też nie będzie źle.
No więc gdzie jest ta ojczyzna?
– W ludziach! Drugi kraj może stać się ojczyzną, jeśli są w nim ludzie, na których nam zależy. Mam tu wielu przyjaciół, do których zawsze mogę pójść porozmawiać, przytulić się. To mi daje siłę. Dlatego od jakiegoś czasu próbuję myśleć o Polsce jak o ojczyźnie.
– Przyjechałam tu po spokój, nie marzyłam i nie chciałam niczego więcej. Ale po tylu latach chciałabym mieszkanie w innej dzielnicy, z większą kuchnią i balkonem.
Widać, jak mówiąc to, walczy sama ze sobą, waha się. Potrzebowała jedynie kawałka miejsca, żeby spokojnie żyć, a teraz chce więcej. Czy ma prawo? Czy zasłużyła? Komentarze bywają okrutne. Na szczęście Leyla reflektuje się i mówi:
– Ale dlaczego tak ma być? Dlaczego mam być gorsza? Chcieć mniej? Mniej oczekiwać? Jestem takim samym człowiekiem jak inni!
Są w jej historii momenty tragikomiczne. Na przykład ten, kiedy po kolejnych przeprowadzkach, jeszcze we Francji, Leyla trafia do szpitala z pękniętym wyrostkiem robaczkowym. Po operacji budzi się w chłodnym miejscu, w niedomkniętym worku foliowym, przykryta materiałem.
– Nie mogłam ruszyć ręką ani nogą – mówi. – Potrząsnęłam głową, bo chciałam zrzucić z siebie ten materiał. Usłyszałam wtedy przeraźliwy krzyk pani sprzątającej chłodnię. Myśleli, że umarłam.
Chwilę zajmuje mi zrozumienie sensu jej słów, ona sama zaczyna się jednak śmiać. Śmieję się razem z nią.
– Nigdy nie sądziłam, że będę pracować. W mojej rodzinie żadna kobieta nie pracowała. A ja robię tutaj rzeczy, które normalnie robili moi bracia i ojciec. Przez to czuję się, jakbym była mężczyzną. Gdybym nie musiała pracować, bardzo chętnie zostałabym w domu i opiekowała się sama swoimi dziećmi, gotowała i szyła.
Każdego ranka Leyla potrzebuje natulić swoje dzieci, pogadać, połaskotać, pobawić się. Bez tego nie mogą zacząć dnia. Ale jak już zacznie się praca, trwa do nocy. W wolne dni Leyla sprząta. Trochę w kuchni, trochę w pokoju, przy okazji łazienkę ogarnie i wychodzi na to, że sprząta całe mieszkanie.
– Lubię mieć porządek. Jak nie mam go w domu, to nie mam go w głowie.
Jeśli Leyla nie sprząta, to gotuje. Oczywiście kilka dań naraz. Kultywuje rodzinną tradycję rozmów przy stole. Poza tym pisze wiersze i czasem rysuje, interesuje się psychologią i filozofią.
– Ale doświadczenia mnie zmieniły. Kiedyś miałam w sobie więcej optymizmu. To po tacie, który skądkolwiek wracał do domu, zawsze dla nas tańczył. ?
Przywołuję jej słowa jeszcze przez kilka dni po naszym spotkaniu. Próbuję zrozumieć, skąd Leyla ma w sobie tyle siły. Wiem, że pewności siebie musiała się w ostatnich latach nauczyć. Bo wcześniej, kiedy autobus uciekał jej sprzed nosa, myślała, że to na pewno dlatego, że jest obca. Kilka razy pytałam ją, jak to jest.
– Nie można w życiu mówić, że się nie da rady. Człowiek w momencie załamania czy trudności musi zastanowić się, co daje mu płacz i narzekanie. Co ja z tego mam? Ano nic – podsumowuje.
Mogę tylko wyobrazić sobie, jaką ulgą i pociechą dla uchodźców muszą być spotkania z Leylą. Ile nadziei wlewa w ich serca i jak zagrzewa do działania. Daję się ponieść tej energii i naiwnie stwierdzam, że chyba jest szczęśliwą osobą.
– Uśmiech mam na twarzy zawsze, ale nikt nie wie, co mam w środku.
//
Materiał ukazał się pierwotnie w 14. numerze magazynu Zwykłe Życie #ojczyzna, do kupienia tutaj.