Zwykłe Życie to magazyn o prostym życiu wśród ludzi, miejsc i rzeczy.

„Czyje jest nasze życie?” to pytanie, na które próbują odpowiedzieć Olga Drenda – czołowa polska ducholożka, oraz Bartłomiej Dobroczyński – psycholog. O czym zatem rozmawiają? O codzienności, świecie, popkulturze, mediach i relacjach międzyludzkich.  Miłej lektury!

Olga Drenda: Słyszymy dziś o problemach, których wcześniej nie uważano za defekty czy schorzenia, jak słynny przypadek z „pomarańczową skórką”. Do lat 60. cellulit traktowany był po prostu jako powszechne zjawisko występujące u dorosłych kobiet, dzisiaj na walkę z nim klientki drogerii i aptek wydają miliony.

Bartłomiej Dobroczyński: Muszę wywołać do tablicy współczesny konglomerat kapitalizmu, nauki i popkultury, który doprowadził do tego, że nasza kultura stała się mało zawoalowaną wersją Darwinowskiej walki o przetrwanie. Chodzi po prostu o to, żeby być najsilniejszym i najpiękniejszym jednocześnie. Ten prymitywny przekaz popkultura potrafi ubierać w kalejdoskopowo migocące obrazy. Politycy, gwiazdy sportu, biznesu czy show-biznesu przedstawiani są jako pewne wzorce, które inni chcą odruchowo naśladować w nadziei, że osiągną taki sam sukces. Ludzi ze świecznika stać jednak na to, aby należycie dbać o swój wizerunek właśnie ze względu na osiągnięty sukces i pozycję finansową: utrzymują go za pomocą chirurgii plastycznej, zabiegów kosmetycznych. Ale jest jeszcze jeden element. Kapitalizm byłby nie do pomyślenia bez korzeni w postaci protestanckiej etyki pracy, w której kumulowanie dóbr, oszczędzanie i umiejętność „odraczania gratyfikacji” są czymś dobrym. Wątek ten został tak dalece zeświecczony i strywializowany, że trzeba pewnego wysiłku, aby zdać sobie z tego sprawę, ale warto pamiętać, że u podstaw protestantyzmu leży utożsamienie cnoty nie tylko z dobrymi uczynkami, ale i ze stanem posiadania. Brak posiadania, bezrobocie, bieda i choroby zostają powiązane z moralną niższością, z brakiem cnót. Ubóstwo jest krytykowane i – co ważne – traktowane jako zawinione. Człowiek taki nie potrafi „wziąć się w garść”, poddać dyscyplinie, nie jest więc godzien zaufania. W XX w. do tego zbioru cech dołączyła otyłość. Łatwo wskazać jej przyczynę – najtańsze jedzenie jest najbardziej przetworzone i niezdrowe, a zatem najbardziej tuczące.

OD: Tu dochodzimy do ciekawego paradoksu, bo okazuje się, że jedzenie obecne przez wieki na stołach biednych dzisiaj jest drogie – ponieważ jest zdrowsze. A przecież konserwanty, barwniki, plastikowe opakowania, wszystkie zabiegi przedłużające trwałość żywności były jeszcze kilkadziesiąt lat temu witane z podziwem jako rewolucyjne wynalazki nowoczesności.

BD: Jedzenie, które dzisiaj uważamy za najzdrowsze, przez wieki było pożywieniem ubogich: ciemny chleb, kasza, warzywa. Również w naszych rodzinach można by znaleźć potwierdzenie na to, że jeszcze do niedawna synonimem luksusu było jedzenie z punktu widzenia dietetyki niezdrowe: biały cukier, białe pieczywo, mięso wieprzowe. Święta były czasem konsumpcji ogromnej ilości tłustych wędlin, białe bułki były dobrem pożądanym, a chleb razowy uchodził za pokarm biedoty. Dzisiaj jedzenie naprawdę zdrowe stało się drogie i trudniejsze do uzyskania, a łatwe w produkcji masowej, czyli tanie, jest właściwie z medycznego punktu widzenia szkodliwe. Otyłość na dobrą sprawę występuje przede wszystkim u ludzi. Można zaryzykować więc tezę, że ma charakter kulturowy. Okazuje się zatem, że naturalne skłonności – takie jak zapotrzebowanie na cukier i tłuszcz – w świecie nienaturalnym, w którym żyjemy, mogą w pewnych okolicznościach stać się dla człowieka niezdrowe.

OD: Od czasu do czasu w popkulturze pojawia się wątek „obłaskawiania” ciała: do mediów trafia gwiazda, która odbiega nieco od standardów szczupłej sylwetki.

BD: Wydaje mi się, że ostatnio zaznacza się pewna dynamika: modele i modelki wybierani są w nieco bardziej liberalny sposób. Do ośrodków decydenckich docierają bowiem sygnały, że jeśli kryteria urody sformułuje się w sposób całkowicie nieosiągalny dla jednego odchylenia standardowego populacji, czyli około 70%, to mogą one stracić w ogóle możliwość oddziaływania. Odbiorcy machną wtedy ręką i stwierdzą, że to nie ich liga. Następuje zatem poszerzenie pola oddziaływania i do katalogu ideałów dopuszcza się również nieco inne typy. Podobne zjawisko ma miejsce w przypadku osób starszych, które – jako zwykle zamożniejsze niż ludzie młodzi – reprezentują znaczącą grupę odbiorców, nie opłaca się więc ich wykluczać. Jeśli to zjawisko się utrzyma, to być może w przyszłości będziemy mieć do czynienia z pewną rewolucją i dyskryminacja ze względu na sylwetkę będzie równie nieakceptowana jak dziś rasizm czy seksizm.

 

Książkę z darmową dostawą i rabatem dla czytelników ZŻ kupisz tutaj!

OD: Poczucie dyskomfortu jest chyba z perspektywy rynku najbardziej pożądanym stanem. Brytyjska pisarka Lionel Shriver, w której przedostatniej powieści zatytułowanej Big Brother otyłość jest ważnym wątkiem, wspominała o tej sytuacji bez wyjścia: osoba grubsza jest z medialnego punktu widzenia słaba i niewiarygodna, a chudsza – antypatyczna i jędzowata. Jest więc albo źle, albo niedobrze.

BD: System, w którym żyjemy, przedstawia z jednej strony godne pożądania dobra i wzorce, a z drugiej – wzory negatywne. Sytuacja, w której przedstawia się zwycięzców, nie wystarcza, trzeba pokazać jeszcze przegranych. Ludzie mający problemy z wagą pełnią dzisiaj w kulturze zachodniej funkcję tych drugich – to tacy mityczni „kiepscy ludzie”, którymi straszy się konsumenta: jeśli nie będziesz wystarczająco się starał, staniesz się kimś takim. Aldous Huxley był jednym z najwybitniejszych wizjonerów XX w. W Nowym wspaniałym świecie ujawnił mechanizm produkowania idealnego obywatela: musi zawsze czuć się trochę niedoskonały. Jakikolwiek byś był, powinieneś poddać się korekcie. W żadnym razie nie wolno ci powiedzieć: już dość, jestem zadowolony, niczego więcej nie potrzebuję. Zaryzykuję i zabrzmię pewnie jak Ania z Zielonego Wzgórza, ale poprzestanie na tym, co mamy, to w pewnym sensie najbardziej anarchiczna, buntownicza postawa w dzisiejszych czasach.

OD: Największym buntem byłoby zatem oznajmić światu: będę ważyć tyle, ile mi się podoba.

BD: Tak, choć niestety wiąże się z tym pewne ryzyko. Każdy człowiek jest uwikłany w tak wiele relacji, zależności, znajduje się pod presją tak wielu grup, że buntem wobec ich oczekiwań, nawet w sferze cielesnej, ryzykuje wykluczenie z rożnych środowisk. Może czekać nas los outsidera. Natura ludzkiej wspólnoty jest taka, że wszyscy wzajemnie stawiają sobie wymagania, nie wyłączając osób bardzo sobie bliskich, rodziny i przyjaciół. Myślę, że to pozostałość po bardzo dawnych czasach, w których wspólnota pierwotna, aby przetrwać, wymagała kontrybucji ze strony wszystkich członków. Pamiętajmy przy tym, że w grę wchodzą także indywidualne uwarunkowania, mamy przecież rożne typy metabolizmu. Niektórym łatwiej jest utrzymać taką wagę, o jakiej marzyli, podczas gdy inni zmagają się ze skłonnościami do tycia. Tym pierwszym łatwo jest oskarżać drugich o gnuśność czy niedostateczną dbałość o ciało. Łatwiej im wysnuć taki wniosek, ponieważ jest dla nich korzystniejszy. Podobnie sprawy się mają z urodą: otrzymujemy ją niejako w darze od przodków, nie jest więc czymś, na co sami zapracowaliśmy. Ludzie starają się zmieścić w normie na rożne sposoby. Jednym z nich jest akceptacja własnych możliwości. Zdrowo jest powiedzieć sobie: może nie spełniam wszystkich oczekiwań, jakie mają wobec mnie inni, ale za to czuję się lepiej z samym sobą.

Olga Drenda

Etnolożka i antropolożka kultury. 

Bartłomiej Dobroczyński

Psycholog i historyk psychoanalizy.