Zwykłe Życie to magazyn o prostym życiu wśród ludzi, miejsc i rzeczy.

Wszystko zaczęło się podczas pewnej podróży pociągiem z Poznania do Medynii Głogowskiej pod Rzeszowem. Trasa wiodąca przez pół Polski była długa i męcząca. W ciepłym, leniwym sierpniu 2015 roku Olga i Irina postanowiły, że wspólnie założą pracownię zajmującą się projektowaniem i ceramiką. Tak urodził się august.

Jesień 2012. Na początku ich znajomości nic nie zapowiadało, że za kilka lat powstanie august. Olga była (i nadal jest) wykładowczynią w poznańskiej School of Form – założyła tam pracownię ceramiki, zaś Irina była jej studentką i stypendystką, która przyjechała do Poznania z Pietropawłowska Kamczackiego na dalekim wschodzie Rosji.

Medynia

Ośrodek ceramiczny w Medynii Głogowskiej (oraz okolicznych wsiach) powstał w połowie XIX wieku i rozwijał się aż do końca lat 30. XX wieku. Było to możliwe dzięki bogatym złożom gliny idealnie nadającej się do wypału. Po II wojnie światowej rękodzielnictwo zostało upaństwowione – pod kuratelą Cepelii stało się swego rodzaju przemysłem, ręcznym, ale masowym. Dla przedsiębiorstwa liczyła się ilość, zaś jakość pozostawiała wiele do życzenia. W latach 70. XX wieku, w szczytowym okresie działalności medyńskich warsztatów pracowało tam od 100 do 120 garncarzy. Czas transformacji nie obszedł się z przydomowymi zakładami łagodnie. W 1995 roku sytuacja diametralnie się zmieniła – z ponad setki rękodzielników została jedynie garstka na co dzień zajmująca się tą profesją.

Dzięki inicjatywie dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury i Rekreacji w gminie Czarna, Małgorzaty Wisz, która dostrzegła w ceramicznym dziedzictwie tej części Podkarpacia jego ogromną wartość, Medynia Głogowska zaczęła sobie przypominać o tym, co ma najlepsze – o obfitych złożach gliny oraz bogatej tradycji rękodzielniczej w dziedzinie ceramiki. W 2001 roku w ramach projektu „Medynia – gliniane złoża” powstał ośrodek Zagroda Garncarska, coś na wzór skansenu z funkcjonującym warsztatem, którego ideą było ocalenie od zapomnienia tradycyjnego rzemiosła tego regionu. Wykształceni w swoim fachu garncarze wrócili do pracy.

Jeden z pomysłów na Zagrodę był taki, aby w zaadaptowanych na potrzeby Ośrodka wiejskich zabudowaniach z XIX wieku, chłopskiej chałupie oraz oborze, młodzi projektanci ze szkół artystycznych projektowali wyroby ceramiczne, zaś doświadczeni garncarze je wykonywali. Układ niemalże idealny. Pewnego dnia na progu School of Form pojawiła się reprezentacja Ośrodka i zaproponowała, aby grupa studentów z poznańskiej uczelni zaprojektowała dla garncarzy współczesne formy użytkowe. Mimo początkowego entuzjazmu Olga nie przystała na propozycję. Nie przypadła jej do gustu forma współpracy.

– Nie chciałyśmy, żeby nasza współpraca wyglądała tak jak w czasach, gdy do Medynii przyjeżdżała ze stolicy Cepelia z gotowymi projektami.

Zaproponowałyśmy warsztaty, które miały na celu nauczenie projektanta i wykonawcy współpracy, zaś lokalnej społeczności projektowego podejścia. Obie strony miały się czegoś od siebie uczyć.

Tylko wtedy widziałybyśmy w tym sens. Chciałyśmy wspólnie z Ewą Klekot (znawczyni historii ceramiki, antropolożka kulturowa oraz kuratorka wystaw) udowodnić, że wyroby rękodzielnicze nie muszą być jedynie cepeliarską dekoracją, folkowymi pamiątkami bez funkcji, a wręcz przeciwnie – że mogą być zarówno piękne, jak i w pełni użytkowe. Zależało nam, żeby produkty były nie tylko wytwarzane, lecz także projektowane lokalnie.

Udało się. Studenci z Poznania pod okiem garncarzy z Medynii uczyli się fachu, a starsze pokolenie rzemieślników miało kontakt ze świeżym, niezepsutym rutyną i „niedasizmem” spojrzeniem. Odbyło się kilka edycji warsztatów, w ostatniej brały udział Tosia Kiliś, Irina Grishina, Magda Mojsiejuk. To one wspólnie z Olgą zaprojektowały zestaw tradycyjnych, jeśli chodzi o proces powstawania, na wskroś nowoczesnych wizualnie naczyń z serii 10/960.

Po warsztatach współpraca toczyła się swoim tempem. Medyńscy garncarze powiedzieli, że nie będą spełniać projektowych zachcianek. Zaczęli jednak współpracę z medyńskimi kobietami, uczestniczkami warsztatów, z których inicjatywy powstał niedawno kolektyw „Medynia. Kuchnia i Rzemiosło”, gdzie nie tylko same projektują naczynia, lecz także współpracują z garncarzami i lokalnym Kołem Gospodyń Wiejskich. To budujące, że wstępne założenia projektu się sprawdziły i garncarstwo ożyło w tym regionie.

Siwaki

„Siwaki” czy „siwe” to ceramiczne naczynia wypalane specjalną metodą, która nadaje im charakterystyczny, niezwykle głęboki ciemnografitowy kolor. „Siwienie” natomiast to technika wypału, bardzo rzadko obecnie stosowana, choć dająca niezwykłe efekty.

Technika siwienia jest bardzo stara. Jej korzenie sięgają czasów prehistorycznych, ale na terenie dzisiejszej Polski rozprzestrzeniła się dopiero na przełomie XIII i XIV wieku. Po II wojnie światowej, w latach 50. gliniane garnki zaczęły być wypierane przez metalowe, zaś naczynia do przechowywania wytwarzano z dużo łatwiejszej w obróbce kamionki. W latach 70. XX wieku „siwienie” niemal całkowicie zastąpiły znacznie bardziej dekoracyjne techniki. Nikt już nie chciał czarnych garnków. Wygrał dekor w kwiatki i chłopomania w wydaniu Cepelii. Tym bardziej że siwienie , choć tańsze w wykonaniu niż inne techniki, nie jest wcale łatwiejsze. Wymaga doskonałej znajomości materii i wyczucia kluczowych momentów podczas wypału. Uzyskać ten najlepszy, najbardziej pożądany głęboki odcień grafitu jest bardzo ciężko i nie każdy, nawet wprawiony w swoim fachu garncarz to potrafi.

Pierwotnie siwaki nie były traktowane jako naczynia ozdobne. Wręcz przeciwnie, przede wszystkim były uważane za niezwykle funkcjonalne, a ich wartość dekoracyjna (naczynia tuż przed wypałem zdobiono najczęściej techniką gładzenia), jeżeli w ogóle była zauważalna, schodziła na dalszy plan.

 

Siwaki są siwe dzięki dymowi drzewnemu. To on wnika w poddawaną obróbce termicznej glinę, nadając jej niepowtarzalny kolor – od stalowosinego i lekko połyskującego po głęboki, matowy grafit. Te, według Olgi i Iriny, są najlepsze. Efekt siwienia gliny uzyskiwany jest w pełni naturalnymi metodami, w przeciwieństwie do naczyń szkliwionych, „polewanych”, których warstwa izolująca i nadająca blask w tradycyjnych warsztatach zawierała (i niekiedy wciąż zawiera) trujące związki chemiczne. Na końcowym etapie wypału, gdy temperatura spada o około 100 stopni, dokłada się dużą ilość drewna, a piec szczelnie zamyka, co powoduje wytworzenie się w jego wnętrzu atmosfery redukcyjnej. Powstaje w ten sposób spora ilość czarnego dymu, a związki czerwonego żelaza zawarte w glinie zamieniają się w związki żelaza czarnego. Innymi słowy, powstały dym „odymia” glinę.

Na ostateczny kolor siwaka wpływa kilka elementów. Intensywność zaczernienia garnka to wypadkowa składu chemicznego gliny, temperatury, rodzaju drewna, a nawet miejsca, w którym stało wypiekane w piecu naczynie.

– W tradycyjnych piecach opalanych drewnem nie ma termometrów. Doświadczony garncarz, który ma za sobą wiele wypałów, potrafi określić temperaturę ognia. Jak? Na oko! Po jego kolorze. Nie dziw się, to wbrew pozorom zadziwiająco precyzyjna i dokładna obserwacja. Panowie bardzo rzadko się mylą.

Garnek to garnek

Siwaki od augusta, zaadoptowana po warsztatach w Medynii seria 10/960, to „nowa generacja” czarnych naczyń, zarówno w pełni funkcjonalna, jak i dekoracyjna.

– Proces wypału gliny na siwaki jest dosyć ciężki do okiełznania. Nie da się nigdy do końca przewidzieć, jaki efekt się uzyska i jaki kolor ostatecznie zostanie osiągnięty. Przy pracy z gliną zawsze pozostaje pewien procent niepewności. Naczynia toczone ręcznie mają to do siebie, że pomimo dokładnego projektu każdy garncarz wykona je, chcąc nie chcąc, trochę inaczej. I to jest fajne, choć nie można o tym zapomnieć podczas procesu projektowego. Tak też zrobiłyśmy.

Starałyśmy się zaprojektować naczynia w ten sposób, aby każdy garncarz miał przy ich wykonywaniu odrobinę wolności i możliwość własnej interpretacji. Zależy nam na projektowaniu przedmiotów, które są trwałe i użytkowe, ale jednocześnie cieszą oko użytkownika.

Mimo niechęci medyńskich garncarzy do współpracy Olga i Irina chciały kontynuować produkcję czarnych garnków. Szkoda im było siwaków. Niestety, we współczesnych piecach elektrycznych (chociażby w takim, jaki mają w swojej warszawskiej pracowni na Pradze) ten efekt jest praktycznie nie do uzyskania. Na szczęście znalazły rozwiązanie tego problemu i obecnie ich grafitowe naczynia powstają w innym zakładzie ceramicznym. Gdzie? Tego dziewczyny zdradzić jeszcze nie chcą.

Upór i ciężka praca Iriny i Olgi nad projektem serii 10/960, składającej się z dwóch rodzajów garnków z przykrywkami (duży, na 4 osoby, i mały, na 2 osoby), talerza, misy i kubka, został doceniony przez organizatorów Łódź Design Festival. W 2016 roku kapituła głównego konkursu festiwalu wyróżniła serię tytułem „Must Have”.

 

– W naszych siwakach można gotować na nowoczesnych płytach, nie potrzeba do tego opalanego drewnem paleniska z fajerkami, jakie znamy z wiejskich chat. Wbrew pozorom te garnki są niezwykle szczelne. Ciecz nie ma prawa przeniknąć przez w taki sposób wypaloną glinę. Można w nich spokojnie gotować zupy. Jednak według nas najsmaczniejsze dania wychodzą z siwaków podczas pieczenia. Nie wiem, czy to siła autosugestii, czy czysta prawda, ale mają wtedy nieco przydymiony posmak.

– Garnek to garnek. Służy do gotowania. Trudno jest wymyślić inny kształt dla naczynia o takiej funkcji. Można zrobić go bardziej geometrycznie, na przykład żeby dno było kwadratowe, ale czy to wygodne? Garnek zawsze będzie podobny do innego garnka. Szukałyśmy różnych kształtów i rozwiązań, ale ta klasyczna forma jest najlepsza i najbardziej funkcjonalna. Zrezygnowałyśmy jednak z uszek. Wydały się nam zbędne.

Wulkany

– Kiedyś przyjechała do mnie znajoma z RPA, która mieszka obecnie na stałe w Berlinie, i powiedziała, że musimy koniecznie zrobić nawilżacze powietrza. Przywiozła gotowe projekty, które wydały mi się bardziej obiektami zajmującymi sporo miejsca niż funkcjonującymi nawilżaczami. W 2015 roku powstały prototypy, ale zarówno ja, jak i ona nie byłyśmy zadowolone z efektu. Pomysł nawilżaczy wrócił niespodziewanie ostatniej jesieni. Dopiero august dopracował projekt na tyle, aby można go było wdrożyć do produkcji.

Nawilżacze wyglądają jak egzotyczne góry – są smukłe, wysokie i strzeliste. Przypominają nieco modele gór, wyobrażone kamienne krajobrazy, które tworzą i kolekcjonują Japończycy. To suiseiki – tradycyjna sztuka kamiennych kompozycji ustawianych na specjalnie przygotowanych do tego celu podstawkach (dai).

 

Jednak to nie jedyny trop inspiracyjno-skojarzeniowy. W swojej nowej odsłonie nawilżacze będą przypominać wulkany, co wiąże się z pochodzeniem Iriny. To Półwysep Kamczacki – otoczony z dwóch stron morzami Ochockim i Beringa, zaledwie w niewielkim stopniu dotknięty ręką człowieka teren, którym rządzi natura. Do głównego miasta, leżącego na południu Pietropawłowska Kamczackiego, można dostać się drogą morską lub powietrzną. Drogi lądowej nie ma. Przez całą długość półwyspu biegnie pasmo Gór Środkowych. Kamczatka jest bardzo górzysta, a część z imponujących masywów to wulkany. Na Kamczatce znajduje się ponad 160 wulkanów, z czego 28 wciąż jest aktywnych. Największy wulkan to Kluczewska Sopka o wysokości 4750 metrów.

Nowy numer ZŻ #ojczyzna już w sprzedaży!

Jak mówi Irina, Kamczatka ze swoją przestrzenią i nieprawdopodobnymi, z punktu widzenia Europejczyka mieszkającego w mieście, krajobrazami ma na nią duży wpływ. Bo przecież nie każdy z okna swojego pokoju w rodzinnym domu ma widok na aktywny wulkan.

Każdy nawilżacz jest wykonywany ręcznie, z terakotowej (medyńskiej) gliny. Każdy jest też trochę inny. Podobnie jak japońskie suiseiki, na jednej podstawce może znajdować się jeden, dwa lub trzy nawilżające powietrze nieregularne stożki, w zależności od potrzeb. Mechanizm działania nawilżaczy jest prosty – w zboczu „góry” znajduje się otwór, czyli krater, przez który do środka wlewa się wodę. Ona, parując i przesiąkając przez glinę, nawilża otoczenie.

 

– Podczas gdy przy projektowaniu naczyń z serii 10/960 głowiłyśmy się nad tym, aby glina nie przeciekała i nie nabierała wody, w tym projekcie przekułyśmy tę wadę w atut. Wykorzystałyśmy naturalną właściwość gliny – jej zdolność do chłonięcia i oddawania wody.

Do każdego zestawu nawilżaczy dołączona jest podstawka. Dziewczyny pracują obecnie nad wprowadzeniem różnych odcieni szkliw w palecie kolorów, od szarości, przez błękit, aż do zieleni, aby każdy mógł wybrać to idealnie pasujące do wnętrza.

Codzienność

Nazwa „august” to jednak nie tylko wspomnienie leniwego sierpnia. To również rodzaj hołdu dla fotografa z przełomu XIX i XX wieku, Augusta Sandera, którego twórczość, postawa życiowa oraz podejście do pracy są bliskie wyznawanej przez Irinę i Olgę filozofii.

 

Ceramika jest obecnie najważniejszym tworzywem augusta, z nią dziewczyny pracują najdłużej i najwięcej. Nie chcą jednak ograniczać się w swojej pracy do jednego materiału. W pracowni znajdują się także prototypy drewnianych krzeseł oraz szafek. Ważniejszy od materiału jest dla nich proces projektowy. Zaczyna się od bacznej obserwacji otoczenia wraz z jego potrzebami. Istotną część tego procesu stanowi odniesienie się do historii i tradycji.

– Szukamy informacji w skansenach, bibliotekach, muzeach. Wiele mądrych i pięknych przedmiotów już powstało, należy je tylko dostosować do współczesności. Badać można w nieskończoność, obie jesteśmy jednak bardzo manualne i często jeszcze w trakcie zbierania informacji powstają pierwsze prototypy. Nie są to modele w skali, lecz użytkowe przedmioty. Testujemy je, obserwujemy i wykonujemy. W tym samym czasie zaczynamy myśleć, jak wyprodukować dany przedmiot, i często ten etap decyduje o ostatecznym wyglądzie prac.

Projektowanie trwa u nas dość długo, bywa, że wytwarzamy prototypy i wracamy do nich po kilku miesiącach, latach. Dobrze jest się nie spieszyć.

Obecnie Olga i Irina są partnerkami w projektowaniu, jednak ten układ nie zawsze był poziomy. Jeszcze kilka lat temu Olga była wykładowczynią Iriny, to między innymi ona przeprowadzała z nią rozmowę kwalifikacyjną do School of Form. Irina mieszkała wtedy w Rosji, skończyła ekonomię i mało brakowało, a zostałaby „panią z banku”. Na szczęście zainteresowanie dizajnem i pasja do fotografii zwyciężyły – przeprowadziła się do Poznania, a następnie do Warszawy. Olga natomiast zdobywała doświadczenie w projektowaniu i ceramice na całym świecie. Trzy lata mieszkała na Bornholmie, gdzie studiowała na Wydziale Ceramiki duńskiej Królewskiej Akademii Sztuki i Dizajnu. Ceramiką zajmowała się również w pracowniach rzemieślniczo-garncarskich w Korei, Niemczech, Anglii i Francji.

 

– Każdy z artystów ceramików, z którymi współpracowałam, miał zupełnie inny styl pracy. Czasem wywrotowy i nieprzewidywalny, a innym razem zaplanowany co do minuty. Budowałam piece, ugniatałam nogami glinę, pomagałam w warsztacie, mieszkałam z nimi, spędzaliśmy ze sobą wiele czasu i chcąc nie chcąc, przez jakiś czas żyłam ich życiem. Wiesz, nie ma jednej recepty na to, jak powinien wyglądać dzień w pracowni. Każdy garncarz pracuje w swój niepowtarzalny sposób. My na przykład przyjeżdżamy do pracowni zwykle koło godziny 10. Praca z gliną czy porcelaną wymaga bardzo dużo czasu, dlatego wychodzimy do domu koło 19 czy 20. Ale zdarza się, że pracujemy trochę dłużej. Przygotowujemy formy, doglądamy wypału, projektujemy i rozmawiamy. Zawsze, gdy jesteśmy razem w pracowni, staramy się gotować, a już w szczególności gdy mamy gości, wtedy idziemy na całego i eksperymentujemy. Wspólny posiłek to podstawa zdrowej relacji.

Informacje historyczne dotyczące techniki siwienia pochodzą z tekstu dr Ewy Klekot z publikacji wydanej w ramach projektu „Ceramika siwa – nowe życie dawnego rzemiosła” przez Gminny Ośrodek Kultury i Rekreacji w Czarnej.

Pracownia Augusta mieści się pod adresem: ul. Brzozowa 6/8a lok 1/2 (wejscie od ul. Bugaj) w Warszawie