Wegański kujon
Z Alicją Rokicką spotkałam się w jej mieszkaniu na krakowskim Kazimierzu. Przy wegańskim cieście z kruszonką rozmawiałyśmy o kuchni wegańskiej, sposobach na wegańskie święta i o tym, jak robi się autorską książkę kucharską.
Agata Napiórska: Od sześciu lat prowadzisz bloga kulinarnego „Wegan Nerd”.
Alicja Rokicka: Zawsze lubiłam dzielić się przepisami ze znajomymi. Przeszłam na weganizm i zrobiłam komiksowego zina o kuchni wegańskiej. W punkowym stylu. Ludzie dopytywali o drugi numer, a ja nie miałam czasu się za to zabrać. To były początki polskiej blogosfery, wciąż mało atrakcyjnej, bez zdjęć i ilustracji. Pomyślałam, że spróbuję. Wtedy blog był dla mnie czymś w rodzaju darmowej strony w internecie. W międzyczasie zainteresowałam się fotografią kulinarną.
AN: Czym zajmujesz się poza pisaniem bloga?
AR: Prowadzę warsztaty kulinarne, robię zdjęcia, czasem piszę do jakichś gazet. W klasyczny sposób łączę pasję z pracą. Mam wykształcenie artystyczne: zrobiłam specjalizację film animowany i projektowanie książki. Mogłam znaleźć pracę w branży filmowej, ale zaczęłam już czerpać korzyści z bloga: współpracowałam z magazynem „Chickpea Magazine” z Nowego Jorku i organizowałam kulinarne sesje fotograficzne. Postanowiłam spróbować pójść w tym kierunku. Tak zaangażowałam się w tworzenie bloga, że aż wyszła z tego książka. Po dwóch latach pracy nad nią czuję, że wreszcie mam czas, żeby porysować.
AN: No właśnie: książka. Można śmiało określić cię turboautorką książki Wegan Nerd. Moja kuchnia roślinna. Nie dość, że ją napisałaś, opracowując wcześniej przepisy, zrobiłaś do niej fotografie, to jeszcze przygotowałaś ilustracje, a na koniec złożyłaś.
AR: Ha, ha, tak, uwielbiam stopkę redakcyjną tej książki. Było to dla mnie duże wyzwanie, szczególnie jeśli chodzi o skład. Nie wierzyłam w siebie, ale profesor Ogonowska zrugała mnie za to, że w ogóle nie planowałam samodzielnie tej książki składać, bo przecież potrafię.
AN: Blogów kulinarnych jest bez liku i marzeniem prawie każdego blogera jest wydanie książki kucharskiej. Tobie się udało. Jak do tego doszło?
AR: Jeszcze przed tym, zanim mój blog został uznany za Blog Roku 2014, zgłosiło się do mnie wydawnictwo Nasza Księgarnia. Sama praca nad książką trwała ponad rok.
AN: Od czego zaczęłaś robotę?
AR: Długo zastanawiałam się, o czym ma być moja książka: czy podzielić ją na pory roku, czy znaleźć jakieś najdziwniejsze połączenia smakowe, czy skonstruować ją na zasadzie podróży przez różne kraje. Aż wreszcie kiedyś po kolejnym przyrządzeniu lazanii w moim rodzinnym domu stwierdziłam, że moja pierwsza książka kucharska będzie zawierała po prostu przepisy na moje ulubione dania. Zbiór sprawdzonych receptur, ważnych dla mnie. Każda zaczyna się od jakiejś anegdotki. To bardzo rodzinna kuchnia, większość przepisów wyciągnęłam z kuchni mamy i babci. Całą ścianę miałam w obrazkach i kartkach. Wiedziałam, że muszę zamknąć się w 320 stronach. Dużo odrzuciłam.
AN: Rodzinne gotowanie skupia się w twojej książce wokół świąt. Sporo tutaj typowo mięsnych przepisów przerobionych na wegańskie. Jest bigos, pasztety, smalec z fasoli, tatar z buraków, gołąbki z kaszą…
AR: Tak, zabierałam się za gotowanie wszystkiego w lipcu. Bo miałam ambicję, żeby oddać książkę przed czasem. Ale przyrządzanie świątecznych potraw latem po prostu nie miało sensu. Poczekałam więc do zimy i ten rozdział powstał naturalnie, zwyczajnie gotowałam na święta. Czułam świąteczny klimat, dania smakowały tak jak trzeba w atmosferze zbliżających się świąt.
(zobacz galerię świątecznych przepisów)
AN: Pokusiłabym się o stwierdzenie, że to książka wegańska nie dla wegan.
AR: Punktem zaczepienia była dla mnie również polska kuchnia mojej mamy. Próbowałam pokazać, że może być wegańska.
AN: Czy w 2016 roku w Polsce trudno być weganinem?
AR: Bardzo łatwo. Tutaj (krakowski Kazimierz – przyp. red.) mam kilka sklepów ze zdrową żywnością, kilka targów, poza tym jest przecież internet, mamy dostęp do fikuśnych produktów wegańskich. Pamiętam, że pięć lat temu na rynku dostępne były tylko kotlety sojowe, a mleko sojowe było cholernie drogie. Teraz nie ma problemu z kupieniem wegańskiej śmietany w spreju. Ale pamiętajmy, że podstawą diety wegańskiej są warzywa i owoce, bardzo łatwo u nas dostępne.
AN: A jak jest w podróżach? Miałaś kiedyś problemy?
AR: Swoje serce zostawiłam we Włoszech. Tam to dopiero jest luksus. W każdym mniejszym sklepiku można dostać makarony bezglutenowe, a w dużych supermarketach jest wiele półek wegańskich. Poza tym świeże karczochy, grzyby … Szaleństwo!
AN: Codziennie gotujesz?
AR: Raczej tak.
AN: Co dzisiaj przygotowałaś?
AR: Zupę dyniową z masłem orzechowym i polentą. Gotuję, bo lubię. Wydawało mi się, że każdy potrafi gotować, na zasadzie instynktu przetrwania chociażby. Ale to nieprawda.
AN: Ty musiałaś sobie radzić, gdy w wieku trzynastu lat przeszłaś na weganizm.
AR: Tak, babcia mi pomagała, wróżąc niechybną śmierć. Rodzina się przyłączyła, kiedy stwierdziła, że to nie jest jakaś tam chwilowa fanaberia. Jeśli gotuje się na całego, to nagle ma się w domu miliardy przypraw, kasz itd.
AN: Masz jakieś swoje ulubione książki kucharskie?
AR: Tak, jasne: Dania jarskie. Wielka księga kucharska, Vegetable from an Italian Garden oraz India, gruba jak książka telefoniczna. Kupiłam też sobie kilka książek kucharskich po włosku, będę się na nich uczyła języka. Uwielbiam też książki Sophie Dahl, która ma takie lekkie podejście, są domowe i proste. Z przyjemnością oglądam te wszystkie książki.
AN: A jakie jest twoje ulubione danie?
AR: Pizza płynie w moich żyłach. Ostatnio w Neapolu jadłam najlepszą pizzę na świecie, taką z widelcami, bo gwiazdki Michelina jeszcze nie dostała. Jest bardzo tania: marinara i margherita kosztują 4 euro. Są przepyszne!
AN: Co będziesz pichciła na święta?
AR: Chodzi mi po głowie pasztet z zielonej soczewicy z pierzynką z chrzanu, na pewno barszcz kiszony, pierogi, uszka z grzybami. Kiedyś bardziej się popisywałam, bo chciałam pokazać rodzinie, że można. Teraz już wyluzowałam, umawiamy się, kto co robi, i już.
AN: Jakie masz dalsze plany?
AR: Teraz promuję książkę i będę prowadziła sporo warsztatów. Kalendarz mam wypełniony po brzegi, ciągle wyjeżdżam, co wkurza mojego kota. Aż mnie gryzie po łydkach. Chcę też skupić się na rysowaniu. I na sobie. Ale oczywiście myślę o kolejnej książce. Może tym razem dla dzieci? Lub o włoskiej kuchni bez mięsa.
Alicja Rokicka (ur.1987 r. w Krzeszowicach), studiowała malarstwo. Jest absolwentką Wydziału Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Od pięciu lat prowadzi popularnego bloga „Wegan Nerd”, który w 2014 roku został ogłoszony Blogiem Roku w kategorii kulinarnej. W roku 2015 otrzymał tytuł Bloga Roku od 100 Best Poland Restaurants. Zajmuje się fotografią kulinarną oraz ilustracją.