Zwykłe Życie to magazyn o prostym życiu wśród ludzi, miejsc i rzeczy.

Polski plakat, francuski komiks i włoski film – oto, co zachwyciło w zeszłym tygodniu redakcję „Zwykłego Życia”. Dziś pieją dla was Kinga Kociszewska (nasza nowa stażystka), Marta Mach i Marta Harner. Miłego zachwycania się!

Kinga:

Jakiś czas temu moją uwagę zwróciła seria plakatów turystycznych „Polska” autorstwa Ryszarda Kai, który, za pomocą mniej lub bardziej oczywistych powiązań (z naturą, folklorem, historią, czy architekturą), ilustruje Polskę i jej różne zakątki. Tak na przykład, Szczebrzeszyn reprezentuje chrząszcz brzmiący w trzcinie, Wieliczkę żyrandol z kopalni soli, a Bolesławiec wzór tradycyjnej ceramiki. Jest to stale powiększająca się kolekcja, na którą składają się prace nie tylko o różnej tematyce, ale również osadzone w rozmaitej estetyce. W minionym tygodniu dwa plakaty przedstawiające Szczecin i Hel zawisły na moich ścianach powodując na nowo mój zachwyt.

Plakaty powstają dla Wrocławskiej Galerii Plakatu, dostępne są również w wersji pocztówek.

***

Marta Mach:

Aldebaran, Betelgeza i Antares to w rzeczywistości nazwy gwiazd. W komiksach autorstwa Luiza Eduarda de Oliviery (pisze i rysuje pod pseudonimem „Léo”) to nazwy planet. Planet, które uciekający ze zniszczonej w katastrofach ekologicznych ziemi ludzie, próbują kolonizować. Nie jest to łatwe, bo oprócz przedziwnych drapieżnych zwierząt „nie z tej ziemi”, spotykają istoty inteligentne, dużo bardziej rozwinięte w rozwoju, które na ludzkie misyjne podróże mają różne, niekoniecznie przychylne poglądy.

 

Trzy serie, których trzon stanowią kolejne przygody odważnej i bezkompromisowej Kim Keller i jej przyjaciół ukazały w Polsce nakładem Egmontu w 4 tomach zbierających po 5-6 zeszytów. 2 pierwsze tomy przeczytałam z zapartym tchem jeden po drugim. Antares został podzielony na dwie części i na tę ostatnią musiałam czekać równo rok. Zachwytem minionego tygodnia ogłaszam więc, że w końcu wydano tom z trzema ostatnimi zeszytami z serii i że dzięki temu spędziłam sobotnie przedpołudnie wśród dwupiętrowych zwierząt i mięsożernych roślin połykających statki kosmiczne.

***

Marta Harner:

631134_1.1

Niby lato, niby sezon ogórkowy w kinach, a tu zachwyt. Sobota w Kinotece, mała, pustawa sala i ona – Tilda w „Nienasyconych”. Tiilda Swinton jest tylko jedna, a widziana oczami Luca Guadagnino przyćmiewa resztę aktorów, zabiera powietrze i ekran, i wcale nie mam jej tego za złe. Chcę więcej.

Niby zwykła historia, Paul i Marianne spędzają wakacje we Włoszech. Ich spokój zakłócają nieoczekiwani goście. Z ekranu kipi sensualność, zamykam oczy i czuję smak ricotty przygotowanej na włoskiej prowincji i jedzonej prosto z garnka.  Film płynie niespiesznie, pokazując wyspę i relacje międzyludzkie. O uśmiech na twarzy dba Ralph Fiennes, obsadzony w roli podstarzałego, wyluzowanego i charyzmatycznego producenta muzycznego, a zmysły łechce ścieżka dźwiękowa.
Wychodzę z kina przewijając w głowie kolejne kadry, marząc o dosłownie każdym kostiumie zaprojektowanym dla Swinton przez Diora i cóż, z butelką prosecco w garści.