Zwykłe Życie to magazyn o prostym życiu wśród ludzi, miejsc i rzeczy.

tekst i zdjęcia: Marta Mach

Wolałabym ja

Wolałabym ja

Gorzki piołunek zjadać

Niżeli z wami

Z kawalyrami

Na ten powózek siadać

Gorzki piołun zjem

Gorzki piołun zjem

Jeszcze ładniejsza będę

A sama z wami kawalyrami

Wianejka się pozbende

Anastazja: Nasz tata Jan Bernad zajmuje się muzyką tradycyjną blisko 40 lat. Zanim jeszcze się urodziłyśmy pracował jako aktor i muzyk w pierwszym składzie Teatru „Gardzienice”. Na przełomie lat 70­-tych i 80-­tych występował w przedstawieniach, które teatr pokazywał na wsiach. Potem podejmował rozmaite działania muzyczne i teatralne, min. śpiewał w chórze cerkiewnym. Z jego inicjatywy w 1991 powstała Fundacja „Muzyka Kresów”. Można więc powiedzieć, że urodziłyśmy się z pieśniami ludowymi w uszach.

Zosia: Wychowałyśmy się w Lublinie. Zanim same zaczęłyśmy śpiewać, przesiadywałyśmy podczas długich prób zespołu w kącie sali, zajmując się czymś zupełnie innym. A muzyka na nas oddziaływała. Jeździłyśmy z rodzicami na organizowane przez nich sympozja i konferencje, bawiłyśmy się na kolanach etnomuzykologów głównie zagranicznych, zaprzyjaźniając się z nimi i słuchałyśmy jednym uchem niezrozumiałych dywagacji naukowych.

Anastazja: Dziecięce wakacje kojarzą nam się z Letnimi Szkołami Muzyki Tradycyjnej, które organizowała fundacja. Dla mnie letnia szkoła była jak dwutygodniowe święta: czekało się na nią cały rok, zjeżdżała się cała muzyczna rodzina z różnych zakątków Europy Środkowo­Wschodniej. Przez te dwa tygodnie za dnia śpiewaliśmy, a w nocy hulaliśmy. Wysiadywałyśmy z uczestnikami do rana przy ognisku w Rybakach, Dubience, Rajgrodzie, Gawrych Rudzie, Wigrach, Łukowiskach, Sulejowie. I choć środowisko muzyczne było dla nas od urodzenia środowiskiem naturalnym, długo nie docierało do nas, że i my będziemy śpiewały na poważnie.

Zosia: Ja się wstydziłam. Ludzie z zespołu byli tacy dorośli. Mieli po dwadzieścia lat. Peszyli mnie.

Anastazja: Zawsze jednak podśpiewywałyśmy. Pamiętam próby i nabożeństwa w cerkwi z tatą, śpiewanie starych dziecięcych piosenek, no i w końcu nasz debiut na pierwszej płycie zespołu. Ja miałam 12 lat, Zosia ­ 8.

Zosia: Po kilku latach stałyśmy się trzonem kolejnego składu zespołu i zaczęłyśmy regularną pracę z tatą. Na nieszczęście dla niego czas pracy przypadł na nasz okres dojrzewania, w związku z tym niejedna próba kończyła się ciężkim westchnieniem: „I znowu moje córki przeciwko mnie”.

Anastazja: Spierałyśmy się na każdym poziomie: doboru repertuaru, interpretacji. Słuchaliśmy razem nagrań archiwalnych, a wnioski wyciągaliśmy różne. To były konstruktywne i wartościowe spory. Ale nie można powiedzieć, by tata miał z nami lekko. Nie byłyśmy potulnymi córkami i uczennicami. Zdarzało nam się opuszczać zespół. Aż do następnej próby.


Anastazja: Śpiew tradycyjny kompletnie różni się od śpiewania akademickiego czy estradowego. Ale jak w prosty sposób wytłumaczyć różnicę?

Zosia: W śpiewie tradycyjnym aparat głosowy ustawiony jest jak przy głośnym mówieniu, dlatego barwa głosu śpiewającego jest podobna o barwy mowy. Przy śpiewie operowym aparat głosowy jest tak ustawiony, by osiągnąć określoną estetycznie barwę głosu, a sam sposób śpiewania i ekspresja solistów wynika z operowej konwencji: śpiewacy nienaturalnie szeroko otwierają usta, stosują przerysowaną mimikę i gestykulację. Śpiew tradycyjny jest naturalny może dlatego, że ludzie śpiewali dla siebie. Jest to śpiew głośny, ale nie dla tego, że wysiłkowy, tylko dlatego, że rezonuje.

Anastazja: Kluczową sprawą jest tu przepona i używanie jej przy emisji dźwięku oraz odpowiednie uruchomienie rezonatorów. Dźwięk jest wtedy bardzo silny.

Zosia: Dzięki temu można śpiewać godzinami, nie zdzierając gardła. Na wrocławskim Brave Festival w 2009 roku śpiewałyśmy bez przerwy od zachodu do wschodu słońca.

Hulała pijała

Wygrywała karty

I myślałaś dziewczyno

Że to będą żarty

Hulałaś przez lato

Masz chłopaka za to

A hulajże przez zimę

Będziesz mieć dziewczynę

Zosia: Do nagrania płyty solowej namówił mnie tata. Najpierw przesłuchałam nagrania archiwalne m.in. w archiwum Instytutu Sztuki PAN­u w Warszawie i w Archiwum Etnomuzykologicznym Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie. Setki pieśni z Lubelszczyzny. Tego rodzaju praca, która jest połączeniem rekonstrukcji i archeologii muzycznej sprawia, że nabywa się wiedzę nie tylko o samej materii pieśni tradycyjnych, ale również o całym kontekście kulturowym. Wiedza ta jest konieczna o tyle, że inaczej śpiewa się pieśni obrzędowe, a inaczej liryczne. Pieśni obrzędowe mają określone funkcje, np. magiczną, mającą zapewnić płodność kobiety albo sygnalną, informującą o kolejnych etapach ceremonii, przemianie dziewczyny w kobietę. Dlatego dźwięk pieśni obrzędowych jest inny niż pieśni lirycznych. Pieśni liryczne śpiewane były już dla przyjemności – śpiewających i słuchających. Po wybraniu pieśni na płytę, skupiłam się nad zachowaniem różnic stylistycznych i ekspresji wykonawczych. Lubelszczyzna od południa graniczy z Podkarpaciem, od północy z Białostocczyzną, od wschodu z Białorusią i Ukrainą, a od zachodu z Kielecczyzną i Mazowszem. Regiony te wzajemnie na siebie oddziałują. Co ciekawe, pieśni ludowe w całej Polsce mają te same teksty, natomiast śpiewane są na inne melodie, w innych skalach i innych strukturach rytmicznych. Emisja dźwięku zależy od języka oraz od topografii, np. a Kurpiach, gdzie jest dużo lasu, śpiewa się ciężko, pełną piersią. Na Lubelszczyźnie, gdzie ukształtowanie terenu jest wyrównane, śpiewa się lżej, mniej donośnie. Pół roku przygotowywałam się do nagrań w studiu, w którym spędziliśmy z zespołem cztery dni. Całości towarzyszył niemały stres, bo byłam jednocześnie producentem, swoim własnym agentem i wydawcą. Ale udało się. Miałam wielkie szczęście, że całą płytę zrobiłam z bardzo bliskimi mi osobami. Śpiewa ze mną Anastazja i przyjaciółka Hania Linkowska. Na instrumentach zagrali: Sylwia Piekarczyk, Krzyś Butryn i Piotr Deptuła – znawcy muzyki Lubelszczyzny. Nad dźwiękiem czuwał Kazik Nitkiewicz, nad kwestiami wizualnymi płyty ­ Marta Kłyszejko, piękne zdjęcia zrobił Vojtěch Veškrna. Od początku do końca pracowałam z ludźmi, którzy są mi bliscy i którym bardzo ufam, co okazało się naprawdę bardzo ważne. Teraz sama jestem dystrybutorem płyty i swoim własnym promotorem. Sama też będę próbowała organizować sobie koncerty.

Zrzut ekranu 2016-04-15 o 13.03.48

Anastazja: Muzyka tradycyjna jest o tyle niesceniczna, że nigdy nie powstawała dla publiczności. Ludzie po prostu siadali na ławeczkach przed domami i śpiewali. Nad nimi było niebo, wokół lasy i wody, a śpiew, taniec, muzyka instrumentalna były ich naturalną, indywidualną formą ekspresji. Tak naturalną jak praca od rana do wieczora.

Zosia: To nie jest muzyka, którą włączasz sobie do śniadania. Chociaż, po wydaniu płyty, dostałam kilka wiadomości, że moi znajomi słuchają jej podczas jazdy samochodem. Super!

Anastazja: Z drugiej strony to nie jest tak, że ludzie nie przyswajają muzyki tradycyjnej. Ludzie jej po prostu nie znają. Dlaczego? Chyba dlatego, że media, mainstream się jej wstydzą. Wieś dla Polaka jest wstydliwa. Ci, którzy uciekli ze wsi do miast, starają się odciąć od swoich wiejskich korzeni. Dziś wiejska potańcówka kojarzy się z tandetnym, najgorszej jakości disco i ze świecą szukać tradycyjnej potańcówki, na której przygrywa ludowa kapela. Cudze chwalicie, swojego nie znacie. W Polsce więcej wiemy o muzyce tradycyjnej innych krajów, niż o naszej własnej.

Zosia: Bo kto słyszał o Janinie Chmiel, pieśniarce z Wólki Ratajskiej na Lubelszczyźnie, która ma głos o pięknej, głębokiej barwie, śpiewa pieśni obrzędowe, liryczne, kołysanki, a w rodzinnej wsi często przewodniczy śpiewom przy zmarłym?

Anastazja: A Joanna Rachańska? Śpiewała bardzo oryginalne melodie, pięknym, głęboko osadzony w lokalnej tradycji głosem. A Stanisław Brzozowy? Genialny śpiewak kurpiowski. A Anna Malec? Pamiętała kilkaset pieśni przekazanych w tradycji ustnej, ale tworzyła także własne teksty i melodie. Jej głos kojarzy większość Polak.w, bo Grzegorz Ciechowski wykorzystał jej wykonanie Piejo kury piejo, ale nazwiska już nie. Ich nieobecność w kulturze jest wielkim problemem duchowości polskiej.

Zosia: Choć trzeba przyznać, że na moim warszawskim koncercie publiczność była pomieszana. Przyszli przyjaciele z branży, znawcy muzyki ludowej, ale było też wielu znajomych, którzy wcześniej do końca nie mieli pojęcia, czym się zajmuję. Niektórych koncert bardzo poruszył, kilka osób płakało. To było dla mnie ważne doświadczenie. Zresztą, co chwilę dostaję sygnały spoza środowiska zajmującego się muzyką tradycyjną, że jest zainteresowanie tym co robię. Ostatnio dostałam zaproszenie na festiwal muzyki elektronicznej. Przyjęłam je ponieważ jest to równie ciekawe, jak śpiewanie na festiwalach muzyki tradycyjnej. Chciałabym wychodzić poza ten krąg.

Jeden pije piwko

Drugi gorzaleczke

Trzeci siedzi zasmucony

Co zdradził dzieweczke

Bo ja jej nie zdradził

Sama się zdradziła

I ta i ta ciemna nocka

Co po niej chodziła

Zosia: Niesamowite jest to, jak bardzo uniwersalne i ponadczasowe są treści zawarte w pieśniach tradycyjnych. Ostatnio z Tusią to analizowałyśmy. Chłopaki od zawsze byli skurczybykami i są nimi do dziś. Dziewczyny były naiwniarami i nic się nie zmieniło. Dużo tych samych uczuć, emocji, naszej kobiecej naiwności, męskiej nieczułości. Większość pieśni na płycie to pieśni o miłości. Temat wałkowany non stop. To są pieśni idealne na złamane serce.

Anastazja: Każdemu bez wyjątków bardzo polecam śpiewanie jako sposób na odreagowanie stresu. Samo wydobywanie z siebie dźwięku jest bardzo oczyszczające. W czasie ciąży, kiedy moja córka Helena późną nocą rozpychała się w brzuchu, nie dając mi spać, śpiewałam jej kołysanki i był to dla mnie jedyny ratunek. A i po narodzinach okazało się, że tradycyjne kołysanki są antidotum na wiele dziecięcych bolączek, i to często właśnie śpiewanie ich w technice śpiewu tradycyjnego jest najbardziej skuteczne. W kryzysowych momentach w zasadzie tylko mój śpiew jest w stanie sprawić, by Helena przestała płakać. Wygląda to komicznie, a może nawet przerażająco. Helena ryczy wniebogłosy, a ja śpiewam jeszcze głośniej. Nie uwierzysz, ale nie mija minuta, dwie, a ona zasypia kamiennym snem. Moja mama wciąż nie może przeżyć, że tak śpiewam Helenie. I teraz w rok po narodzinach pomyślałam o podzieleniu się tym doświadczeniem i tak powstał pomysł warsztatów kołysankowych. Warsztaty są otwarte dla kobiet i mężczyzn, mimo że w tradycji kołysanki śpiewały kobiety: matki, babki albo opiekunki, są otwarte również dla tych, którzy nie mają dzieci. Pracujemy nad tekstami, melodiami, ale przede wszystkim nad techniką, oddychaniem, pracą przeponą. W śpiewaniu ważna jest relacja, bycie z drugą osobą. Dziś kiedy usypiam Helenkę, sama sobie już nuci. Śpiewamy też z Kubą, moim narzeczonym, kiedy leżymy obok Heleny, często improwizując. Gdyby nie to, nie sądzę, byśmy wpadli na to, by śpiewać razem. Kołysanki, czy w ogóle śpiewanie tworzą nowe jakości w relacjach między matką, ojcem, a dzieckiem. A ciocia Zosia też często śpiewa Helenie.

Zosia: Ja Helenie najczęściej śpiewam Sto lat.

tekst został opublikowany w 12-tym numerze magazynu Zwykłe Życie

uwaga: w tekście drukowanym namieszał dybuk. w wersji elektronicznej został usunięty fragment o ćwiczeniach głosowych.