Zwykłe rzeczy, cuda wianki Mateusza Kuleszy
Tekst i zdjęcia: Mateusz Kulesza
Ryby do spożywania napojów alkoholowych, rzecz z gatunku „tak paskudne, że aż piękne”. Zakup skomentowany przez sprzedawcę „Od zawsze zastanawialiśmy się z żona, kto to kupi. Muszę aż do niej zadzwonić, jest w szpitalu, to się na pewno ucieszy”. Ryba, jako symbol chrześcijański, dumnie stoi obok porcelanowej Maryjki z Netto.
Szklana głowa kupiona w jednym z najbardziej magicznych sklepów, w jakich bywałem – rupieciarni przy ul. Gdańskiej w Łodzi. Pani Sprzedawczyni powiedziała, że jej się trochę boi i szczerze mówiąc ja też. A sklep musiał być magiczny, bo całość zniknęła w jeden dzień pod koniec zeszłego roku.
Zegar radziecki, chyba niesprawny, ale to nieważne. Zdobycz z Bałuckiego Rynku, z części mniej elitarnej – z koca. Wypatrzyłem go prawie z samego tramwaju, tak piękna rzecz nie mogła mało kosztować. Zapytana o cenę, Pani sprzedająca powiedziała „To najpiękniejsza rzecz, jaką mam”. Chwila napięcia. „DWA ZŁOTE”.
Dwie patery z dwóch totalnie różnych światów – ręcznie malowany fajans z Włocławka i kamionka ze Skandynawii. Pierwsza – podarowana mi przez przyjaciółkę Babci z optymistycznym komentarzem „jak umrę, to i tak wyrzucą”, druga kupiona za ósemaka w piątek w Dukacie (wiadomo, piątek oznacza dostawę AGD mix). Kocham obie nad życie.
Najmłodsze cudo – szklane winogrono, służące właściwie do niczego. Zakup podyktowany współczuciem. Wiedziałem, że nikt inny tego nie kupi i było mi go żal. Przecenione w sklepie chyba czterokrotnie. Ani zdobi ani szpeci, po prostu jest.