Selfie z syrenką
Tekst i zdjęcia: Beata Śliwińska
Akomodacja – przystosowanie się. To pierwsze o czym myślę, pokonując pieszo pierwsze dziesięć kilometrów. Potem kolejne i następne. Poruszam się pieszo, by więcej zobaczyć, poza tym komunikacja miejska jest tutaj droga. Natura poznawcza chce się nachapać i w sumie karmię ją do syta. Oczy – szalenie akomodują, właściwie dostają najwięcej. Przyglądam się, by po chwili już tylko patrzeć . Czujemy się z tym miastem.
Z biegiem czasu podłoga miasta zaczyna być lustrem, kałuże odbijają pierzeje kamienic, falujące od stąpających po nich stopach. Zmiennocieplnych stopach Duńczyków. Ludziach, dla których pogoda jest zawsze, nawet podczas niepogody. Na to słowo rumienią się jednostajnie wszystkie poliki w Kopenhadze J.
Wykorzystuję momenty pogody-nie-pogody i odwiedzam ciasne sklepiki z vinylami, kawiarenki zmiksowane z pralniami, kebab, owsiankowy bar (!!!), manufakturę krówek. Te ostatnie konsumuję jeszcze ciepłe, wyrwane z ciągu produkcyjnego przy Jaegersborggade. Bajka!
Na finiszu ze współtowarzyszami drogi jemy śledzie w curry i wypalamy skręta na Christianii. „Livet är nu”! – życie jest teraz! Nie wadzi nam. Nogi już bolą, deszcz pada poziomo – wciąż jest okej. I płasko. Totalnie płasko wszędzie i my tą płaskością nasiąkamy. Jesteśmy w tym, bo nadmiar pięknych rzeczy nam wsiadł „na barana”. Płasko. Całkiem wszędzie płasko. Za ładnie, zbyt dobrze. Nie chcę do domu. Chcę już do domu.