Zwykłe Życie to magazyn o prostym życiu wśród ludzi, miejsc i rzeczy.

świąteczny slalom MR

Tekst: Sławek Makaruk

Ilustracja: Maria Rostocka

 

Lubicie święta? Bo ja nie. Spotkanie z rodziną, prezenty, kolędy, świąteczne potrawy, barszcz, karp i ciasta. I do tego: „Może karpia w galarecie? Bo tego jeszcze nie próbowałeś”. A mnie się ulewa i pod stół zaraz pawia puszczę. Zupę grzybową najchętniej bym z psylocybków zrobił. Do cioci Ziuty i babci Antosi Święty Mikołaj by przyszedł. I to na całą noc pewnie…

Co? Nie zna babcia tych grzybów. To takie nowe są. Kiedyś się ich nie podawało, teraz wszystkie młode je znają. Moda taka, z Zachodu przyszła. A słyszała babcia, że teraz na Wigilię szynkę można jeść? Ksiądz pozwolił. No naprawdę.

Obraza Boska. Przecież wiadomo, że postne musi być. Pewnie się, Sławeczku (ożesz, zabiję ją), przesłyszałeś w kościele. No ale ile ty masz lat? Co? Aż tyle? No to na pewno, bo słuch już nie ten, co jak młodzieńcem byłeś. Żeby wieprzowina na Wigilię… Nigdy się na to nie zgodzę i ty, Halinko, pewnie też nie. To może już po kieliszeczku naleweczki polej przed kolędami. Najlepiej tej mojej. Smorodinówkę przyniosłam. Słodziutka i mocna. A ta twoja to jakaś ziołowa, bo taka zielona. Z czego to jest?

Z trawy, babciu, z trawy. Ale nie z żubrówki. Taka pachnąca u mnie rośnie, do konopi podobna i pachnie silnie i ładnie.

Ładnie? Śmierdzi mi jakoś. To już lepiej wódeczki czystej poproszę. No to zdrowia…

CISZA

przerywana gwałtownym łapaniem powietrza przez przepalone płynem gardła…

Matko Boska, coś ty mi nalał? Toż to czysty spirytus był. Zadusić mnie chciałeś? Boga w sercu nie masz. Zero szacunku dla moich 90 lat. Nic ci nie zapiszę.

Spokojnie, ciociu, na etykietce napisane jest „wódka”.

Ale już w zeszłym roku przelałam, jak mi się butelka stłukła. Każdy wie, co w barku stoi.

Rok tu nie byłem, to skąd mam wiedzieć?

No dobrze, już dobrze. Daj, spróbuję tej twojej zielonej.

Może lepiej nie, bo mi ciocia z krzesła spadnie, a jeszcze kolędy i prezenty mają być.

Atmosfera się rozkręca. Rozgrzane 90-procentowym spirytusem 90-letnie gardła zaczynają śpiewać kolędy, trzy różne naraz, bo młodzieńców – poza mną – brakuje, a przebić się przez zbiorową próbę zorganizowanego ad hoc świątecznego chóru nie dam rady. Więc siedzę i cierpliwie słucham, nieśmiało podkręcając radio, żeby staruszki coś dosłyszały i pociągnęły równo z radiowym chórem. Cierpliwie dolewam po pół, bo „wiesz, już mi się w głowie kręci, a musimy tu jeszcze posiedzieć”. Dolewam, bo jestem najmłodszy z najstarszych, więc pozwalają mi już dotknąć butelki. Żona piorunuje mnie wzrokiem i wściekle wykrzywiona pokazuje, żebym już, do cholery, nie dolewał, bo nam się babcie, dziadki i ciotunie na podłogę zwalą, a przecież prezenty jeszcze, a właściwie to Święty Mikołaj i prezenty (ciekawe, czy sąsiad trzeźwy i worków nie pomyli tak jak dwa lata temu, kiedy każdy dostał flaszkę, choć flaszki miały być na moją Wigilię w Klubie Płetwonurków, gdzie szaliki i czekoladę musiałem potem rozdawać , grrrr…). No dobra, dzwonek do drzwi i jest Święty Mikołaj we własnej osobie. Gestami i kątem oka pokazuje, że worek jest okej. Nie pomylił. Hurra! Wszystko się zgadza.

Ciotki mają swetry, szaliki i czekolady, dzieci wymarzone prezenty, o których wiedziały od miesiąca, ja mam mój bilet na Turks i Caicos. (Cholera, żona w totka wygrała czy co? Lepiej nie wiedzieć).

Napięcie opada. Druga nieudana próba podejścia do kolęd zakończona wysłuchaniem radia. Pobojowisko na stole, rybie kościotrupy i kapusta z grzybami na szarlotce. Ciotunia i dziadek śpią. Ona delikatnie pochrapuje, sztywno wyprostowana na krześle. On lekko złożony na stole, niebezpiecznie blisko sałatki jarzynowej.

Wujku, mogę pograć na trąbce?

Ani mi się waż, szczylu jeden. Jak ci ojciec taki prezent kupił, to niech teraz cierpi u siebie. U nas sąsiedzi już śpią.

Ale to nie tata. Wujek trąbkę kupił! – Wujek, a… zawsze wiedziałem, że ojca nie lubił.

Słuchajcie, już 22.30. Późno się robi, może kawki?

Tak, późno, późno, syneczku, już wychodzimy… (To, kurczę, idźcie. Przecież ja o 5.30 na narty do Zakopca jadę).

To dobranoc. Pa pa. Wszystkiego najlepszego i zdrowia, bo to najważniejsze. Ale gdzie moje norki?

A ty masz mój szalik. O, Sławeczku (zabiję), ale to mieszkanko małe masz, nawet palta nie ma gdzie powiesić.

Ciociu, nie takie małe, 96 metrów.

Ha, 96 metrów na trzy osoby. My przed wojną na Pięknej to prawie 200 metrów z wujkiem mieliśmy i służbówka jeszcze była.

Ale ciociu, już po wojnie i życie inaczej trochę wygląda.

No dobrze, już dobrze, nie kłóć się ze mną. Może to już ostatnie święta razem. (Nie obiecuj, stara wiedźmo).

Ależ co cioteczka mówi – uśmiech .

Trzask zamykanych drzwi… i po świętach. Jutro mam dyżur na Kasprowym. Uff.

 

 

Sławek Makaruk (pseudonim Makaron, ur. 1963) – podróżnik, zawodowy nurek, instruktor jazdy offroadowej, kierownik wypraw, poszukiwacz skarbów.