Zwykłe Życie to magazyn o prostym życiu wśród ludzi, miejsc i rzeczy.

Je­de­na­ście roz­dzia­łów o mi­ło­ści, bli­sko dwie­ście stron za­pi­sa­nych hi­sto­rii, któ­re zda­rzy­ły się, choć cza­sem nie mia­ły pra­wa się wy­da­rzyć. A mo­że jed­nak mi­łość tak ma, że zja­wia się, kie­dy naj­mniej się jej spo­dzie­wa­my?
O fan­ta­zjach mi­ło­snych, o tym, że po pięć­dzie­siąt­ce or­gazm przy­cho­dzi jak go­rą­ca fa­la, a mi­ło­ści nie szu­ka się tyl­ko na Tin­de­rze, roz­ma­wiam z Aga­tą Ro­ma­niuk – au­tor­ką książ­ki „Krót­ko i szczę­śli­wie. Hi­sto­rie póź­nych mi­ło­ści”.

Agniesz­ka Evans: Mi­ło­ści nie­oczy­wi­ste. Doj­rza­łe, sza­lo­ne, pla­to­nicz­ne, prze­rwa­ne. Mi­ło­ści na chwi­lę, na la­ta. Wresz­cie mi­ło­ści praw­dzi­we. Jak po­wstał zbiór hi­sto­rii, któ­re wy­da­rzy­ły się na­praw­dę, a nie­rzad­ko brzmią jak naj­lep­sza fik­cja?

Aga­ta Ra­ma­niuk: Wszyst­ko wzię­ło się z te­go, że chcia­łam na­pi­sać re­por­taż o sta­ro­ści. Ale w związ­ku z tym, że na ryn­ku wy­daw­ni­czym by­ła już po­dob­na książ­ka, a w tym sa­mym cza­sie tra­fi­ła do mnie pew­na hi­sto­ria o doj­rza­łej mi­ło­ści z sa­na­to­rium, sta­nę­ło na tym, że bę­dę pi­sać re­por­ta­że o póź­nych mi­ło­ściach. Po­za tym czu­łam, że lu­dziom w star­szym wie­ku wciąż przy­tra­fia się wie­le wspa­nia­łych rze­czy, a sta­rość nie­ko­niecz­nie mu­si być smut­na.

Czy­ta­jąc książ­kę rze­czy­wi­ście ma się na­dzie­ję, że z wie­kiem mo­że nas spo­tkać o wie­le wię­cej niż so­bie wy­obra­ża­my. Ale wra­ca­jąc do po­cząt­ków te­go re­por­ta­żu. Któ­ra hi­sto­ria by­ła pierw­sza?

Chro­no­lo­gicz­nie pierw­szym tek­stem był „Po­wrót Ha­ni”, któ­ry kil­ka lat te­mu opu­bli­ko­wa­łam w Du­żym For­ma­cie. Pa­mię­tam, że lu­dzie się wte­dy bar­dzo wzru­szy­li, i to mi da­ło do my­śle­nia, że mo­że po­trze­bu­je­my ta­kich hi­sto­rii, o star­szych lu­dziach, doj­rza­łych mi­ło­ściach, opo­wie­ści, któ­re da­ją nam ja­kąś na­dzie­ję.

„Po­wrót Ha­ni” to hi­sto­ria po­dwój­nej mi­ło­ści.

Tak. To hi­sto­ria wiel­kiej mi­ło­ści mę­ża do żo­ny, któ­rej śmierć wnio­sła do je­go ży­cia mil­cze­nie. Ta­de­usz, eme­ry­to­wa­ny księ­go­wy nie mó­wił przez dwa­dzie­ścia pięć lat. Prze­stał mó­wić po śmier­ci żo­ny Han­ny w 1993 ro­ku. Do­pie­ro mi­łość do wnucz­ki spra­wi­ła, że po­now­nie prze­mó­wił. Wciąż jest ma­ło­mów­ny, ale z wnucz­ką roz­ma­wia chęt­nie. Obu­dzi­ły się w nim wspo­mnie­nia.

To jed­na z tych hi­sto­rii, któ­ra da­je na­dzie­ję, że wszyst­ko mo­że się zda­rzyć, a los mo­że się od­mie­nić. Po­dob­nie jak hi­sto­ria ty­tu­ło­wa „Krót­ko i szczę­śli­wie”.

Hi­sto­ria ty­tu­ło­wa to wła­śnie hi­sto­ria, któ­rą usły­sza­łam bę­dąc w sa­na­to­rium. Opo­wieść o ko­chan­kach Rom­ku i Jan­ce, któ­rzy przez przy­pa­dek spo­tka­li się w sa­na­to­rium po czter­dzie­stu la­tach roz­łą­ki. W mło­do­ści roz­sta­li się przez wy­da­rze­nia Mar­ca 1968. Po la­tach przy­pad­ko­wo mi­nę­li się w bia­łych szla­fro­kach i klap­kach, w wą­skim ko­ry­ta­rzu pro­wa­dzą­cym do sa­li za­bie­go­wej. To ta­ka hi­sto­ria, któ­ra przy­po­mi­na nam, że ży­cie star­szych lu­dzi nie mu­si być nud­ne, a nie­któ­rym przy­da­rza­ją się naj­wspa­nial­sze hi­sto­rie na osta­nie pro­stej ich ży­cia.

Czy­li Ro­mek i Jan­ka ży­li krót­ko i szczę­śli­wie?

To zda­nie pa­dło z ust Jan­ki, kie­dy za­py­ta­łam jak o nich na­pi­sać w książ­ce. Je­śli cho­dzi o sam ty­tuł, to roz­wa­ża­łam in­ne ty­tu­ły, ale to zda­nie bar­dzo mi się spodo­ba­ło, szcze­gól­nie dla­te­go, że zwy­kle mó­wi­my „ży­li dłu­go i szczę­śli­wie”, a na­wet nie wie­my, co się wy­da­rza da­lej. W na­szej kul­tu­rze sam staż związ­ku ma war­tość. Do­sta­je­my me­dal za pięć­dzie­siąt lat wspól­ne­go po­ży­cia, nikt nie py­ta nas, czy by­li­śmy szczę­śli­wi czy nie. Waż­ne by coś trwa­ło dłu­go.

A cza­sem wy­star­czy, jak jest krót­ko?

To chy­ba nie czas wa­run­ku­je, czy jest szczę­śli­wie. W mo­ich hi­sto­riach nie wszyst­kie mi­ło­ści są bar­dzo krót­kie, są roz­ma­ite, a na­wet by­wa, że nie pa­da sło­wo mi­łość.

„Sło­wo mi­łość, cięż­kie i przy­tła­cza­ją­ce, ni­g­dy nie pa­dło. Nie by­ło po­trzeb­ne. Wy­star­czy­ło im wie­dzieć, że w in­nym, rów­no­le­głym wszech­świe­cie mo­gli­by mieć wspól­ne ży­cie” – to frag­ment re­por­ta­żu o dziew­czy­nie i dróż­ni­ku, hi­sto­rii z otwar­tym za­koń­cze­niem. Ta­kich re­la­cji mię­dzy­ludz­kich jest z pew­no­ścią wie­le.

Na pew­no tak. Na spo­tka­niach au­tor­skich pod­cho­dzi do mnie wie­le osób i zwie­rza się ze swo­ich hi­sto­rii py­ta­jąc o ra­dę. Mó­wią, że ktoś im się po­do­ba, py­ta­ją, czy zro­bić pierw­szy krok.

I co im pa­ni mó­wi?

Że­by zro­bić. Kie­dyś mia­łam ta­ką ideę, że trze­ba tej mi­ło­ści szu­kać da­le­ko, po­je­chać w da­le­ką po­dróż, po­znać ko­goś no­we­go, kto ma ta­kie sa­me za­in­te­re­so­wa­nia, za­pi­sać się na ja­kieś kur­sy, za­ję­cia. A wszyst­kie te wy­wia­dy po­ka­za­ły mi, że moi bo­ha­te­ro­wie zna­leź­li swo­ją mi­łość bli­sko. Ktoś od­wa­żył się za­cze­pić ko­goś, kto im się od za­wsze po­do­bał al­bo za­pu­kać do drzwi są­sia­da lub są­siad­ki. Pa­ra­dok­sal­nie nie trze­ba my­śleć o tym, że tyl­ko wy­jazd na da­le­ki sza­lo­ny rajd kon­ny do Ka­zach­sta­nu przy­nie­sie nam mi­łość, a ra­czej otwo­rzyć się na coś, co jest obok. Od­wa­żyć się. Ze­brać się i zro­bić pierw­szy krok. Bo cóż naj­gor­sze­go mo­że się przy­tra­fić? Nic.

To jak z hi­sto­rią o Pa­ra­sol­kach z pierw­sze­go pię­tra. To jed­na z tych hi­sto­rii, w któ­rych ki­bi­cu­je­my bo­ha­te­rom, by w koń­cu od­wa­ży­li się zro­bić coś z uczu­ciem, któ­re wi­si w po­wie­trzu.

To praw­da. Hi­sto­ria Elż­bie­ty i Ma­ria­na to też hi­sto­ria o tym, że nie war­to mieć fo­cha. Że nie war­to od­pusz­czać i po­zwo­lić by coś bar­dzo waż­ne­go prze­szło obok. Świa­do­mość cza­su jest bar­dzo obec­na w doj­rza­łym wie­ku, lu­dzie ma­ją po­czu­cie, że na­wet je­śli ich ro­mans bę­dzie trwał krót­ko, to trze­ba wy­ci­snąć z nie­go, ile się da. Są bar­dziej skłon­ni iść na kom­pro­mi­sy. Mło­de mi­łość czę­sto są za­chłan­ne, a te doj­rza­łe da­ją so­bie wię­cej od­de­chu. Bo­ha­ter­ka jed­ne­go z re­por­ta­ży – Pa­ni Lu­sia, któ­ra mia­ła osiem­dzie­siąt trzy la­ta jak ją po­zna­łam, uwa­ża­ła, że jesz­cze wszyst­ko mo­że jej się zda­rzyć.

Tak trze­ba żyć.

Te hi­sto­rie da­ją na­dzie­ję tak­że mło­de­mu po­ko­le­niu, że wszyst­ko jesz­cze przed ni­mi. Że mi­łość mo­że przy­tra­fić się w każ­dym wie­ku. Że szu­ka­nie mi­ło­ści po czter­dzie­st­ce jest ok.

A pro­pos szu­ka­nia mi­ło­ści, w książ­ce nie ma żad­nej hi­sto­rii z Tin­de­ra.

Nie ma. Przed wy­da­niem by­ła jed­na, ale w koń­cu pa­ra nie zde­cy­do­wa­ła się na pu­bli­ka­cję. Jest za to hi­sto­ria Mi­lie i Joe, któ­rzy po­zna­li się dzię­ki ogło­sze­niu w ga­ze­cie. Lon­don Bo­oks Re­view od lat pu­bli­ku­je w swo­jej ru­bry­ce ogło­sze­nia osób szu­ka­ją­cych to­wa­rzy­stwa, czę­sto mi­ło­śni­ków ksią­żek, pi­sa­rzy, nie­speł­nio­nych po­etów. To ta­ki Tin­der daw­ne­go po­ko­le­nia. To Mi­lie za­mie­ści­ła anons w ga­ze­cie i tak za­czę­ła się mi­łość An­giel­ki i Ame­ry­ka­ni­na, zu­peł­nych prze­ciw­no­ści.

Bar­dzo uję­ła mnie ta hi­sto­ria. Jak tra­fi­ła pa­ni na ten anons?

Moi czy­tel­ni­cy, re­dak­to­rzy i przy­ja­cie­le wie­dzie­li, że szu­kam ta­kich hi­sto­rii. Aku­rat w przy­pad­ku Mi­lie i Joe ogło­sze­nie w Lon­don Bo­ok Re­view pod­su­nął mi mój re­dak­tor. O dziew­czy­nie i dróż­ni­ku usły­sza­łam też od przy­ja­ciół, a np. o star­szej pa­rze mu­zy­ków, któ­ra ucie­kła przed woj­ną z Ukra­iny i za­miesz­ka­ła na Ka­szu­bach, ktoś prze­czy­tał na Fa­ce­bo­oku i mi prze­ka­zał.

Czy­li hi­sto­rie tra­fia­ły do pa­ni na róż­ne spo­so­by?

Tak, zbie­ra­łam je po­nad trzy la­ta. Kie­dy za­czy­na­łam, my­śla­łam, że bę­dzie ła­two, ale oka­za­ło się, że zu­peł­nie nie by­ło. Wie­le osób mia­ło kło­pot z po­dzie­le­niem się swo­ją hi­sto­rią, cza­sem trud­no by­ło mi na­mó­wić bo­ha­te­rów do roz­mo­wy. A cza­sem zda­rza­ło się, że opo­wie­dzie­li mi nie­sa­mo­wi­tą przy­go­dę mi­ło­sną, ale po­tem wy­co­fy­wa­li się z pu­bli­ka­cji.

W książ­ce obok ro­man­ty­zmu jest też ero­ty­ka. Czy trud­no roz­ma­wia­ło się o sek­sie?

Za­le­ży z kim. Nie wszy­scy mie­li z tym pro­blem. Pa­ni Lu­sia, bo­ha­ter­ka „Trój­cy nie­świę­tej”, nie mo­gła prze­stać o tym mó­wić, a o związ­ku Mi­lie i Joe i ich ży­ciu ero­tycz­nym do­wie­dzia­łam się spo­ro, ale ona ocen­zu­ro­wa­ła tekst przed pu­bli­ka­cją. O Wie­sła­wie i jej ero­tycz­nych przy­go­dach, opo­wia­da­ła mi z ko­lei jej cór­ka Iga. Wspo­mi­na­ła jej ero­tycz­ne sny o or­ga­zmie, któ­ry przy­cho­dzi do niej jak wiel­ka go­rą­ca fa­la. Wspo­mi­na­ła jej mi­łość ze Zdziś­kiem, jak ją roz­piesz­czał, o przy­jem­no­ściach, ja­kich ni­g­dy przed nim nie za­zna­ła.

To, że Wie­sła­wa po­dzie­li­ła się z cór­ką swo­ją tę­sk­no­tą za or­ga­zmem po śmier­ci Zdziś­ka jest wspa­nia­łe. Mam wra­że­nie, że seks to wciąż te­mat, na któ­ry nie roz­ma­wia się z ro­dzi­ca­mi i dziad­ka­mi.

My po pro­stu zwy­kle wi­dzi­my na­szych dziad­ków i bab­cie w ro­lach spo­łecz­nych, a nie ja­ko czu­ją­ce oso­by. To jest strasz­nie styg­ma­ty­zu­ją­ce i ogra­ni­cza­ją­ce. Oni są też prze­cież w środ­ku dziew­czy­ną i chło­pa­kiem, któ­rzy ma­ją ja­kieś pa­sje i pra­gnie­nia. Nie są tyl­ko mat­ką, oj­cem, bab­cią, dziad­kiem. Po­cie­sza­ją­cy jest jed­nak so­jusz naj­młod­sze­go po­ko­le­nia z tym naj­star­szym, tak jak­by ro­zu­mie­li te po­ry­wy ser­ca, tyl­ko je prze­ży­wa­ją ja­kieś pięć­dzie­siąt lat wcze­śniej.

Lu­sia, Ry­siek i Ma­niek to hi­sto­ria trój­ki lu­dzi, któ­rych lo­sy po­łą­czy­ła mi­łość. Mi­łość Ryś­ka i Mań­ka do Lu­si. Ro­mans, cho­ro­ba, wspól­ne za­miesz­ka­nie, wy­jaz­dy, nor­mal­ne ży­cie – ty­le, że w trój­ką­cie. To do­pie­ro trud­ny te­mat dla ro­dzi­ny?

Po­ko­le­nie ich dzie­ci, czy­li pięć­dzie­się­cio i sześć­dzie­się­cio­lat­ków oka­za­ło się tu­taj mniej wy­ro­zu­mia­łe. Ro­dzi­na z obu stron nie by­ła za­chwy­co­na tą sy­tu­acją. Nie chcie­li by ich ro­dzi­ce mie­li jesz­cze ja­kieś ży­cie ero­tycz­ne. A im pa­so­wa­ło ta­kie ży­cie. Ma­niek go­to­wał, sprząt­nie wziął na sie­bie Ry­siek, a Lu­sia po pro­stu by­ła i jej zda­niem po­win­no im by­ło to wy­star­czyć.

Mo­ja bab­cia po­zna­ła swo­ją dru­gą, póź­ną mi­łość na cmen­ta­rzu. Dzię­ki tej książ­ce od­grze­ba­łam tę hi­sto­rię w wspo­mnie­niach.

Być mo­że ta książ­ka bę­dzie pre­tek­stem do wy­cią­ga­nia hi­sto­rii ro­dzin­nych, do roz­mów o ży­ciu sek­su­al­nym naj­bliż­szych nam osób. Ja chcia­łam, że­by by­ła opty­mi­stycz­na, nie chcia­łam dra­ma­tycz­nych hi­sto­rii. Wy­szło słod­ko-gorz­ko. Wi­dzę, że jest od­bie­ra­na ja­ko cie­pła i da­ją­ca na­dzie­ję. W do­dat­ku wy­szła w trud­nych cza­sach, co nie by­ło za­mie­rzo­ne. Nie­któ­re hi­sto­rie są więc na­zna­czo­ne co­vi­dem czy woj­ną.

Któ­ra hi­sto­ria jest pa­ni naj­bliż­sza?

Chy­ba ta pierw­sza, o Ma­rii i Stasz­ku. To jest naj­bar­dziej bez­in­te­re­sow­na mi­łość, ona go nie po­zna­je, a on jest kom­plet­nie jej od­da­ny. Każ­de­go dnia za­czy­na­ją od no­wa. Ma­ria miesz­ka w ośrod­ku opie­ki i ma Al­zha­ime­ra. Sta­szek ni­g­dy nie wie, czy Ma­ria go roz­po­zna i ko­go w nim zo­ba­czy. A jed­nak, jak to po­wie­dział Sta­szek: Pó­ki ktoś na nas pa­trzy z mi­ło­ścią, pó­ty ist­nie­je­my. To mnie po­ru­sza.

Co zmie­ni­ła ta książ­ka?

Ta książ­ka zmie­ni­ła mnie. Za­bie­ra­łam się za nią ze zła­ma­nym ser­cem. By­łam bar­dzo smut­na. Per­spek­ty­wa wy­słu­chi­wa­nia hi­sto­rii o mi­ło­ściach nie na­pa­wa­ła mnie opty­mi­zmem. Oczy­wi­ście to wszyst­ko by­ło przy­pad­ko­we. Pod­pi­sa­łam umo­wę na książ­kę, chwi­lę póź­niej zo­sta­łam sa­ma, a książ­kę mu­sia­łam na­pi­sać. Na po­cząt­ku by­ło cięż­ko, ale po­tem pa­ni Lu­sia, jed­na z bo­ha­te­rek, po­wie­dzia­ła mi, że je­stem jesz­cze dziec­kiem i wszyst­ko przede mną. Zresz­tą to by­ło tak, że z mo­imi bo­ha­te­ra­mi zwie­rza­li­śmy się so­bie na­wza­jem. A w re­zul­ta­cie ja sa­ma otwo­rzy­łam się na no­we. Ostat­nia hi­sto­ria w książ­ce jest mo­ja.

Gdy­by nie pra­ca nad książ­ką, nie od­wa­ży­ła­by się pa­ni od­po­wie­dzieć na za­czep­kę w po­cią­gu?

To spo­tka­nie w po­cią­gu wy­da­rzy­ło się w trak­cie pi­sa­nia książ­ki, któ­rą mia­łam już pra­wie skoń­czo­ną. I gdy­by nie książ­ka, ni­g­dy bym się tak od­waż­nie nie za­cho­wa­ła. Cie­szę się, że to się wy­da­rzy­ło. Po­sta­no­wi­łam tą hi­sto­rię za­mie­ścić. Te­raz zbie­ram du­żo uwag, że ta mo­ja opo­wieść jest naj­smut­niej­sza, bo się nie speł­ni­ła, a ona po pro­stu się ury­wa. A ja? Ja po­zwo­li­łam so­bie po­my­śleć, że mo­gę się jesz­cze za­ko­chać.

 

 

 

 

 

 

Tu­taj ku­pisz książ­kę Aga­ty Ro­ma­niuk

Aga­ta Ro­ma­niuk, pi­sar­ka i re­por­ter­ka. Au­tor­ka książ­ki re­por­ter­skiej o Oma­nie i po­wie­ści „Pro­ste rów­no­le­głe”. Pi­sze rów­nież książ­ki kry­mi­nal­ne dla dzie­ci o Ko­ciej Szaj­ce z Cie­szy­na. 

Tu­taj ku­pisz książ­kę