Gildia Olgi Micińskiej
Poszczególne gałęzie rzemiosła nadal jeszcze kojarzą się z określoną przynależnością płciową. Jedne zawody wydają się bardziej „męskie”, inne „damskie.” Do tych drugich najczęściej zalicza się lekkie rzemiosło – krawiectwo, rękawicznictwo, ewentualnie kaletnictwo czy kapelusznictwo i czapkarstwo. A gdyby tak wyzwolić się z tych utartych i już mocno przestarzałych, przebrzmiałych stereotypów? Wyobraźmy sobie wędrowną Gildię kobiecego rzemiosła – stolarki, które nie muszą ograniczać swojej ekspresji skromnym strojem ochronnym. Do takiego warsztatu zaprasza nas artystka Olga Micińska. Zachęca do zmiany myślenia o wytwórstwie przedmiotów jako o domenie działań męskich. Zajrzyjcie do Muzeum Warszawy na Rynek Starego Miasta.
Czujesz się bardziej artystką czy rzemieślniczką? Czy w ogóle ten podział artystka/rzemieślniczka jest twoim zdaniem potrzebny? Przyjęło się, że tak dzielimy twórców. I artystka jest w tym zestawieniu bardziej kreatywna, a rzemieślniczka raczej odtwórcza.
Na tym właśnie polega moja praktyka, że tę granicę świadomie zacieram. Takie dosłowne rozgraniczenie pomiędzy sztuką a rzemiosłem to projekt epoki nowoczesnej, czasów odrodzenia. Nie proponuję wcale powrotu do czasów średniowiecznych, a raczej przemyślenie na nowo czy takie rozróżnienia wciąż są przekonujące w kontekście dzisiejszej rzeczywistości ekonomicznej, oraz wyzwań jakie stawia świat sztuki współczesnej i przypisane mu realia pracy. Nie zgodzę się z takim paradygmatem: twórczość kontra odtwórczość. Podstawą jest tu raczej kwestia podejścia do autorstwa i istota wykonywanych obiektów. Wartość nowoczesnego dzieła sztuki często jest uwarunkowana nazwiskiem artystki czy artysty. Natomiast wartość wyrobu rzemieślniczego wynika z jakości jego wykonania i jakości zastosowanych materiałów. Istotniejsza jest wówczas materialność obiektu i staranność w jego obrabianiu, a niekoniecznie życiorys osoby tworzącej. Warto poddać rozwadze dlaczego zakłada się, że rzemiosło powinno dążyć do poziomu sztuki pięknej, a nie na odwrót. Inną sprawą jest, że w pracy rzemieślniczej nie zawsze jest miejsce na spekulacje, radykalność, przełamywanie ograniczeń. To też może zostać poddane weryfikacji. Wiedza technologiczna to też wiedza, stąd może się stać podstawą do proponowania zmian.
Dlatego funkcjonując na pograniczu tych dwóch częściowo przeplatających się dziedzin, mam ciekawe pole obserwacji i działania. Dzięki temu na bieżąco prowadzę swego rodzaju praktyczne badania terenowe, i poddaję je interpretacji. Te moje dociekania dotyczą między innymi warunków pracy, gospodarowania materialnymi zasobami czy też praktycznej oraz symbolicznej roli artefaktów.
Które z zaprezentowanych przedmiotów pochodzą z zasobów muzealnych? Jak wyglądała ich selekcja? Czy szłaś do archiwum w poszukiwaniu konkretnych rzeczy czy szukałaś na miejscu?
Obiekty z kolekcji muzeum zostały celowo przemieszane z moim własnymi pracami w taki sposób, aby różnica w ich pochodzeniu i historii nie była oczywista. Chodziło tu głównie o to, aby przez te artefakty sformułować parahistoryczną opowieść, w której przeszłość płynnie miesza się z wymyśloną wersją teraźniejszości czy przyszłości. Słysząc takie pytania jak Twoje, mam wrażenie, że poniekąd udało się osiągnąć ten cel. Na wystawie zaaranżowany jest warsztat stolarski, którego ławy wykonałyśmy wspólnie z Mathild Clerc – Verhoeven, artystką i rzemieślniczką, która od niedawna stażuje w mojej pracowni. Oprócz stołów mamy na wystawie przybornik z narzędziami rozstawionymi na skrzyni transportowej – jako że ta wymyślona gildia to stowarzyszenie wędrowne. Tu właśnie granica między granica między przedmiotami z kolekcji Muzeum Warszawy a moimi rzeźbami przebiega najpłynniej: zostały zebrane w jeden, dopełniający się zestaw przedmiotów użytkowych, które funkcje często zostały przeze mnie wymyślone – właśnie po to, aby wkroczyć w sferę fikcji. Te technologiczne anegdoty, które opisują wybrane obiekty są nośnikami opowieści o wyobrażonej gildii ciesielskiej, która – jak to gildia – pielęgnuje własne tradycje i techniki pracy. W ten sposób spisana zostaje pewna fantazja o nieistniejącej organizacji – zawarta nie w prozaicznym opowiadaniu, a w wycinkach z równoległej rzeczywistości, na zasadzie sugestywnych“fake newsów”. Warsztat stolarski oraz komplet narzędzi uzupełnione są o jedwabne stroje robocze – zarówno uszyte przeze mnie, jak i wyciągnięte z muzealnego archiwum. Stroje wprowadzają w przestrzeń gildii sylwetki zwinnych pracownic budowlanych.
Proces doboru obiektów był pewnym wyzwaniem – przede wszystkim dlatego, bo musiał częściowo odbyć się na dystans. Fizyczna wizyta w archiwum byłaby trudna do zorganizowania, między innymi dlatego, bo mieszkam na co dzień w Amsterdamie, i choć w trakcie przygotowań do wystawy regularnie odwiedzałam Warszawę, aby wybrać obiekty z kolekcji musiałam się posługiwać przede wszystkimi dokumentacją archiwalną. Bezcenna była w tym przypadku pomoc i wskazówki ze strony kuratorki Karoliny Ziębińskiej-Lewandowskiej, producentki Marty Galewskiej oraz konserwatorek Moniki Siwińskiej i Agnieszki Dąbrowskiej. Wspólnie udało nam się wypracować zgrabny zestaw obiektów, które spełniały założone zadanie: zaanektowanie obiektów ze świata mody kobiecej czy też z historycznych warsztatów rzemieślniczych na potrzeby własnej opowieści robotniczej, spisanej z pewnym przymrużeniem oka. Przy jednej z wizyt, mogłam w końcu zobaczyć wybrane artefakty na żywo, wówczas okazało się, że ich materialność jest powalająca.
Twoja Gildia ma za cel przywrócenie równowagi w świecie rzemiosła, w którym jedne zawody przypisane są mężczyznom, inne kobietom. Czy Gildia musi być utopią? Mam wrażenie, że coraz więcej jest stolarek, jak to wygląda w Holandii? Do Wood Workshop na warsztaty stolarskie zgłasza się wiele dziewczyn.
Wiele zawodów w dzisiejszej rzeczywistości ma przypisaną płeć. Niemniej jednak te normy również ulegają zmianie. Mój pomysł na Gildię to propozycja kolejnej zmiany, kolejnego rozdziału. Bierze się to z mojego własnego doświadczenia pracy stolarskiej. Jakkolwiek spotykam się z wprawnymi, niekiedy bardzo doświadczonymi kobietami działającymi w domenie budowlanej, wciąż jest to rzadkością, traktowaną jako wyjątek. Ekipy konstruktorskie są zazwyczaj kompletnie zmaskulunizowane. Wydaje mi się to o tyle nieuzasadnione, że korzystamy w dzisiejszych czasach z wielu maszyn i elektronarzędzi, które odsuwają rzekomą niezbędność siły fizycznej na dalszy plan. Istotniejsze powinny być tutaj spryt techniczny, umiejętność posługiwania się narzędziami i rozwiązywania problemów. Toteż dyskryminowanie na tym polu osób, które nie są mężczyznami jest po prostu nieuzasadnione.
W pewien sposób, zdaję sobie sprawę z tego, że pomysł na taką feministyczną organizację budowniczą nie jest bardzo oryginalny. I nie powinien być. Powinien być właśnie normą, a nie jest. Trudno jest pojąć dlaczego pewne konwenanse pracownicze wciąż są tak sztywne. Może wynika to z pewnych przyzwyczajeń, może z obaw, że takie uwarunkowania społeczne w środowisku pracy obniżą produktywność. Warto te założenia przemyśleć na nowo. Projektów pokrewnych mojej Gildii jest wiele, i odbieram to jako atut. Oznacza to, że stajemy się pewnym ruchem. Sama chętnie poznaję się z innymi osobami, które starają się wdrażać takie feministyczne pomysły. Niekiedy zawiązują się nowe współprace. Ten projekt nie zakłada oryginalności, lecz solidarność. Sama zaczęłam ostatnio działać wspólnie z Harriet Morley, artystką, badaczką i spawaczką, która podejmuje edukacyjne inicjatywy w podobnym, feministycznym kierunku. W Berlinie zapoznałam się z jedną z przedstawicielek kolektywu Driller Queens, czyli firmy zatrudniającej tak zwane “złote rączki” do wszelkich napraw domowych, lecz dające pierwszeństwo zatrudnienia kobietom oraz osobom niebinarnym. W Warszawie też pojawiają się takie inicjatywy jak Woodworkshop czy Wióry lecą – które przełamują stolarskie stereotypy.
Delikatne tkaniny jedwabne, pilnik do paznokci, koc – to przedmioty, które mają zwrócić uwagę na kobiecy wymiar rzemiosła. Czy twoim zdaniem żeby w tym świecie zaistniało równouprawnienie należy znaleźć zupełnie nowy język czy zrównać męskie z damskim?
Zaostrzanie różnic między płcią męską i damską, oraz formami ich ekspresji w rzemiośle na pewno nie jest moim celem. Owszem, prezentowana na wystawie wizja Gildii jest dość radykalnie kobieca, ale ten zabieg ma raczej na celu swego rodzaju zapylenie pola pracy budowlanej taką właśnie estetyką, która jest mu obca. Uwidocznienie tych braków może być jednym z pierwszych kroków prowadzącym do dalszych zmian.
Chociażby te prezentowane przeze mnie portrety robotnic, to coś na zasadzie kampanii wizerunkowej, czerpiącej inspirację również ze świata mody, w którym to często obserwujemy jak tworzy się syntetyczne, wyidealizowane światy. Na zdjęciach widnieją przede wszystkim kobiety, ale też osoby identyfikujące się jako niebinarne. One mają w takich środowiskach w zasadzie jeszcze trudniej niż płeć żeńska, pewnie znów z tej zachowawczej obawy przed innością.
Wystawa “Gildia” w Muzeum Warszawy to tylko jeden z rozdziałów projektu, który rozpisuję na więcej odcinków. Zamierzam dalej eksperymentować z estetyką oraz płcią rzemiosła, naginając ją we wszelkie możliwe strony. Powinnam też podkreślić, że dążę ku sformułowaniu organizacji feministycznej, a nie kobiecej. Feminizm utożsamiam z inkluzywnością, eksperymentalnością, różnorodnością, a niekoniecznie z tym, co stereotypowo żeńskie.
Te kolorowe długie paznokcie na zdjęciu, które chyba jest najmocniejsze ze wszystkich, są dla mnie bardzo symboliczne. Od razu przychodzą mi do głowy utarte schematy – „jak ona da radę pracować w drewnie z takimi paznokciami.” A przecież da, bo to hybrydy. Poza tym są przecież rękawice. Technika poszła do przodu i nie trzeba rezygnować z własnej ekspresji na rzecz pracy. Czy to miałaś na myśli?
Te hybrydy to pewien żart, prowokacja. Owszem, nie jest to zbyt praktyczne aby pracować manualnie z takimi długimi paznokciami. Tak samo jak mało jest to realne, aby sprawdził się na budowie strój roboczy z szyfonu. Te elementy to właśnie detale, które mają na celu zarysowanie nowej, nierozpoznanej rzeczywistości.
Nie da się jednak ukryć, że kwestia podobnej ekspresji w środowisku pracy jest często niepożądana. Na przykład, pokazywanie ciała przez kobietę w miejscu pracy fizycznej może zostać odebrane jako prowokacja, a nie zwyczajna potrzeba wygody. Jest to w jakiś sposób ograniczające, jeśli będziemy bardziej szanowane “na robocie”, jeśli ubierzemy się jak chłopak. Sama obserwuję, że jest to pewna norma, którą do tej pory akceptowałam, i mam ochotę zacząć ją zmieniać. Od kiedy zaczęłam pracować nad projektem Gildii, częściej gram z własnym sposobem noszenia się w środowisku pracy, a także poza nim. Stolarka nie musi być tomboyem.
Czym zajmuje się twój The Building Institute?
The Building Institute to wciąż niesformalizowana w żaden sposób organizacja, która powoli nabiera realnego kształtu. U jej podstaw stoi właśnie takie proste założenie, że w domenie rzemiosła ciężkiego, kobiety i osoby niebinarne wciąż są marginalizowane. Zdając sobie sprawę z tego, że mam do zaoferowania pewne zasoby, czyli kilkuletnie doświadczenie zawodowe, sieć profesjonalnych kontaktów, warsztat, no i energię, którą mam ochotę zainwestować w działania edukacyjne. Staram się, aby The Building Institute to parainstytucjonalne rozszerzenie mojej własnej praktyki artystycznej. Pracując na pograniczu sztuki i stolarstwa od około dekady, mam przetarte pewne ścieżki, i mogę pomóc niektórym skrócić drogę do wykonywania podobnego zawodu. Dlatego też chętniej skupiam się na regularnej, długofalowej współpracy z uczennicami niż na prowadzeniu krótkich sesji warsztatowych. Przy ostatnich projektach pomagały mi Mathild Clerc-Verhoeven oraz Chloé Sapelkine, które mają własne ścieżki artystyczne, ale też duże zainteresowanie w pogłębianiu wiedzy technicznej. The Building Institute to przede wszystkim projekt edukacyjny o bardzo pragmatycznych założeniach, ale podejmuje też działania takie jak publikacje czy tworzenie wystaw. W ten sposób nasze feministyczno-budowlane wizje mogą być szerzej propagowane. Dopiero co zorganizowałam wystawę w Amsterdamie, w której brało udział jedenaście osób o przeróżnych kompetencjach twórczych. Wspólnie zaaranżowałyśmy w przestrzeni wystawy coś na kształt siedziby głównej wyimaginowanej organizacji ciesielskiej. Pomimo tego, że ekspozycja trwała niecały miesiąc, zawiązały się pomysły i relacje, które z pewnością będą kontynuowane. The Building Institute to w zasadzie sposób na rozwijanie siatki połączeń.