Rzemiosło: No to siup!
Sytuacja niebagatelna. Okazuje się, że pandemia i lockdown mogą nie tyle nie przeszkadzać, ile wręcz pomóc w rozkręcaniu nowych inicjatyw. Tak, ciężko w to uwierzyć, ale i takie przypadki się zdarzają. Poznajcie Marcina, Martynę i Kasię, samodoskonalący się tercet w procesie tworzący SIUP Studio. Jak sami mówią: zaczęliśmy od gliny. Ale gdzie zaprowadzą ich twórcze poszukiwania? Czas pokaże. Jedno jest jednak pewne – warto ich śledzić, bo takich form w polskiej ceramice jeszcze nie widzieliście. A że są trudne? Moi rozmówcy mają na to jedną odpowiedź: nie jesteśmy IKE-ą, żeby się wszystkim podobać. I ja to szanuję.
Mateusz Bzówka: Skąd pomysł na SIUP?
Marcin Sieczka: Jesteśmy znajomymi ze studiów. Właśnie kończymy studia magisterskie na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu, na kierunku fotografia. Zastanawiając się nad tym, co dalej, myśląc o naszej przyszłości, chcieliśmy, żeby to była wspólna przyszłość. A że na studiach od razu między nami kliknęło i było nam do siebie blisko, wiedzieliśmy, że chcemy robić coś wspólnie, we troje.
Martyna Dymek: I w sumie początkowo nie było jakiegoś konkretnego pomysłu. Nie wiedzieliśmy do końca, ani co chcemy robić, ani jaką materią chcemy się zajmować. Mieliśmy natomiast takie ogólne założenia, czego potrzebujemy, żeby nasza wizja kolektywnej pracy z fazy planów przeszła do fazy realizacji.
Kasia Skoczylas: Zależało nam na tym, żeby mieć przestrzeń, w której nasze różne pomysły i zajawki znajdą swoje miejsce. Od początku wiedzieliśmy, że będziemy chcieli iść w kierunku pracy manualnej, że sama praca na komputerze nam nie wystarczy.
Dlaczego więc zajęliście się ceramiką?
MS: To był stosunkowo prosty wybór. Do prowadzenia takiej działalności potrzebna jest pracownia, a na tym zależało nam najbardziej. A jak już posiadasz przestrzeń, trzeba ją jakoś wyremontować, wyposażyć, no i oczywiście utrzymać. I tutaj pojawiła się ceramika. Trochę od tyłu, ale ta ceramika była dla nas jakąś taką względnie bezpieczną opcją. Mogliśmy coś tworzyć, a zarobione pieniądze inwestować w pracownię.
Ale gdzie ceramika a gdzie fotografia?
MD: Nie zajmowaliśmy się wcześniej za dużo ceramiką. Natomiast na samych studiach, zarówno w moim przypadku, jak i Kasi oraz Marcina, często nasze prace nie były stricte fotograficzne, znacznie częściej były to obiekty, rzeźby czy instalacje. Dlatego więc nasz wybór padł na formy przestrzenne, a ceramika, w zasadzie glina, daje duże pole do popisu.
KS: Zaczynając z nową materią, skoczyliśmy na głęboką wodę. Zrobiliśmy research, przewertowaliśmy kilka podręczników, obejrzeliśmy parę tutoriali na YouTubie i… poszło.
MD: Studia fotograficzne na UA w Poznaniu to trochę coś innego, niż może się wydawać. To bardziej studia interdyscyplinarne i intermedialne, gdzie fotografia jest tylko jednym z możliwych do eksplorowania mediów.
MS: Ze studiów wynieśliśmy z pewnością umiejętność myślenia fotografią. To było w sumie ważniejsze niż samo robienie zdjęć.
Kiedy więc powiedzieliście sobie to sakramentalne SIUP?
MS: Zanim SIUP stał się SIUPem, minęło trochę czasu. Przenieśliśmy się do Warszawy, szukaliśmy pracowni… To był proces, który trwał chyba około roku, od momentu, gdy zdecydowaliśmy, że coś będziemy robić, do momentu wejścia do pracowni.
KS: Sama przestrzeń też wymagała od nas sporo pracy. Dostaliśmy lokal w fatalnym stanie, ale z pomocą przyjaciół ogarnęliśmy go na tyle, na ile mogliśmy. Większość prac wykonaliśmy sami, remont trwał z pół roku.
MS: Śmialiśmy się, że jak nie pójdzie nam z ceramiką, to otworzymy firmę remontową. Na szczęście ten plan b się nie sprawdził.
Ale przyszedł za to wiosenny lockdown.
MS: Tak! Odcięci od wszystkiego i wszystkich zamknęliśmy się w pracowni i zaczęły się eksperymenty. Ten czas zamknięcia i odosobnienia, na szczęście nie od siebie, wykorzystaliśmy twórczo – na pracę, kończenie remontu itp. Gdyby nie lockdown, myślę, że ten cały proces, zanim ruszyliśmy, trwałby zdecydowanie dłużej.
MD: To był dla nas bardzo płodny i kreatywny okres, w zasadzie wtedy skrystalizowały się nasze pomysły i zbudowaliśmy takie jakby podstawy SIUPa.
No właśnie, bo tak gadamy, a ja wciąż nie wiem – skąd ta nazwa?
MD: SIUP, bo to „szybkie” słowo! W okresie przygotowawczym trochę go nadużywaliśmy, więc w pewnym momencie wybór stał się oczywisty. A oprócz tego myślę, że po prostu dobrze do nas pasuje, doskonale określa dynamikę naszej pracy.
MS: Dla mnie wydźwięk tego słowa jest nastawiony na działanie. A to w zasadzie jest dla nas najważniejsze. Jest dynamiczne, proaktywne, a jednocześnie zabawne, stosunkowo łatwe do wymówienia dla osób, które nie mówią po polsku, i co równie ważne – nie znaczy nic konkretnego, daje szerokie pole do działania i interpretacji.
A wracając do tych „podstaw”.
MD: Dotyczyły one głównie naszej filozofii, estetyki, ale również dynamiki pracy. Ustaliliśmy, że jedną z głównych zasad, które obowiązują nas w zespole, będzie ta, że nie możemy się wzajemnie ograniczać. Ta wolność twórczej ekspresji i możliwość popełniania błędów są dla nas bardzo ważne.
MS: Nie mamy żadnego manifestu, to nie do końca nasza rzecz. Jesteśmy kolektywem z luźnymi, acz konkretnymi zasadami. Chcemy być niezależni, również w ramach zespołu. Każde z nas, jak niezależni twórcy i twórczynie, zajmuje się różnymi rzeczami, ale jak mamy już efekt pracy, siadamy i decydujemy: SIUP czy nie SIUP. To też nie jest tak, że panują u nas totalny eklektyzm, anarchia i bałagan. Nie chciałbym, żebyś nas źle zrozumiał, tak po prostu działamy – to nasza metoda, konstrukcja odbywa się w procesie.
MD: Nie jesteśmy grupą artystyczną, to, co się u nas dzieje, również z uwagi na to, że nie działamy jeszcze jakoś superdługo i nie mamy wypracowanych schematów działania, ciągle się zmienia i jest dynamiczne. Widać to zarówno w naszych relacjach, jak i w relacjach między nami a projektami, nad którymi pracujemy.
KS: Często jest u nas tak, że ktoś zaczyna jakiś temat, a na jakimś etapie ktoś go bierze „na warsztat” i rozkminia po swojemu, coś dodaje, coś odejmuje.
Przejdźmy zatem do waszych projektów. Mnie zachwyciła ich świeżość i niebanalność. Opowiedzcie, proszę, skąd czerpiecie inspiracje.
MD: Na pewno są to przeróżne formy organiczne, ale nie ograniczamy się też jakoś specjalnie, wszystko się może zdarzyć. Bardziej niż z organicznych historii i natury wychodzimy od kraftowych poszukiwań. Te pierwsze formy, które powstawały, były „naturalne”, pochodziły z gestu i były trochę „naiwne”. I choć nieco się nam już to podejście zmieniło, wciąż jest nam bliskie.
MS: Nie interesuje nas za bardzo sama „użytkowość”. Znajdziesz u nas co prawda lampy, wazony, kubki czy podstawki na kadzidełka, ale to, co nas interesuje, to przede wszystkim forma i jej twórcze poszukiwanie. Próbowaliśmy z bardziej geometrycznymi formami, ale to nie było nasze, nie było SIUPowe. W naszych projektach jest sporo z organiczności rozumianej bardziej jako cielesność – nie unikamy śladu dłoni czy linii papilarnych. Ten ślad człowieka to dla nas spora wartość. To, co mnie interesuje w obiektach, nie tylko naszych, ale ogólnie, to ontologia zorientowana na przedmioty. Bliska jest mi współczesna myśl filozoficzna, w ramach której przedmiotom nadaje się nową osobowość, a tym samym nowe miejsce w rzeczywistości, która nas otacza. To nie jest tak, że spojrzenie na przedmiot musi być tylko ludzkie.
KS: SIUP to nie manufaktura, wieloczęściowe serwisy to nie u nas. Każdy nasz przedmiot-obiekt jest wyjątkowy. Pracujemy na krótkich seriach, więc jak coś się skończy, to raczej już nie wróci do oferty. Nie robimy też rzeczy na zapas. Bywa tak, że jakiś obiekt powstanie, zostanie sprzedany, a następny taki zostanie ulepiony dopiero za jakiś czas. To też jest fajne, bo widać, jak sama ta forma ewoluuje w czasie, choć na pierwszy rzut oka jest to niby „to samo”.
To szalenie pociągająca, ale wydaje mi się, że dosyć niestabilna finansowo ścieżka.
MD: Zrobiliśmy na samym początku serię naczyń, ale stwierdziliśmy, że to nuda. Na rynku jest sporo pracowni, które robią rzeczy użytkowe i robią to świetnie, więc po co powielać utarte schematy i się powtarzać? Mamy jednak w głowie to, od czego zaczęliśmy – SIUP to projekt komercyjny, to nasz biznes, na którym się uczymy.
W mojej ocenie wasza estetyka jest dosyć trudna – albo kupujesz ją na 100%, albo, co tu dużo gadać, nienawidzisz.
MD: Zacznę od tego, że uwielbiam, jak ktoś mówi o naszych rzeczach, że są trudne. Nasze przedmioty nie są dla wszystkich, to pewne. I zdajemy sobie z tego sprawę, nie jesteśmy IKE-ą, żeby się wszystkim podobać. Nasi odbiorcy i odbiorczynie to osoby, które od przedmiotu wymagają czegoś więcej. Super jest oglądać w social mediach, jak nasze przedmioty odnajdują się w przeróżnych przestrzeniach domowych.
MS: To też rzeczy dla osób, które cenią posiadanie jakiejś osobliwości w swoim otoczeniu. Lubimy, gdy przedmiot sam o sobie mówi, lubimy jego szczerość i to staramy się przekazać w naszych formach. Nie lubimy przegadywać naszych obiektów, dajemy im „wolną rękę”.
KS: Często spotykamy się z opinią, że ktoś kupi od nas przedmiot, ale dopiero jak dopasuję go do przestrzeni. Pytają: A jakie to trzeba mieć mieszkanie, żeby takie rzeczy wstawiać i żeby pasowało?
Nad czym obecnie pracujecie?
MD: Pracujemy nad kilkoma projektami, zaczynamy też współpracę z kilkoma markami w ramach colabu, ale na pewno zależy nam na tym, żeby zacząć robić większe obiekty, duże formy.
MS: Początkowo robiliśmy bardzo małe rzeczy, których osobowość dopiero zgłębialiśmy. Teraz mamy już nieco więcej doświadczenia, czujemy się też trochę pewniej z samą gliną, więc i głód poszukiwania nowości wzrósł. Glina to dopiero początek, bo mówiąc „większe obiekty”, Martyna ma tu na myśli np. meble. A to wymaga zupełnie innych maszyn i narzędzi, a że chcemy wszystko wykonywać sami, pewnie trochę czasu minie, zanim pojawią się pierwsze obiekty.
MD: Innym z takich raczkujących projektów jest biżuteria, nad którą pracujemy z Marcinem. To dla nas coś zupełnie nowego, więc i tutaj musimy zgłębić tajniki, szczególnie że chcemy ją wykonywać w technologii wosku traconego.
A skąd u was takie zamiłowanie do „oldschoolowych” technik?
MS: To takie pokłosie mojego pierwotnego planu na życie – chciałem zostać inżynierem. Jednak na pierwszym roku na politechnice zderzyłem się z rzeczywistością. To, co tam dostałem – matma, matma i jeszcze raz matma – nijak się miało do tego, czego oczekiwałem. Rzuciłem więc studia i poszedłem na fotografię, a maszyny budowałem po godzinach.
KS: No właśnie! Bo nie zostało to jeszcze powiedziane, ale Marcin to nasza złota rączka i inżynier majsterkowicz! Jest w stanie zbudować każdą maszynę. To, co zbuduje, np. drukarka 3D na wosk czy komora próżniowa, działa! Czasem coś wybuchnie, jak prototyp pieca do topienia metalu, ale po wprowadzeniu niezbędnych poprawek śmiga jak trzeba.
MD: Ale wracając do twojego pytania: ceramika wydała nam się odpowiednią techniką na początek. Jest to stosunkowo prosty proces, nie jest też bardzo zaawansowany technologicznie. Miałam w niej już trochę doświadczenia, więc to też pewnie było czynnikiem, który zdecydował, że zaczęliśmy od pracy z gliną i temperaturą. I jak się okazało, to był trafny wybór. Choć oczywiście nie obyło się bez wpadek – podczas wypału pierwsze rzeczy nam pękały, szkliwa nie wyglądały, jak tego oczekiwaliśmy, a same obiekty kurczyły się w sposób, nad którym nie byliśmy w stanie zapanować.
Wasza pracownia ma trzy poziomy, które łączą piękne kręcone kute schody. To wymarzona przestrzeń pod różne działania. Macie jakiś plan, żeby to miejsce żyło?
MD: Chcielibyśmy robić tutaj wystawy. Może nie jest to klasyczny whitecube, ale są tutaj fajne możliwości ekspozycyjne. Mamy też przedwojenną oryginalną posadzkę! Także ta przestrzeń ma swój wyjątkowy charakter. Po sąsiedzku mamy też siedzibę Sputnika, więc może i z nimi coś podziałamy. Jednak na ten moment wszelkie „otwarte” działania są wstrzymane z uwagi na pandemię.
MS: Tak, ta działalność wystawiennicza od początku była brana pod uwagę, stąd też taka a nie inna pracownia. Chwilę szukaliśmy tego lokalu i wymagał on od nas sporo pracy, jak już mówiliśmy, ale jest w nim potencjał, oczywiście poza byciem pracownią, który czeka na odkrycie.
KS: Przez to, że nasza pracownia znajduje się poza centrum i wewnątrz podwórza, mamy tutaj doskonałe warunki do pracy, jest cisza i spokój. To jedna z niewielu kamienic na Woli, które przetrwały II wojnę światową.
MD: Co ciekawe, ta cisza i spokój, o których wspomina Kasia, są czasem zakłócane przez ekipy kręcące filmy historyczne. Co rusz podjeżdżają pod naszą kamienicę samochody z dwudziestolecia międzywojennego i maszerują żołnierze.
Czujecie się bardziej projektantami/tkami czy bardziej rzemieślnikami/czkami? Z waszej opowieści ciężko jest mi wysupłać jednoznaczną odpowiedź na to pytanie. Jak to z wami jest?
MD: Jesteśmy chyba gdzieś pomiędzy.
KS: Dla mnie najważniejsza jest jednak praca rąk. Pomysły, rzeczy przychodzą do mnie w trakcie ich robienia. Praca koncepcyjna to zupełnie nie moja bajka. Muszę mieć bezpośredni kontakt z materią, żeby móc coś z niej uzyskać. Przeraża mnie dwuwymiarowość kartki.
MS: Myślę, że w tym wypadku to bardzo indywidualna sprawa, kto się jak postrzega. Ja jestem u nas od planowania, częściej też rozkminiam. Dziewczyny natomiast świetnie odnajdują się w działaniu na gorąco. Choć Martyna zaczyna trochę przejmować moje nawyki.
MD: Tak, czasem lepiej jednak sprawdzić, jak coś będzie wyglądało na papierze, zanim się do tego usiądzie.
Powoli dobiega końca 2020 rok, rok ZOZO. Nie będę ukrywał, że dla mnie jest on jak rollercoaster. Wy zamykacie go z nowymi doświadczeniami jako SIUP. Jak myślicie, czy ten rok coś zmieni w świecie projektowania? Jak być projektantem_tką po 2020 roku?
KS: Mi ten rok pokazał, że żeby rzeczy się wydarzały, musi minąć odpowiednia ilość czasu – nie przyśpieszy się pewnych czynności. I choć to wniosek na podstawie obserwacji procesu powstawania ceramiki, myślę, że jest całkiem uniwersalny. Cierpliwości!
MD: Lockdown uświadomił mi to, że nigdy podczas procesu projektowego nie zastanawiałam się nad tym, ile czasu ktoś spędzi z przedmiotem, który zaprojektuję. Dla mnie to jest coś zupełnie nowego. Przedmiot może być, i bardzo często jest, czymś ważnym, daje szczęście, cieszy oko i w jakiś sposób służy. Spędzając dużo więcej czasu w domu niż przed pandemią, przedmioty nabrały zupełnie nowego wyrazu, są dużo bardziej dostrzegalne i obecne. Spędzamy z nimi dużo więcej czasu.
MS: To, co przyniósł ten rok, to zmiana perspektywy. Zmieniła się istota naszych domów – to już nie jest tylko dom. To też miejsce pracy, szkoła, knajpa czy salon piękności. Spędzamy w nich dużo więcej czasu, więc to, jak się w nich czujemy i z jakimi przedmiotami obcujemy, ma ogromne znaczenie. Co do samego projektowania – ono też się zmieniło, myślę, że to kwestia czasu.
MD: A skoro wybiegamy już naprzód, to myślę, że na nadchodzący 2021 rok patrzymy z mieszanymi uczuciami – trochę z obawą, ale trochę też jednak z nadzieją. Wierzę w kolektywne minidziałania – to w nich widzę siłę!
Materiał pierwotnie ukazał się w numerze OGIEŃ