Niech żyje rzemiosło: Uwodzić nos
Kilka lat temu po raz pierwszy w historii przyznano Nagrodę Nobla za rewolucyjne badania nad węchem. Ich autorzy Linda Buck i Richard Axel odkryli, w jaki sposób nos rozpoznaje, a mózg zapamiętuje zapachy. Mózg Poli zna ich 211. Na razie, bo w swojej perfumerii codziennie uczy się kolejnych. – Nos trzeba ciągle trenować, wąchać i zapamiętywać, wąchać i zapamiętywać – powtarza. Posłuchajcie, czym to pachnie.
Z pozoru konstrukcja zapachu jest prosta: zaczynamy od końca, czyli fundamentalnych nut, które wyłaniają się z perfum jako ostatnie i trwają w nich najdłużej. Jeśli perfumy nas denerwują, to najczęściej odpowiadają za to właśnie te głęboko ukryte nuty podstawy – mocne, zdecydowane i ciężkie jak słonie. By oderwać się od skóry i uwolnić swój aromat potrzebują lżejszego towarzystwa, czyli nut serca, które nie są tak trwałe. Te dodajemy do perfum w drugiej kolejności. Należą do nich zwykle kwiaty, których moc potęgują inne elementy. Nuty serca są jak przyprawy w zupie albo przecinki w zdaniu – podkręcają całość, a dodatkowo pozwalają wciąć oddech i przygotować się na odkrywanie pozostałych składników. Na końcu dochodzimy do głowy. Nuty zaliczane do tej grupy są najkrótsze i najbardziej krzykliwe – kłują w nos, oszałamiają, ale szybko się ulatniają. Przykład? Cytrusy albo bergamota. Z nut bazowych, serca i głowy powstaje końcowy zapach. Jednak, aby zawartość flakonów z esencjami połączyła się w jeden zgrany ton, potrzebny jest jeszcze jeden składnik. Potrzebna jest Pola. – Zrobię nam kawy. Chcesz coś powąchać na dzień dobry? – pyta i za chwilę znika za ekspresem. Pewnie, że chcę. Patrzę na poustawiane równo butelki i nie mogę się doczekać, żeby je odkręcić. Pola wraca i zaczynamy. Wąchanie i zapamiętywanie. Wąchanie i zapamiętywanie.
Nuty głowy
Mieszcząca się przy Nowogrodzkiej 6 pracownia Poli to miejsce, w którym widać i słychać zapachy. Przy drzwiach aromaty walczą o uwagę, ale już po chwili nos się uspokaja i zaczyna wychwytywać te ulubione. To dom dla perfum i spełnienie dziecięcych marzeń Poli. Opowiadając o zapachach, opowiada o sobie.
Pola Dźwigała: Najpierw pokażę ci lawendę, jeden z bardziej podstawowych aromatów, a później cytrusy, typowe nuty głowy. To one wychodzą z perfum jako pierwsze, mają nas obezwładnić, ale na krótko. Mają wywołać w nas natychmiastową reakcję – błyskawicznie pobudzić albo przywołać miłe, ale bardzo ulotne wspomnienie. Kiedyś porównywałam je do małych piesków – szczekają bardzo głośno, ale też bardzo łatwo je uciszyć.
Klaudia Kryńska: Dziwne, bo w lawendzie wyczułam coś bardzo surowego, skórzanego.
P: Tak, lawenda potrafi być tak oschła, zależy od rodzaju, jaki wybierzesz, a są ich setki. Teraz pokażę ci coś wyjątkowego, z czym trzeba się obchodzić ostrożnie. Jeśli podejdziesz do tego zapachu za szybko, może cię ukłuć w nos i zostawić nieprzyjemne wspomnienie. Czujesz to?
K: Rzeczywiście, ten zapach to głównie zgnilizna, stary płaszcz…
Pola: I piwnica, wiem. A to po prostu paczuli, które w naturze prawie nie pachnie. Aby wydobyć ten aromat, trzeba zerwać liście, pozwolić im zgnić, zgniłe wysuszyć, a na końcu wydestylować z nich taką woń. Zapachy, które zaczynają się brzydko, są najbardziej intrygujące. Na przykład esencjazapachu skóry. Dla mnie to synonim elegancji, mimo że pachnie starością.
K: Jak się go uzyskuje?
P: Aby go wydestylować, wkłada się kawałek starej, wygarbowanej skóry do szklanego naczynia z próżnią. Samo naczynie podłączone jest do urządzenia, które nazywa się chromatografem gazowym, a ten dosłownie sczytuje wszystkie aromaty, z których zbudowany jest zapach danej rzeczy. Jeśli chcesz jeszcze zanurzyć nos w czymś odważnym, polecam wodę ze stawu.
Wodę ze stawu?
P: Powąchaj samą tę butelkę. Jak pachnie?
Rzeczywiście, staw!
P: I to taki, w którym utopiła się Ofelia opleciona kwiatami i który pokrył się rzęsą. Akurat temat nalotu i pleśni ostatnio mocno mnie intryguje – gdy zauważę, że jakieś warzywo albo owoc zaczyna u mnie umierać, zostawiam je na parapecie i obserwuję proces rozkładu. Od maja przetrzymuję tak cytrynę, niedawno zapadła się w sobie, zrobiła się lekka i omszała. Zapach stawu łączy się z tymi eksperymentami.
Myślę, że tak pachniały pogrzeby wojowników, których układano na tratwach na morzu, a potem wyrzucano ognistą strzałę, żeby tę tratwę podpalić. Zapach trupa z kwiatami.
P: Aż dostałam gęsiej skórki, jak to powiedziałaś. Widzisz, jak zapach może nas otworzyć? Dam Ci teraz zapach mchu – od spodu ciężki i wilgotny, od góry lekki i wysuszony przez słońce. Czujesz to, prawda?
K: Tak, ten niuans jest niesamowity, mimo że sam aromat jest ledwo wyczuwalny.
P: Bo to nuta bazowa, a te nie pachną od razu. Potrzebują czasu i ciepła, żeby rozwinąć swój bukiet. Z tej grupy ostatnio spodobał mi się zapach kamienia. Kiedy wącham ten aromat, widzę jeden z wielu kamyków znaleziony w płytkim, ale szerokim strumieniu po słowackiej stronie Tatr.
K: Zapach żywej, górskiej wody, to prawda.
P: Tak, ten zapach przywołał moje wspomnienia z wakacji na Słowacji kilka lat temu. Wystarczyło, że powąchałam korek butelki i już byłam z powrotem nad tym potokiem. Takie momenty uświadamiają mi, jak dużą moc mają zapachy. Na co dzień skupiamy się na tym, żeby ładnie pachnieć, a zapominamy o tym, że zapach to żywa alchemia.
K: Jaką rolę odgrywa w tym sam nos?
P: Ogromną. Najpierw czujemy, a dopiero później widzimy. Co prawda Freud uważał, że zmysł węchu nie spełnia w naszym życiu żadnej ważnej roli, ale był kokainistą, co wyjaśnia jego pogardę dla najbardziej zagadkowego ze zmysłów – węchu. Po prostu przytępił go nałogiem. Nauka dowodzi, że węch jest najbardziej pierwotnym ze zmysłów i powstaje jako pierwszy – niteczka układu nerwowego i obie półkule rozwijają się z dziurki od nosa.
K: Rozumiem, że nosa nie da się oszukać?
P: Nie, nos się nie myli. Jest naszą syreną alarmową i czujnikiem przeciwpożarowym. Nie zna odpowiedzi „nie wiem” – jest bezbłędny i od razu decyduje, czy dany zapach mu pasuje czy nie. Widzę to codziennie, kiedy komponuję zapachy razem z klientami. Niekiedy powąchanie aromatu jest jak porażenie prądem. To bardzo silne, choć krótkotrwałe doznanie. Nos nie pozwoli Ci wybrać niczego, co jest Ci dalekie lub co może Cię drażnić.
K: Co się dzieje dalej, gdy aromat już trafi do nosa?
P: Kiedy cząsteczki zapachu docierają do układu limbicznego, ten łączy je ze wspomnieniami, motywacją i emocjami. Następnie aromaty dochodzą do kory mózgu, która odpowiada za tłumaczenie zapachów. Tutaj zapach znajduje się niejako na rozstaju dróg: jeśli obudzi pozytywne skojarzenia, może zostać przekazany dalej w celu znalezienia bardziej konkretnej odpowiedzi, ale gdy uruchomi w mózgu coś negatywnego, przywoła złe wspomnienie, reakcja organizmu, a dokładniej układu hormonalnego, będzie ostra i gwałtowna. U zwierząt węch jest jeszcze silniejszy – mimo że nie rozróżniają zapachów na szyprowe, orientalne czy gourmand, potrafią wyczytać z zapachu dużo więcej i potraktować go jak mapę i zegarek, a dzięki nim niejako podróżować w czasie. Niezwykle mnie to fascynuje, jesteśmy tak skomplikowanymi organizmami, a to wszystko zostało dawno temu zapisane w gwiazdach. À propos, jaki jest Twój znak zodiaku?
K: Waga.
P: O proszę, czyli się dogadamy. Ja jestem spod znaku Bliźniąt, więc obie należymy do żywiołu powietrza. Sama uwielbiam, gdy wieje, a wczoraj zastanawiałam się, czy morze też tak ma – czy lubi, gdy wiatr je smaga. Często sobie pozwalam na takie magiczne dywagacje. W dzieciństwie wołali na mnie Baba Jaga i dopiero niedawno zrozumiałam dlaczego. Chyba między innymi ta moja natura sprawia, że nie umiem się podporządkować i chyba dlatego musiałam zmienić pracę.
Nuty serca
Zanim Pola otworzy własną pracownię, jest sercem w legendarnej już perfumerii przy ulicy Mokotowskiej. Z tego okresu zapamięta przede wszystkim zapach dużej ilości perfum. Przez trzy lata pomagała rozkręcać pierwsze polskie atelier zapachowe. Jak sama mówi, była to niezwykła szkoła perfumiarska, ale z czasem stała się pracą na akord.
P: Po prostu nie można być perfumiarzem, pracując non stop pod wpływem substancji zapachowych. Dopiero odpoczynek od nich i układanie akordów w pamięci nad mazowieckim stawem obrośniętym tatarakiem i wszelaką nizinną florą jest kwintesencją zawodu. Byłam zmęczona pięknymi nutami do tego stopnia, że kiedy rzuciłam pracę, postanowiłam sprawdzić, jaki zapach miał homo sapiens, który do XIX nie zażywał regularnych kąpieli. Chciałam poznać, ile czasu zajmie mi udowodnienie tezy, że człowiek z natury śmierdzi i czym śmierdzi. Okazuje się, że nasz naturalny zapach to piżmo zwane czarnym i Paryż w XVIII wieku – fekalny, zwierzęcy i skórzany. (Śmiech). Ekstremalne doświadczenie, ale tego właśnie potrzebowałam po opracowaniu około czterech tysięcy receptur perfum.
K: Hurtowa ilość…
P: Tak. Ale to mi dało niesamowity warsztat. Po kilku latach pracy tam jestem po prostu biegła w zapachach. Większość moich najlepszych receptur to dzieło szybkiego, sprawnego działania. Ustawiam w głowie składniki i puszczam je jak domino.
K: Czyli jeden zapach pociąga za sobą następne.
P: Pula aromatów jest jeszcze ograniczona. To, jaki aromat ma dana rzecz, zależy od stężenia różnych substancji, które w sobie zawiera. Dlatego, gdy klienci opowiadają mi o tym, jak chcieliby pachnieć, staram się rozłożyć zapach na czynniki pierwsze. Kilka aromatów wystarczy, by pachnieć wystarczająco pięknie. Hołduję zasadzie less is more i sama często używam pojedynczych nut. Zresztą w ten sposób sprawdzam składniki – czas uwalniania, czas trwania, to jak pracują na skórze, z czym mogą się polubić, a z czym niekoniecznie.
K: Cały czas trenujesz…
P: Tak, nos wymaga ciągłych ćwiczeń. Nawet gdy sama nie nastawiam się na „czucie”, to nos i tak trenuje, bo powietrze, które nas otacza nigdzie nie jest takie samo – centrum miasta pachnie zupełnie inaczej niż Powiśle. Warszawa w piątki jest przesycona perfumami, w sobotę rano już niekoniecznie.
K: Czego jeszcze uczy cię nos?
P: Rozróżniania niuansów zapachowych. Podstawowe, pojedyncze nuty głębi przez długi czas były dla mnie ledwie wyczuwalne. Prawdziwe drzewo sandałowe (Santalum Album) pachnie dopiero po 15 minutach od aplikacji, a jego syntetyczny odpowiednik pachnie tak samo jak naturalny. Tego musiałam się tego nauczyć. Kiedyś wszystkie zapachy niesione przez morski wiatr, były dla mnie jedną wielką tonią, a dzisiaj potrafię je podzielić na zapach starego bosmana, mechanika okrętowego, spoconego marynarza i bogatego Rosjanina na Lazurowym Wybrzeżu. Rosjanina mogę ci zresztą pokazać. Powąchaj…
K: Nieźle, od razu go zobaczyłam. Prywatny jacht i mokasyny na nogach, tak?
P: Dokładnie. Elegancki, ale lubi obnosić się z pieniędzmi. Taki właśnie jest ten zapach. Trochę nachalny, ale zachowuje klasę. Ten pierwiastek docenił nawet Serge Lutens, jeden z najznakomitszych światowych nosów, który ma podobne perfumy w swojej kolekcji. Zresztą nuty morskie najbardziej kojarzą mi się z Francją i szkołą dla perfumiarzy w Grasse. Weekendy spędzałam tam na jednej z dzikich plaż Theoule sur Mer, by po dwóch dniach odpoczynku wracać na wąchanie do Instytutu w Grasse.
K: Jak wspominasz tamten czas?
P: Wąchanie i zapamiętywanie. Kompozycja. Ewaluacja. I tak przez 70 godzin. Ciężki trening rzemiosła, o którym marzyłam, odkąd zaczęłam tworzyć perfumy. Bardzo długo ten warsztat był dla mnie nieosiągalny. GIP (Grasse Institute of Perfumery) to legendarna szkoła, do której trudno się dostać, a jeszcze trudniej ją opłacić. Miałam to szczęście, że połowę pieniędzy pożyczył mi mój ówczesny szef, a połowę przyjaciel. Kiedy wysiadłam z walizką w Nicei, oniemiałam. Moja nauczycielka mademoiselle Laurence Flauvel nauczyła mnie przede wszystkim, że mniej znaczy lepiej, a płeć w zapachu nie ma znaczenia. W jej pracowni skomponowałam cztery zapachy: Eau de Cologne, Fougere, Chypre i Unisex. Niebawem jadę do niej znowu, tym razem na indywidualny kurs.
K: To dzięki niej żonglujesz zapachami, jak chcesz?
P: Nie do końca, bo żonglowanie aromatami też ma swoje granice. Niektóre esencje nie tylko intensywnie pachną, ale w zbyt wysokich stężeniach mogą być niebezpieczne dla organizmu. Na przykład benzoin – miks żywic z drzew tropikalnych – może mieć działanie halucynogenne i zmiękczające rzeczywistość. Podobnie jak mech, który w stężeniu powyżej 10% wykazuje działanie neuroleptyczne. Na szczęście branża perfumeryjna ma swojego strażnika – International Fragrance Association określa dopuszczalne stężenia poszczególnych esencji i jasno określa zasady tworzenia perfum.
K: A jakie zasady narzuciłaś sobie sama?
P: Przede wszystkim – ochrona środowiska. Nie chcę rabować planety i między innymi dlatego często korzystam z esencji syntetycznych. Wiele naturalnych występuje już tylko w szczątkowych ilościach. Najbardziej znane nuty bazowe, jak wanilia czy drzewo sandałowe, to towary deficytowe. Jednym z najdrastyczniejszych przykładów jest drzewo agarowe. Najstarszy okaz znajduje się na terenie klasztoru buddyjskiego w Bangkoku, gdzie jest pilnowany dzień i noc przez mieszkających tam mnichów.
K: Dlaczego mnisi muszą go strzec?
P: Drzewo agarowe to źródło jednej z najintensywniejszych żywic, niezwykle pożądanej w perfumiarstwie. Agar, w przeciwieństwie do innych drzew, nie wypuszcza żywicy na zewnątrz, lecz zalewa się nią w środku. W zależności od rodzaju grzyba, który je zaatakuje, drzewo gromadzi we wnętrzu różne złoża żywicy w postaci czarnych skamielin. Ale zanim drzewo zorientuje się, że zostało zainfekowane i zacznie produkować przeciwciała, mija zwykle 100 lat. Drzewo agarowe, o którym mowa, ma ich już ponad 250. I właśnie dlatego czyhają na nie najbardziej znane nosy na całym świecie. Za litr zbliżonej mieszanki żywic o nazwie Kinan, płaci się około 42 miliony dolarów.
K: Astronomiczne sumy.
P: Naturalne esencje są niewyobrażalnie drogie i niezwykle trudne do pozyskania. Przykładem może być ambra – efekt niestrawności wielorybów. Wypluwana z żołądka zwierzęcia w postaci gęstej piany ambra unosi się na powierzchni morza, poddając się działaniu morskiej soli i słońca. Drogie są także aromaty kwiatowe – litr esencji róży damasceńskiej kosztuje 10 tysięcy dolarów, ale do jej produkcji potrzeba 4,5 tony płatków. Sama widzisz – grabimy ziemię z tego, co najlepsze.
K: Co jeszcze robisz, by odciążyć planetę?
P: Prywatnie zbieram deszczówkę. A w pracy stawiam na naturalne materiały. Szklane flakony, których używam, są zwrotne. Zachęcam moich klientów, by po zużyciu perfum przynosili butelki z powrotem, co skutkuje rabatem. Jedynym plastikowym elementem, z jakiego korzystam w mojej pracowni, są rurki w atomizerach, a esencje, na których pracuję, nie były testowane na zwierzętach. Owszem, niektóre substancje w nich zawarte zostały dawno temu przetestowane na szczurach i królikach, ale to, co trafia do mnie, ma certyfikat cruelty free. Troskę o przyrodę wyniosłam z domu, bo ja jestem przecież dziewczyną z lasu.
Nuty podstawy
Środek lat osiemdziesiątych, początek wakacji. Do domu Poli przyjeżdża z Niemiec siostra mamy. Zapach cioci, która jako jedyna w rodzinie używała prawdziwych perfum, był tym, co Pola zapamięta najmocniej. Po 22 latach dowie się, że pierwsze perfumy w jej życiu to „Must” Cartiera wymieszane z zapachem żelków Haribo.
P: Dowiedziałam się tego już podczas pracy w Warszawie. Tuż po maturze przyjechałam do stolicy studiować prawo, żeby bronić z urzędu biednych ludzi. Zawsze byłam społeczniczką, siłaczką, ale żeby móc to robić, musiałam najpierw znaleźć pracę i utrzymać się w stolicy. Zatrudniłam się w salonie Guerlain w Teatrze Wielkim i prosto z lasu wpadłam w wielki świat perfum. Cieszę się, że załapałam się jeszcze na tamte czasy.
K: Dziś prawdziwych perfumerii już nie ma?
P: Są, ale zagłuszone przez sieciówki. Praca w tamtym salonie to była podróż po zupełnie innej krainie. Tam poznałam najważniejsze zapachy, które budowały historię. Począwszy od roku 1886 i stworzonego dla cesarzowej Eugenii zapachu Jicky, przez zainspirowany powieścią Antoine’a de Saint-Exupéry’ego Vol de nuit, aż po Shalimar z roku 1925, który powstał na pamiątkę nieszczęśliwej miłości księcia Shaha Jahana, inicjatora budowy Tadź Mahal. Wychowałam się na perfumach, które niosły opowieść i których premiery były wielkimi wydarzeniami. Dzisiejsze zapachy markowe nie robią już na mnie żadnego wrażenia. Ale możliwe, że to wina pracy – jestem już tak rozpuszczona, że potrzebuję zapachu wody ze stawu, żeby się zajarać.
K: A który zapach pokochałaś jako pierwszy?
P: Zapach drzew, mchu i wody. Dom moich rodziców stoi na skraju lasu, dziś to część Mińska Mazowieckiego, ale kiedy byłam dzieckiem, to była jeszcze Anielina Mała. Jedna ulica z rozstajem dróg na końcu, gdzie wszyscy byli jedną wielką rodziną. Miałam swoją bandę niczym w Dzieciach z Bullerbyn – latem biegaliśmy po bagnach i pluskaliśmy się w rzece, a zimą przenosiliśmy się do szklarni ogrzewanej piecem. Gotowaliśmy jajecznicę z trocin i urządzaliśmy pogrzeby zwierzętom znalezionym w lesie.
K: Trociny, las… Jakie jeszcze zapachy pamiętasz z tamtego okresu?
P: Zapach książek. Moi rodzice prowadzili na Placu Defilad kiosk z książkami, więc u nas w domu było ich pełno. Dzięki temu większość klasyków literatury przeczytałam przed czasem. Z tego, co pamiętam, Anaïs Nin wpadła mi w ręce jeszcze w podstawówce, a Henry Miller na początku liceum. Uwielbiałam książki i uwielbiałam się uczyć, ale głównie tego, czego nie można było dowiedzieć się w szkole. Często udawałam chorą, tylko po to, żeby zostać w łóżku i czytać to, co mnie interesowało. Więc tak: zapach papieru, drewna i waniliowego tytoniu do fajki, którą palił tata. No i pierwszy powiew luksusu, który pojawił się w naszym domu razem z ciocią.
K: Zapach, który idzie z Tobą przez całe życie, to…
P: Zdecydowanie preferuję ostre nuty, które mają konkretne działanie, niż słodkie, ale puste aromaty. Kocham eksperymentować, bardzo często angażuję się w projekty artystyczne, które zmieniają podejście do perfum, pokazują, ile informacji niesie zapach. Jednym z nich był hołd dla Bazaru Różyckiego. Wtedy w butelce zamknęłam zapach pończoch, goździków i czekolady. A w tym roku stworzyłam zapach, który stał się swoistym alter ego jednego z najciekawszych polskich artystów, Roberta Szczerbowskiego, pełen nut piekielnych. Ale mój zapach – ten, któremu jestem wierna od lat – to gałka muszkatołowa. Mam też wśród bliskich parę osób, których zapach uwielbiam. Mogłabym siedzieć z nosem w ich skórze. I to bynajmniej nie wyperfumowanej!
K: Jakie jest Twoje kolejne zapachowe marzenie?
P: Zaczynam się bać spełniania zapachowych marzeń, bo okazuje się, że doszłam w tym do niezłej wprawy. Wczoraj zadzwoniła do mnie pani, której mąż skomponował u mnie niedawno swoje perfumy. Stwierdziła, że musi teraz na niego uważać, bo ten zapach sprawia, że kobiety na ulicy baczniej mu się przyglądają.
K: Czyli jednak czary mary…
P: Ale ja doświadczam tej magii na co dzień, wiem jak ważny jest zapach. Jedną z moich klientek jest pani anestezjolog i zawsze robi te same perfumy – pełne wanilii, porzeczki i cynamonu. Niektórym wydają się zbyt słodkie i ciepłe, ale kiedy dowiedziałam się, że nad niektórymi pacjentami nachyla się po raz ostatni, zrozumiałam, jak piękny to gest z jej strony. Chce pachnieć czymś dobrym, miłym, wspomnieniem z dzieciństwa. I taki zapach – miłości i wzajemnej dobroci – chciałabym rozpylić nad światem. Na pewno znajdzie się w nim Hedione – składnik, który został opracowany po to, by dać światu poczucie przyjemności. Hedione roztacza błogą aurę, aktywując hipokamp. Tym, którzy go czują, jest milej i milej…