Niech żyje rzemiosło: Para na kółkach
Mówi się, że sauna oczyszcza. Wraz z potem tracisz to, co negatywne, a w zamian dostajesz odporność, jędrność i szczęście. A co można zyskać, budując saunę? Poznajcie Jędrzeja i Alicję, którzy z miłości do gorąca, pracy z drewnem i siebie nawzajem stworzyli saunę na kółkach. W zdrowym ciele – zdrowy duch. Para buch, ruszamy!
– Ciepły prysznic, zimny prysznic, a na końcu wanna. – Jędrzej pokazuje mi, co trzeba zrobić po wyjściu z sauny.
Tym razem mobilna sauna Parabuch zaparkowała w ogrodzie społecznym Motyka i Słońce na warszawskim Jazdowie i po raz pierwszy mogę zobaczyć ją z bliska.
– Na razie między natryskami zamontowałem zasłonki, ale już pracuję nad drewnianymi drzwiczkami – dodaje Jędrzej.
Pomysłów, jak to usprawnić, ciągle przybywa. Ale mimo pewnych niedociągnięć ta sauna jest powodem do dumy i dowodem na to, że jak się chce, to się zrobi.
Jędrzej przerywa na chwilę, żeby rozpalić w piecu, Ala pokazuje pierwszym saunującym, gdzie są czapki i olejki. Między nami nieustannie kręci się suczka Rubi. Pierwsza grupa znika w saunie, a my chowamy się w Solatorium, żeby porozmawiać, jak to się wszystko zaczęło.
Jędrzej Cyganik: Ha! Gadaliśmy o tym, zanim przyszłaś, żeby uzgodnić wspólną wersję, bo oczywiście spodziewaliśmy się tego pytania. Byłem ciekaw, co Alicja odpowiada, gdy jest o to pytana przez znajomych w Toruniu. Okazało się, że nasze wersje się uzupełniają.
Alicja Liczkowska: Tak. W rozmowach z Jędrzejem bardzo często przewijał się motyw życia w drodze – chciał prowadzić obwoźny teatrzyk albo mobilny warsztat. Gdy się poznaliśmy, cały czas o tym mówił. Z kolei podczas naszych wspólnych podróży na Wschód zakochaliśmy się w saunowaniu. Jędrzej zetknął się z tym już nieco wcześniej w Osadzie Twórców zespołu Cohabitat, gdzie miał nieograniczony dostęp do podobnej sauny. I kiedy zamieszkaliśmy razem w Toruniu, bardzo mu tego brakowało.
Jędrzej: Zgadza się. Wszystko się splotło przed moimi trzydziestymi urodzinami, kiedy zastanawiałem się nad prezentem dla siebie. Rzeczywiście, lata mieszkania w miejscu z nieograniczonym dostępem do sauny, po której można było się położyć na trawie i patrzeć w gwiazdy, sprawiły, że w mieście bardzo mi tego brakowało.
Alicja: Ja też uwielbiam saunę i byliśmy przekonani, że takich ludzi jak my jest znacznie więcej. Że jeśli już zbudujemy saunę, to nie możemy jej sobie zostawić na wyłączność. A ponieważ nie mieliśmy wystarczająco dużo pieniędzy na jej skonstruowanie, a do tego od razu wiedzieliśmy, że będziemy chcieli się tym dzielić, to wpadliśmy na pomysł zorganizowania zrzutki.
Jędrzej: Tak żeby każdy, kto dołoży cegiełkę do tego projektu, mógł jednocześnie wykupić pobyt w saunie. Dodatkowo zależało nam na wspólnym projekcie w drewnie.
Oboje zajmujecie się pracą z drewnem?
Alicja: Ja jestem konserwatorką dzieł sztuki i przez długi czas drewno było po prostu jednym z materiałów, z którymi pracowałam. Kiedyś trochę rzeźbiłam, ale na studiach moja praca z drewnem ograniczała się do poznawania jego struktury i procesów starzeniowych. Z kolei Jędrzej zawsze miał marzenie, żeby zbudować drewniany dom dla siebie. Aby się tego nauczyć, wyjechał do Kanady. Dziś ma już swoją firmę i buduje domy dla innych. Mimo niewielkich różnic oboje lubimy pracować dłońmi, wtedy nasze głowy działają najlepiej.
Czyli drewno było naturalnym wyborem. A jak to się stało, że wasza sauna jeździ?
Jędrzej: Po prostu nie mieliśmy jej gdzie postawić. Szukaliśmy działki, na której mogłaby zaparkować, ale wtedy nas olśniło, że można przecież zrobić saunę mobilną. Zaczęliśmy szukać podobnych projektów i okazało się, że o ile w Polsce są tylko trzy takie sauny, to w Stanach i Kanadzie jest ich mnóstwo. I tak 16 marca, dokładnie w moje urodziny, ruszyliśmy ze zrzutką.
Zrobiliście projekt, zebraliście pieniądze i…
Jędrzej: Budowa zajęła nam półtora miesiąca. Zaczęliśmy w lipcu, a skończyliśmy na początku września.
Alicja: Saunę budowaliśmy na Dolnym Śląsku, w Ptasiej Dolinie, dzięki uprzejmości naszych przyjaciół. Ale tego też nie mieliśmy w planach od samego początku. Właściwie najpierw zamierzaliśmy przeprowadzić u nich tygodniowe warsztaty z budowy kurnika. Luksusowego kurnika…
Jędrzej: Który w rezultacie stał się domkiem dla ludzi. Zastosowaliśmy ocieplenie, użyliśmy dobrych materiałów, pokryliśmy kurnik dachówką. Zanim jednak pojechaliśmy na warsztaty, okazało się, że w miejscu, w którym pierwotnie planowaliśmy budować naszą saunę, jednak nam się to nie uda. Zapytaliśmy więc właścicieli Ptasiej Doliny, czy możemy to zrobić u nich, i zgodzili się od razu. Właśnie kończyli remontować dom i stwierdzili, że budowa sauny będzie dobrą inauguracją tego miejsca.
Pracowaliście równolegle z ekipą remontową?
Jędrzej: Tak, po terenie cały czas kręciła się jeszcze ekipa budowlana. Bardzo interesowali się sauną, ciągle podrzucali jakieś rady.
Alicja: To w ogóle był ciekawy czas – z jednej strony radość, że udało się zebrać pieniądze na projekt, i sielski klimat Dolnego Śląska, z drugiej wielka niepewność, co z tego wyjdzie.
Rzeczywiście, to brzmi jak test. Mogło być gorąco.
Alicja: Zdarzyło się parę konfliktów, ale daliśmy radę.
Od razu zakładaliście, że będziecie budować saunę sami?
Jędrzej: Tak, mimo że na zrzutce przewidywaliśmy też opcję warsztatów z budowania sauny jako jedną z nagród. I rzeczywiście, parę osób się na to zdecydowało.
Alicja: Tak, ale nigdy na dłużej niż trzy dni. Te wizyty były dla nas miłym oddechem i oczywiście nieocenioną pomocą, ale przez większość czasu pracowaliśmy sami. Uczyliśmy się na własnych błędach. Więc może lepiej, że było niewielu świadków.
Jędrzej: To jednocześnie nasza pierwsza sauna i pierwszy obiekt mobilny, więc wiele rzeczy w projekcie zmienialiśmy na bieżąco. Ale dzisiaj mogę powiedzieć, że wyszło świetnie i że jestem z nas dumny. Sauna przejechała już ponad cztery tysiące kilometrów po wyboistych drogach, a mimo tego nie wymagała żadnych napraw.
Cztery tysiące brzmi naprawdę imponująco. Jak zaczęła się wasza podróż?
Alicja: Początki okazały się trudniejsze, niż myśleliśmy. Zaczęliśmy we wrześniu od festiwalu tańców tradycyjnych. Wbrew oczekiwaniom nie wzbudziliśmy tam zbyt dużego zainteresowania, ludzie podchodzili do sauny z dużą rezerwą. Niektórzy mieli opory, bo to strefa beztekstylna, chociaż ta nazwa może być trochę myląca – w naszej saunie nie ma obowiązku bycia nago, ważne, żeby nie mieć na sobie kostiumu kąpielowego, ale bawełniany ręcznik jest jak najbardziej dozwolony. Natomiast stale do naszej sauny po ciężkim dniu pracy wpadali kucharze. I byli zachwyceni.
Co było dalej?
Jędrzej: Potem ruszyliśmy do Doliny Harmonii w Górach Izerskich, do miejscowości Kopaniec. Tam też organizowaliśmy warsztaty ciesielskie.
Alicja: Tak, wcześniej byliśmy jeszcze na Lawendowym Polu. I za każdym razem, gdy łączyliśmy saunowanie z warsztatami, to było coś niesamowitego. Po całym dniu ciężkiej pracy z drewnem odpoczynek w saunie stanowił nagrodę.
Jędrzej: Z kolei w październiku był Toruń, czyli pierwsze saunowanie nad Wisłą.
Alicja: O tak, to był pełen sukces, cudowny czas.
Jędrzej: I pierwszy moment, w którym poczułem, że właśnie o to mi chodziło.
Alicja: Tak, ja też tak miałam. Chyba głównie dlatego, że saunowaliśmy razem z przyjaciółmi, przyszło dużo ludzi, siedzieliśmy do rana przy ognisku.
Jędrzej: Tak, ogień, dużo ludzi, dzieci, psów i muzyki. Takie imprezy lubimy najbardziej.
Jędrzej: Później zahaczyliśmy o Gdańsk. Chcieliśmy odwiedzić naszego wspólnika Bolka, który u szczytu kariery wystartował z projektem Sauna Grow. Prosty pomysł, który polega na organizowaniu spotkań z doradcami biznesowymi właśnie w… saunie. Część dochodu z inicjatywy przekazywana jest na cele charytatywne.
Jak to się stało, że sauna objechała już całą Polskę?
Jędrzej: Takie były zasady zrzutki. Każdy, kto wsparł nasz cel, miał prawo do jednej sesji w saunie. W rezultacie ogłosiliśmy, że Parabuch pojawi się w każdym z 16 województw. No i tak to się zaczęło – 15 grudnia ruszyłem w Polskę i z krótką przerwą na święta i sylwestra jeżdżę aż do teraz. Ta trasa była niesamowita.
To musiało być trudne przedsięwzięcie – gdzie wtedy jadłeś, spałeś, jak wyglądało to życie w drodze?
Jędrzej: Często spałem u ludzi, gościli mnie znajomi i nieznajomi, ale bywało, że spędzałem noc w saunie. Gdy parkowałem nad jeziorem, a saunowanie kończyło się późnym wieczorem, nie było już czasu, żeby szukać noclegu. Wtedy wyrzucałem wszystko z pieca, wygaszałem do momentu, aż temperatura spadła do 30 stopni Celsjusza i kładłem się na podłodze. Rubi spała na ganku, więc czułem się bezpiecznie. A rano, tuż po przebudzeniu, wskakiwałem do jeziora.
Jak radzicie sobie w miejscach, w których nie ma naturalnego zbiornika wodnego?
Jędrzej: Mamy swoją wannę. Ale nie od razu była w planach. Powstała, kiedy zdecydowaliśmy się nieco przesunąć saunę na platformie. I to dzięki Bolkowi. To on zwrócił nam uwagę na to, że trzeba się poważnie zastanowić nad rozłożeniem wagi na tej przyczepie, żeby nie było za dużego obciążenia na haku i za dużego obciążenia z tyłu. I rzeczywiście, kiedy zacząłem to liczyć, wyszło, że ciężar z przodu jest za duży. Wtedy też przesunęliśmy saunę o pół metra do tyłu i została nam ta przestrzeń.
Alicja: Staraliśmy się przewidzieć wszystkie elementy, ale w każdym projekcie jest szeroki margines na to, co niezaplanowane.
Jędrzej: U nas ten margines ma pół metra… Ale wanna cieszy się dużym wzięciem. Trzeba tylko pamiętać, by po wyjściu z sauny, a przed wejściem do wanny, umyć się pod prysznicem.
Jak wygląda rytuał saunowania u was?
Jędrzej: Nie mamy stałego programu. Oczywiście trzymamy się pewnych generalnych zasad: wchodzimy do sauny na nie dłużej niż 15 minut, następnie wychodzimy i schładzamy się pod prysznicem lub w wannie. Na końcu odpoczynek na zewnątrz, na który trzeba poświęcić tyle samo czasu co na bycie w środku. Ta chwila na powietrzu jest potrzebna, żeby wszystkie procesy się ustabilizowały, a ciśnienie spadło do naturalnego poziomu. I dopiero po takiej przerwie można rozpocząć cykl od nowa. Trzeba też pamiętać, żeby stale się nawadniać.
Alicja: Gdy zaczynaliśmy na poważnie rozmawiać o saunie, nie byliśmy zbyt dobrze zorientowani w „kulturze saunowania” na świecie. Żeby lepiej ją poznać, wzięłam udział w trzydniowym kursie w Redzie. I dopiero tam dowiedziałam się, że co kraj to inna tradycja sesji w parze.
Jędrzej: Ja z kolei poznawałem tę kulturę w trasie, na bieżąco. Tak naprawdę uczyłem się tego od ludzi, których gościłem w saunie. Dość szybko zorientowałem się, że są dwa główne nurty saunowania: biesiadny i wyciszony. Rozpowszechniona na basenach szkoła niemiecka przypomina show lub małą etiudę teatralną – opary koncentratów eterycznych, w tle muzyka z Króla Lwa, a na pierwszym planie saunamistrz, który rozprowadza ciepło ręcznikiem niczym szaman. W rezultacie masz wrażenie, że ten gość robi wszystko, żebyś zapomniała, że jesteś w saunie. A przecież idziesz tam po to, żeby odpocząć i doświadczyć gorąca.
A drugie podejście?
Jędrzej: To szkoła wschodnia. Wizyta w saunie w Kirgistanie albo Rosji też ma w sobie elementy ceremonii, ale wygląda to zupełnie inaczej. Nawet jeśli te sesje nie odbywają się w zupełnej ciszy, to mają wymiar duchowy – towarzyszą im masaże i witowanie, czyli pobudzanie krążenia za pomocą brzozowych witek.
Alicja: Na Wschodzie widzieliśmy sauny zupełnie pozbawione luksusów, ale luksusem było to, że można było na nie trafić naprawdę wszędzie. Gdy podróżowałam na Wschód, miewałam problemy ze znalezieniem wygodnego noclegu albo porządnego obiadu, za to w każdej piwniczce czekała na mnie nagrzana sauna.
Z jednej strony niemiecka biesiada, z drugiej – wschodnia medytacja. A jak wygląda saunowanie po polsku?
Jędrzej: W Polsce obecne są oba nurty, choć w dużych saunariach i saunach hotelowych dominuje niemiecka kultura Aufgussów (naparzań). Bardziej „ludowego” saunowania doświadczamy podczas spotkań z klubami morsów. Zdarzają się panowie, którym trzeba ciągle przypominać, że do sauny nie wchodzimy w butach, choć to na szczęście rzadkość, i że alkohol i sauna to bardzo złe połączenie.
Alicja: Z drugiej strony te grupy to zazwyczaj wspaniali, radośni ludzie, dla których liczy się czas spędzony razem, co przyjemnie jest obserwować. Są ciasta, poczęstunek i śpiewy przy ognisku. Ten rodzaj saunowania nazwałabym „dożynkowym”. Fajnie jest zobaczyć, że ludzie w Polsce jednak spędzają zimą czas na zewnątrz. Zdarza się, że nasza sauna jest ich pierwszą sauną w życiu.
Jakie korzyści zdrowotne daje sauna?
Alicja: Niezaprzeczalna i najszybsza do zaobserwowania jest poprawa odporności.
Jędrzej: I nastroju. Kiedy przyjeżdżam z sauną do jakiejś grupy, widzę ich wszystkich spiętych i skrępowanych, a po 15 minutach wychodzą z szerokimi uśmiechami i okrzykiem: „O boże, jak dobrze!”.
To samo krzyknęłam w zeszłym roku, kiedy pierwszy raz próbowałam morsowania połączonego z saunowaniem. Niesamowite przeżycie…
Alicja Liczkowska: Tak, pierwszą grupą docelową sauny, która wydała nam się oczywista, były właśnie morsy. Wydaje mi się, że przeżywamy absolutny szczyt zainteresowania tym tematem. Kiedy ruszyliśmy z sauną, dołączyłam do grup morsów na Facebooku, żeby zrobić zwiad i zbadać teren. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, ile tego jest.
Jędrzej: Połączenie sauny z lodowymi kąpielami jest dobre zwłaszcza dla tych, którzy morsują po raz pierwszy. Komfort psychiczny, jaki daje natychmiastowa możliwość ogrzania się po wyjściu z wody, jest ogromny. Poza tym można wtedy dłużej posiedzieć w wodzie. Przynajmniej my tak to widzieliśmy. Ale bywało, że przyjeżdżałem na jakieś morsowisko i byłem pewien, że znajdę tłum chętnych na saunowanie, a w rezultacie wchodziły cztery osoby.
Alicja: Morsy mają też swoją specyfikę. Lubią wchodzić do sauny w kostiumach kąpielowych, prosto z wody, na co się nie zgadzamy. Sztuczny materiał w kontakcie z gorącym powietrzem jest po prostu niezdrowy i wbrew kodeksowi saunowania. A na promowaniu tych dobrych zasad bardzo nam zależy.
Jędrzej: Ale w końcu znaleźliśmy skuteczny sposób na rozebranie ludzi – wystarczy im powiedzieć, że wchodzenie do sauny w kostiumie jest trujące. To słowo to idealny straszak.
A kto może i powinien wskakiwać do sauny?
Jędrzej: Saunowaniem, jak i morsowaniem, mogą się zajmować ludzie w każdym wieku, niezależnie od płci i statusu – wszyscy są bez ubrań lub prawie nago, więc nie wiadomo, kto jest biznesmenem, a kto piekarzem. Panuje zupełna równość. I to jest piękne.