Nie rzucam słów na wiatr
Od dalekich podróży do Azji woli Bałtyk, i to nie tylko po polskiej stronie. Nie mieszka wprawdzie nad morzem, ale ubrania, które tworzy, przywołują na myśl morską bryzę, fale i kutry rybackie. Z Łukaszem Chomynem, założycielem marki Hansa Wear, rozmawiamy nie tylko o ubraniach.
Hansa Wear to marka, która od razu przywodzi na myśl morze, ocean, rybaków… Czy ten pomysł zrodził się organicznie, bo jesteście znad morza?
Wręcz przeciwnie. Zrodził się organicznie, ponieważ znad morza nie jesteśmy. Urodziłem się 6 kilometrów od granicy z Czechami, następnie przez blisko dekadę mieszkałem we Wrocławiu, obecnie mija mi dziewiąty rok w Warszawie, która raczej nie będzie moim ostatnim przystankiem. Być może jest tak, że łatwiej ci docenić coś, czego nie masz na co dzień. Stąd też pewnie bierze się moja fascynacja morzem w ogóle i Bałtykiem w szczególności, a nie na przykład Sudetami, w których się urodziłem. Raz na ruski rok spotykamy się z komentarzami typu: „przecież Wy nawet nie jesteście z nad morza…”. No, nie jesteśmy. Ale trzymając się takiego myślenia, monopol na sklepy ze sprzętem górskim powinni mieć mieszkańcy Podhala.
Od lat uwielbiam Bałtyk, spędzam tam każdą wolną chwilę. Nigdy nie byłem w Wietnamie ani w Tajlandii i niewiele mnie w tym pociąga. Znam za to świetnie Bornholm czy Tallin. Nie bardzo wiem, jak powinien smakować dobry pad thai, za to chętnie powiem ci, gdzie zjeść śledzia, za którym będziesz tęsknić, i gdzie napić się portera, który nawróci na piwo nawet piwnych sceptyków. Udało mi się z moją żoną Kamilą, więc nie rzucam słów na wiatr. Wiem też, gdzie nad Bałtykiem możesz zrobić sobie dwugodzinny spacer plażą nago, nie będąc przez nikogo widzianym. Podoba mi się ta lokalność, to, że wiele możemy odkryć w zasadzie pod naszym nosem.
Bałtyk jest też cudownie różnorodny – w Køge jest zejście w morze, którym możesz iść 10 minut, wciąż mając wodę poniżej kolan; Gotlandia ma kamieniste plaże pełne otoczaków; na białych plażach estońskiej wyspy Naissaar możesz zobaczyć foki, na skałach Bornholmu wydry, a gdy Zatokę Parnawską skuje lód, możesz wybrać się na godzinny spacer w morze pośród samej bieli.
Na razie w swojej kolekcji macie bluzy, koszulki, torby, czapki, kubki – będziecie ją poszerzać?
Tak, na pewno. Jednocześnie nie planujemy zerowania kolekcji i mielenia ciuchów, które się nie sprzedały. To, czego należy się spodziewać, to liczne kolaboracje. Chciałbym, by Hansa była marką społecznością. I trochę tak już jest, bo wśród wielu osób pracujących od początku przy projekcie, z wszystkimi się jakoś tam znamy i lubimy.
Wkrótce światło dzienne ujrzą nasze kolaboracje z artystami, designerami, instytucjami, rzemieślnikami. Pierwszą kolekcję zrobiliśmy z Anią Szejdewik (Coxie) – to ona zaprojektowała m.in. naszą flądrę. Jesienna kolekcja stać będzie pod znakiem Bianki Szlachty – fantastycznej tatuatorki, której styl bardzo szanujemy i od której mam już trzy własne dziary. W międzyczasie ruszą upcyklingowe pluszaki robione z używanych ubrań i poliestru z odzysku, we współpracy z bardzo zdolną Becią Cyruchin, znaną w sieci jako Uchatka Pluszak z Celem, która samodzielnie od podstaw projektuje niesamowicie szczegółowe maskotki, z których część zysku przeznacza zawsze na cele charytatywne. Co do nowych rzeczy, w jesiennej kolekcji pojawią się z pewnością zimowe czapki, skarpety i bluza z kapturem. Właściwie wszystko na prośbę klientów – no może poza skarpetami, sami mamy dość skarpetek, które przecierają się po kwartale, żebyś kupił kolejne. Sobie zrobimy więc takie, które żyją dłużej.
Ubrania szyjecie z organicznej, trwałej bawełny, czapki z wełny merynosów, torby z surowej bawełny. Skąd pochodzą materiały i kto szyje ubrania i akcesoria?
Organiczną przędzę bawełnianą sprowadzamy z Portugalii, wełnę merynosów z Włoch, surówki bawełnianej sprowadzać nie musimy. Szyjemy głównie w polskim zagłębiu dziewiarskim, czyli w województwie łódzkim. Podobnie jak prawie wszyscy gracze na rynku odzieżowym, nie posiadamy własnych szwalni, więc zlecamy produkcję naszych rzeczy wyspecjalizowanym podmiotom. Gdzie indziej szyjemy czapki, gdzie indziej torby, gdzie indziej bluzy i tiszerty.
Na stronie piszecie, że ubrania powstały z poszanowaniem dla natury i morza. Czy to oznacza ekologiczną produkcję?
Nie jesteśmy Patagonią, choć pewnie chcielibyśmy być i nie będę krył, że standard etyczny tej marki był zawsze dla mnie czymś godnym naśladowania. Jednak żeby choć zbliżyć się do niego, musisz być dużym graczem o analogicznych możliwościach finansowych i logistycznych, a nie dwoma typami, którzy robią ciuchy po godzinach. (Bo mimo naprawdę dużego zainteresowania, biorąc pod uwagę, że to bardzo świeża na rynku marka, wciąż w pewnej mierze jesteśmy dwoma typami, którzy robią ciuchy po godzinach).
Wracając jednak do ekologii: nie udało nam się zrobić wszystkiego, co początkowo planowaliśmy, ale i tak sporo już za nami. Szyjemy z certyfikowanej organicznej przędzy bawełnianej, certyfikatem jednak nie możemy się posługiwać w oficjalnej komunikacji, ponieważ ta konkretna certyfikacja (nie ma wyższej w segmencie produktów organicznych) wymaga, by każdy podmiot, który przetwarza półprodukt, był oddzielnie certyfikowany przez uprawniony do tego organ. Certyfikowanych szwalni czy farbiarni tego rodzaju w Polsce nie ma (a jeśli są, to z certyfikatami pozwalającymi wyłącznie na produkcję dla własnych potrzeb). Stanęliśmy więc przed dylematem: bić się o certyfikat, przenieść produkcję do Niemiec i podnieść cenę lub nie bić się, zostawić produkcję w Polsce i nie podnosić ceny. Na tym etapie wybraliśmy tę drugą opcję. Farbujemy przy użyciu farb wodnych, to najbardziej przyjazna środowisku metoda. Udało nam się całkowicie zrezygnować z plastiku w opakowaniach – sprzedajemy w papierze i tekturze, już na etapie szwalni nasze rzeczy pakowane są w ten sposób. No i dzielimy się hajsem z Fundacją MARE, przekazując jej kwartalnie 5% naszego zysku. Z kolei w ramach współpracy z Uchatką będzie to aż 20% ceny produktu.
Gdzie można kupić wasze rzeczy?
Przede wszystkim na hansawear.com, poza tym w Gdańsku (NIE tylko dla Dżentelmenów) i Gdyni (Damy nie Damy). No i w Estonii, tam się zresztą najlepiej sprzedajemy. Kiedyś z żoną odkryliśmy Tallin, który do dziś uważamy za najfajniejszą stolicę, w jakiej byliśmy. Jest tam część miasta przypominająca Kreuzberg, która nazywa się Telliskivi Creative City, no i w tym Telliskivi działa sklep poświęcony w całości bałtyckiemu designowi. Gdy byłem tam dwa lata temu, pomyślałem, że świetnie byłoby wprowadzić tam nasz produkt, ale pewnie się nie uda. Udało się.
Jak od początku do końca wygląda proces produkcji ubrań?
Najpierw wymyślamy konwencję danej kolekcji i zlecamy przygotowanie rysunków. Równolegle zamawiamy dzianinę, która sprowadzana jest z zagranicy. Otrzymujemy rysunki, po czym wektoryzujemy je. Następnie projektujemy ubrania, czyli wybieramy kroje, kolory i przygotowujemy docelowe rozmieszczenia nadruków. Z reguły korzystamy wyłącznie z jakiejś części powstałych rysunków, niektóre też modyfikujemy – łączymy je, oddzielamy elementy, poddajemy multiplikacji, bawimy się. Finalne projekty akceptujemy z autorkami (jak dotąd były to same kobiety). I zlecamy produkcję. W międzyczasie robimy te wszystkie rzeczy, które są ważne, a o których z reguły przypominasz sobie za późno – zamawiamy pieczątki rozmiarowe i papierowe koperty, w które pakuje ubrania szwalnia, przygotowujemy metki, drukujemy kartoniki z informacjami o tym, jak właściwie dbać o produkt. Po pewnym czasie od zlecenia produkcji powstają sample, czyli pierwsze pojedyncze sztuki gotowych ubrań – to moment, w którym akceptujesz finalny wygląd produktu lub wdrażasz absolutnie ostatnie zmiany. Kilka tygodni później zastanawiasz się już tylko, gdzie to wszystko pomieścisz.
Czym zajmujecie się poza Hansa Wear?
Obaj wciąż pracujemy w swoich „zwyczajnych” pracach. Po pracy numer jeden siadamy do pracy numer dwa. Te pierwsze dają nam pieniądze, bez których Hansa nigdy by nie powstała. Hansa z kolei daje nam satysfakcję , poczucie sprawczości i sensowności własnych działań, których często brakuje nam w pracach numer jeden. Nie będę ukrywał, że ten stan jest mocno obciążający, często pracujemy do późna w nocy, no ale robimy to, by w pewnym momencie móc zająć się wyłącznie Hansą. Od blisko 10 lat pracuję w reklamie, to specyficzna branża, w której równie łatwo o przyzwoite zarobki, co o galopujące wypalenie zawodowe i poczucie, że to, co robisz, bynajmniej nie jest najbardziej sensowną rzeczą na świecie. Raczej wręcz przeciwnie. Hansa pod tym kątem dla mnie jest projektem terapeutycznym, który pozwolił mi odzyskać satysfakcję i poczuć się lepiej ze sobą. Mój wspólnik związany jest z branżą odzieżową – bez jego wiedzy i sprawdzonych kontaktów nie dałbym rady założyć Hansy.
Prócz nas dwóch, osób związanych z projektem od samego początku jest więcej i zależy nam, by nadal robiły to, co robią, bo robią to świetnie. To na przykład Rafał Leski, świetny designer, który stworzył logo i z którym projektujemy finalne ubrania w każdej kolekcji; Bartek Chlebowicz, który zaprojektował stronę i lookbook; Sebastian Rzepka, który w całości odpowiedzialny jest za zdjęcia Hansy. Jest też Justyna Uboska w roli modelki, z którą świetnie nam się pracuje. W jakimś stopniu taką osobą jest też moja żona Kamila, która kibicowała projektowi od samego początku i mężnie znosi to, że pół salonu w naszym czterdziestometrowym mieszkaniu jest zawalone pudłami. Przy czym nasze koty wydają się zachwycone z tego powodu.
Bardzo podoba mi się, że wspieracie Fundację MARE, która chroni bałtyckie ekosystemy. Możesz opowiedzieć więcej o tej współpracy?
Z Fundacją MARE działamy od samego początku. Zależało nam, by wspierać lokalny, niezależny, ale aktywny NGO-s. O wielkich, „koncernowych” NGO-sach mam swoje zdanie i nie jest to zdanie dobre. Wspieramy się nawzajem komunikacyjnie i kontentowo, wykorzystując nasze media społecznościowe, no i dzielimy się z nimi 5% zysku ze sprzedaży naszych rzeczy. Zauważyłem, że są marki, które poszły naszym śladem i również zaczęły dzielić się zyskiem z MARE. Uważam, że każdy wydolny biznes powinien przeznaczać część zysków na tego rodzaju cele.