Dom gościnny w Górach Izerskich
Góry Izerskie. Kwieciszowice koło Świeradowa-Zdroju. Dwadzieścia minut od Jeleniej Góry. Dwa lata temu Piotr Lichniak i Łukasz Witkowski kupili szkołę z 1913 roku. Salę lekcyjną zamienili we wspólną przestrzeń gościnną z otwartą kuchnią, długimi stołami, kanapami i fotelami. Ich mieszkanie znajduje się w dawnym mieszkaniu nauczyciela, na parterze, tuż obok wejścia. Murowany budynek stoi przy drodze, dojazd wysadzany jest kocimi łbami, a starych drewnianych drzwi strzegą dwa przysadziste kasztanowce. Na górze trzy sypialnie: Peoniowa, Leśna i Chabrowa, oraz kącik dla dzieci. Na nisko zadaszonym poddaszu bawialnia, teren, do którego dorośli nie mają wstępu, a dzieci mogą poczuć się jak w domku na drzewie. Mają tam górę zabawek i Playstation na deszczowe dni. Są i prawdziwe domki (a właściwie tipi) pośród wierzb, z których widok rozpościera się na oddalone o czterdzieści minut drogi Góry Kaczawskie z wygasłymi wulkanami. Najstarsze wulkany liczą 500 milionów lat. Brzmi rajsko , prawda?
W tak zwanym poprzednim życiu Łukasz zajmował się PR-em. Piotr nadal jedną nogą jest w Warszawie – pracuje w dużej firmie IT i póki co do Kwieciszowic przyjeżdża co czwartek i zostaje do poniedziałku rano.
– Wyruszam o piątej, o dziesiątej jestem już przy biurku na Marszałkowskiej. To tylko pięć godzin drogi, słucham audiobooków, czas szybko leci – mówi. Będą tak funkcjonować, dopóki pensjonat się nie rozkręci.
Podział obowiązków ustalił się niejako sam: Piotr pracuje w ogrodzie: pomaga ekipie remontowej w pracach wykończeniowych. Wciąż jest jeszcze sporo do zrobienia – malują drewnianą bramę na niebiesko – odgrodzi teren, żeby dzieciaki mogły bezpiecznie hasać po ogrodzie. A jest gdzie hasać – działka ma siedem tysięcy metrów!
– Baliśmy się, że nie uda się kupić domu, bo wprowadzono przepisy, że nierolnik nie może kupić więcej niż trzech tysięcy metrów kwadratowych działki rolno-siedliskowej. Ale okazało się, że poprzedni właściciele wystąpili o warunki zabudowy, zdobyliśmy dokumenty i działka jest nasza!
Piotr i Łukasz w dwa dni sprzedali trzydziestoośmiometrowe podwarszawskie mieszkanie i szybko wzięli kredyt na 400-metrową szkołę.
– Transakcję zakupu sfinalizowaliśmy dwa lata temu w Halloween – opowiada Łukasz.
Blumendorf w latach 30. XX wieku był modnym kurortem – latem i zimą docierał tu pociąg z Berlina. Nic dziwnego, krystalicznie czyste powietrze od razu czuć w płucach. Przyjeżdżano tu leczyć choroby układu oddechowego. Do tego w okolicy jest około trzystu pałaców i ogrodów. Oglądamy stare zdjęcia szkoły w Blumensdorf – przed wojną do zdjęć pozują dzieci niemieckie, po wojnie – polskie.
– Szukaliśmy nieruchomości na różnych portalach internetowych. W międzyczasie odwiedzaliśmy znajomych w pobliskiej Willi Drewniana Róża, wtedy robiliśmy objazd po okolicy, rozglądając się za czymś „na żywo”. Szkoła przez rok przewijała nam się w internecie. Najpierw nie braliśmy jej w ogóle pod uwagę, bo budynek wydawał się zbyt mały i przerażała nas świetlica w sąsiedztwie. Wyobrażaliśmy sobie, że odbywają się tam wiejskie dyskoteki. W końcu zaszliśmy w odwiedziny, ot tak, z głupia frant. Od pierwszej chwili byliśmy kupieni. Zaprzyjaźniliśmy się z poprzednimi właścicielami. Pokazali nam tyły domu – ścianę obrośniętą winobluszczem, kamienny garażyk i widok na Góry Kaczawskie. Świetlica okazała się zwyczajną wiejską świetlicą, gdzie raz na cztery lata odbywają się wybory sołeckie, a na Wielkanoc okoliczni mieszkańcy dzielą się jajkiem.
– Bałem się, że jak w programie Magdy Gessler będę siedział i wyglądał przez okno, czy jadą goście, a nikt nie będzie chciał nas odwiedzić – opowiada Łukasz.
– Co nas przekonało? Nie wiem, ciągle się boję. Teraz mamy rezerwacje na dwa miesiące do przodu. Ale myślę sobie, że to tylko efekt nowości. Niedługo odwiedzi nas ekipa programu „Daleko od miasta”. Pamiętam, jak oglądaliśmy ten program i marzyliśmy o własnym miejscu. I udało się, będziemy po drugiej stronie telewizora.
– Lubimy góry, kochamy Tatry – mówi Piotr. – Nigdy nie myśleliśmy o wyprowadzce na Mazury czy nad morze. Tatry są jednak zbyt hermetyczne pod względem towarzyskim, trudno zaprzyjaźnić się z sąsiadami. Do tego gęsta zabudowa i mnóstwo turystów, a tutaj jest przestrzeń, której można się nałykać. W piętnaście minut można znaleźć się w Świeradowie-Zdroju, niewiele ponad pół godziny zajmuje dojazd do Szklarskiej Poręby, Karpacza czy Jakuszyc. Do tego piękna niemiecka zabudowa i tolerancyjni ludzie. Niedaleko mieszka para emerytowanych Anglików, obok nas dom kupili poznaniacy. Raz, że na stu mieszkańców Kwieciszowic, jest tu paru przyjezdnych, dwa, że Góry Izerskie w ogóle przyciągają twórczych i otwartych ludzi. Poza tym na tych ziemiach od zawsze mieszali się ludzie zza trzech granic – Polacy, Czesi i Niemcy. Do czeskiej granicy jest czterdzieści minut autem, do niemieckiej podobnie. Do Berlina jedzie się trzy godziny, do Drezna dwie, a do Pragi półtorej.
W domu gościnnym Kwieci można nie tylko wypocząć i odetchnąć od miejskiego smogu. Można też dobrze zjeść.
Gotowania uczyli się od Wita Szychowskiego, zwanego Panem Tasakiem, warszawskiego szefa kuchni, który tutaj na miejscu zorganizował im sześciodniowe warsztaty kulinarne.
– Gotowaliśmy po jedenaście godzin dziennie: siedem potraw mięsnych, siedem wegańskich, desery i zupy. Program na całą wiosnę i lato. Pan Tasak przyjedzie do nas na jesień i będziemy uczyli się potraw z dyni, cukinii i innych sezonowych dóbr – opowiada Łukasz.
Na majowe śniadanie dostajemy omlet z miodem i oliwą szczypiorkową na kiszonej kapuście. Po tę kapustę i inne przysmaki udamy się potem na pobliski ryneczek w Siedlęcinie. To jedna z tutejszych atrakcji. Swoje wyroby, przetwory, ciasta i plony sprzedają tam okoliczni mieszkańcy.
Poza tym na śniadanie dostajemy cały stół tak zwanych lokalnych dóbr: białe sery, domowej roboty konfiturę z rabarbaru (pasteryzowana sprytnie w zmywarce do naczyń!), chleby i chałki z piekarni w Rębiszowie, kiszonki, pomidory z tahini z siemienia lnianego i granolę gryczankę z gryki z pobliskiej kaszarni.
– Kilka dań do menu wniosła nam Gosia Sadocha, która pomaga nam prowadzić pensjonat – robi świetne pierogi ruskie, pomidorową i najlepsze na świecie gołąbki z kaszą gryczaną w sosie pomidorowym z lubczykiem. Gosia wcześniej prowadziła przydrożny sklep we wsi, dwie minuty od Kwieci. Sklep zamknęła dwa lata temu, pożarły go supermarkety w Jeleniej Górze. Gosia zna tutaj wszystkich, bardzo nam pomaga.
Rano w kuchni pachnie truskawkami – w garze gotuje się kisiel owocowy. Po każdym obiedzie z dwóch dań musi być przecież deser. Pierwszego dnia jemy szarlotkę z tymiankiem, drugiego owoce z musem z białej czekolady, trzeciego kisiel truskawkowy.
Piotr w międzyczasie jedzie do Castoramy w Jeleniej Górze, kupuje girlandy, leżaki i małe stoliczki do ogrodu. Między drzewami wiszą hamaki. Raj. Po zachodzie słońca siedzimy w ogrodowej altanie. U dołu dom, po lewej stronie powstaje ogródek warzywny.
– Tak się cieszyliśmy, że udało nam się wyhodować pierwszą dynię. Ale pożarła nam ją sarna.
Łukasz opowiada, jak poprzedniej nocy światła na parkingu się zapaliły i kolejno przed domem pojawiały się: dwa koty, kuna i lis.
Lubią gościć ludzi, rozmawiać, dowiadywać się, jak im smakuje. Łukasz uśmiecha się, myjąc naczynia.
– Goście chwalą fasolkę w pomidorach. Lubimy ładne wnętrza, urządzanie ich to była duża przyjemność. Piotr mówi, że ma umysł techniczny. Na stronie napisałem, że ja jestem sercem, Piotr rozumem – dodaje Łukasz.
Jak widzą swój biznes za dziesięć lat?
– Chcemy to robić, dopóki sprawia nam to radość. Może kiedyś przeprowadzimy się do Portugalii?
Ulubione atrakcje i ciekawostki w okolicy:
Piotr: Single tracki – wyznaczone szlaki górskie dla rowerów, wyłącznie w dzikich terenach, zjeżdża się z góry na dół, są małe nachylenia, ponad 100 km tras po polskiej i czeskiej stronie i ciągle rozwijają je w kierunku Karkonoszy.
Łukasz: Podoba mi się, że tereny są dzikie i mało zaludnione. W lipcu mogę iść na szlak i spotkać jedną osobę z psem. Lubię też Izery jesienią, kiedy wieje wiatr, robi się tajemniczo, można siedzieć przy kominku, a z mgieł wyłaniają się jesienne liście.
Piotr: Najlepsze naleśniki z jagodami dają w Chatce Górzystów, schronisko jest cztery godziny pieszo od nas. W ogóle moim warunkiem było to, żeby dom był przy górach – można rano wstać, zarzucić plecak i iść przed siebie.
Łukasz: Chatka Górzystów jest częścią Izerskiego Parku Ciemnego Nieba, to najmniej zanieczyszczone światłem miejsce, skąd przy pięknej pogodzie widać nawet 3 tysiące gwiazd.
Piotr: Lubię też Antoniów ze względu na architekturę domów przysłupowych.
Łukasz: Kwieciszowice objęte są programem Natura 2000. Można więc poznać kilka gatunków motyli i roślin, które występują tylko tutaj, jak firletka poszarpana, która widnieje na plakacie autorstwa Agi Więckowskiej u nas w jadalni.
Piotr: Rezerwat Krokusów w Górzyńcu – w drugiej połowie kwietnia na 4 ha powierzchni można zobaczyć ponad tysiąc kwitnących krokusów. Po co jechać w Tatry z korkami jak na Marszałkowskiej, skoro można w niemal bezludne Izery?
Łukasz: Miedzianka – bohaterka reportażu Filipa Springera, unikatowy browar rzemieślniczy i fantastyczny festiwal literacki Miedzianka Fest.
Piotr: Huta Szkła „Julia” – stąd dostarczane były kryształowe karafki i szklanki do serialu Californication.