Offline w Mieście: Marta Ciastoch
Praca w mediach nieodzownie związana jest z zawrotnym tempem i stresującą atmosferą. Natomiast praca w redakcji niusowej, gdzie szybki przepływ informacji ma priorytetowe znaczenie z reguły, nie ma nic wspólnego z odpoczynkiem. Marta Ciastoch jest redaktor prowadzącą portalu Noizz.pl i nie tylko zarządza chaosem w pracy, ale również od lat angażuje się w działania społeczne. Przyznaje, że od pewnego czasu znajduje czas również na odpoczynek i pozwala sobie na bycie offline, choć kiedyś wydawało się to niemożliwe do zrealizowania.
Sara Wołczyńska: Zdecydowałaś się na udział w projekcie Offline w Mieście, w jaki sposób utożsamiasz się z tym hasłem?
Marta Ciastoch: To wciąż raczej działanie życzeniowe i proces. Lata pracy w redakcjach niusowych przyzwyczaiły mnie do tego, że czas „po pracy” to luksus dla nielicznych. Myślałam, że inaczej się nie da – albo jesteś non stop online, albo wypadasz z gry. Strach przed pominięciem był bardzo silny, do tego stopnia, że potrafiłam sprawdzać maile podczas treningu, w kinie, w środku nocy. Były lata, gdy raczej nie wybrałabym się na basen, bo to oznaczałby, że nie ma ze mną kontaktu. Sama doprowadziłam się do stanu, w którym nie byłam w stanie skupić uwagi dłużej niż kilka minut, przestałam rozumieć co czytam. Nie potrafiłam zwolnić i odpocząć, więc to organizm sam mnie wyhamował. Dziś przeraża mnie, jak bardzo można wkręcić się w bycie online, ale to nie znaczy, że nie mam odruchu sięgania po komórkę. Wciąż rzadko bywam offline dłużej niż kilka godzin, z tą różnicą, że mam nad tym kontrolę i nie czuję wyrzutów sumienia, gdy nie sprawdzę maila przez cały weekend. Paradoksalnie, to ludzie urodzeni w latach 90. nauczyli mnie bycia offline. Gdy zaczynałam pracę w Noizz.pl drażniło mnie, że o 17.00 wszyscy zbierają się do domu, bo „pracę można dokończyć jutro”. Zajęło mi kilka miesięcy, by przyznać im rację. Nie wszystko musi być na „już”.
SW: Jako dziennikarka, często piszesz na temat ważnych problemów społecznych i sama się w nie angażujesz. Czy myślisz, że w dzisiejszej rzeczywistości, takie działania powodują realną zmianę?
MC: Jasne! Gdy w sierpniu ruszaliśmy z akcją „Tu pijesz bez słomki” wielu ludzi twierdziło, że to mały, nic nieznaczący gest, który nie ma wpływu na rzeczywistość. Dziś na naszej noizzowej mapie jest ponad 600 miejsc, które wyeliminowały plastikowe rurki. To kamyczek, który porusza lawinę. Nawet mała ekologiczna deklaracja: rezygnacja z mięsa, plastikowej butelki czy foliówki, to sygnał dla innych. Wyśmiewany nie tak dawno w polskich mediach pomysł ograniczenia lotów ze względu na szkodliwość dla środowiska, w Szwecji ma już swoją nazwę. „Flygskam” w wolnym tłumaczeniu oznacza „wstyd związany z lataniem samolotem”, pewnie jeszcze długo nie doczekamy się swojego terminu, ale długo nie znaczy nigdy. Każda akcja zaczyna się od wąskiego grona, a dopiero z czasem dociera do mainstreamu. Ruch zero waste w Polsce dopiero się tworzy, ale już widać, że będzie miał realny wpływ na rzeczywistość, bo to grupa zaangażowanych ludzi i mediów, które będą naciskać wielkie korporacje. W siłę rosną wegetarianie i weganie. Czekam na moment, gdy pakowanie w torebkę foliową i jedzenie mięsa będzie po prostu obciachem.
SW: Jakie zmiany obserwujesz w świadomości społecznej, w kontekście problemów, które poruszasz?
MC: W ostatnim czasie naprawdę ogromne. Mam świadomość tego, że żyję w informacyjnej bańce i postawa ekologiczna poza dużymi ośrodkami i bardzo świadomymi konsumentami, jest wciąż nikła, ale naprawdę wierzę w efekt kuli śniegowej. Nagrania gór śmieci zalegających na pięknych plażach, zdjęcia porównujące lodowce przed dziesiątkami lat i dziś czy fale gorąca i pożarów, o których mówi się w wiadomościach – wszystko to działa na zbiorową wyobraźnię. Kilka dni temu pojawiła się informacja, że wielkie korporacje planują stworzyć wspólny system opakowań wielokrotnego użytku o nazwie Loop, dzięki któremu jedno pudełko będzie uzupełniane nawet sto razy. Żadna firma nie inwestowałaby w ekologiczne rozwiązania, gdyby nie świadomość, że klienci tego oczekują. To działa w dwie strony – zachęceni małymi sukcesami ludzie wiedzą, że można zmusić firmy do zaprzestania zaśmiecania Ziemi. Po prostu wymagajmy więcej.