Zwykłe Życie to magazyn o prostym życiu wśród ludzi, miejsc i rzeczy.

Na modzie zna się jak mało kto i zajmuje się tym tematem od wielu lat. Taki opis moglibyśmy skojarzyć z osobą, która bez zahamowań ulega konsumpcyjnym nawykom – nic bardziej mylnego! Anna Pięta na dobre rzuciła zakupy w sieciówkach, sama kupuje jedynie ubrania z drugiej ręki i z dużą determinacją przekonuję do tego innych. Dlaczego? Bo jak sama mówi, już nigdy więcej nie przyłoży ręki do rozwijania branży modowej, w kierunku nakręcającym jeszcze większą sprzedaż szmat.

Sara Wołczyńska: Zdecydowałaś się na udział w projekcie Offline w Mieście, czy mogłabyś powiedzieć, w jaki sposób utożsamiasz się z tym hasłem?

Anna Pięta: Offline w mieście? Ja w ogóle nie wiem, czy to do końca możliwe, ale na pewno wskazane. Dla mnie to taka podróż do wnętrza naszego mikro świata na własnych zasadach. Spacery bez celu, rower, spotkania z przyjaciółmi, wszystko, co pozwala na chwilę nie być tam, a tu i teraz. Zima mniej temu sprzyja, ale też można sobie poradzić. Wtedy bardziej uciekam w medytację, tzn. nie aż tak często jakbym chciała, ale co najmniej 2 razy w tygodniu. Chodzi o to, żeby stworzyć sobie spokój i przestrzeń, którą zawsze i wszędzie możemy ze sobą zabrać i która jest zupełnie offline (nawet bez prądu można ją zrobić:)). Coraz częściej mimo tego, że uwielbiam social media za wiele rzeczy, pilnuję, by spędzać tam jak najmniej czasu, a wkrótce całkowicie się z tego wypisać. Z ciekawością obserwuję, że to dla mnie dziś jeszcze duże wyzwanie!

SW: Od wielu lat zajmujesz się szeroko pojętym tematem mody. Zaczęło się od targów HUSH Warsaw, które skupiały polskich projektantów, ze świadomym podejściem do produkcji i sprzedaży. Obecnie działasz w obronie ekologii i współtworzysz markę NAGO. Jak na przestrzeni lat zmieniło się Twoje podejście do mody?

AP: Pewnie o jakieś 100- 150 stopni (hahaha) 180 to za dużo, bo jednak HUSH Warsaw to była promocja lokalnych marek i tym samym bardzo zrównoważonego podejścia do mody (wytwarzanej lokalnie na niewielką skalę), to był mój cel i jeśli jakakolwiek produkcja mody ma dla mnie sens, to tylko w takiej mikro skali. Natomiast od pierwszego, do ostatniego HUSH-a zmieniło się bardzo wiele. Sama od roku jestem na modowym detoksie, nie kupiłam niczego z sieciówki. Wszystko, co mam nowego w ciągu ostatnich 12 m-cy pochodzi z wymianki, Bazaru Miejskiego albo z lumpeksów. Dla marki NAGO stworzyłam strategię działania w duchu sustainability (zrównoważenie). Ja wolę określenie zdrowo rozsądkowe. Chodzi o to by cały łańcuch dostaw, czyli wszystko, co składa się na ostateczny produkt, miało swoje „dobre” pochodzenie. Od materiału, przez dodatki, sposób pakowania itd. I chyba na tak zdroworozsądkowo zmieniło się moje podejście do mody. Zobaczyłam z bliska ile w tym zniszczenia dla środowiska, że prawdziwy koszt każdej naszej zachcianki to nie cena na wieszaku, a czyjaś brudna woda (20% zanieczyszczenia wszystkich wód na świecie i jakieś 7 procent wytwarzanych gazów cieplarnianych). Pomyślałam, że już nigdy nie będę przykładała ręki do rozwijania tej branży w kierunku nakręcającym sprzedaż, na jeszcze więcej szmat. A ekologia czy zrównoważenie w życiu i biznesie nie jest dla mnie żadnym trendem, czy jednorazowym działaniem, to dziś mój sposób życia, myślenia, działania, to już się nie zmieni (może być tylko gorzej:)))

Chatka offline na Instagramie

SW: Czy pamiętasz, w jaki sposób odkrywałaś pierwsze niepokojące fakty na temat przemysłu modowego?

AP:Moim punktem zwrotnym (i często to powtarzam) była podróż do Azji i morze śmieci wszelakich (najwięcej plastiku), ale włączając w to ubrania za 5-10 zł. Tysiące ton jednorazowych rzeczy, zerowa świadomość i znikomy system jakiejkolwiek segregacji, recyklingu itd. Potem pojechałam na kilka ważnych wydarzeń związanych z tematem zrównoważenia w modzie (Fashion Revolution, Copenhagen Fashion Summit). A później już na własną rękę pogłębiałam wiedzę w temacie. I jak zaczynasz śledzić, dociekać i widzieć w tym coraz więcej powiązanych naczyń, to wiesz, że już nie ma odwrotu. Jest oczywiście film „True cost” czy „RiverBlue” ale w ogóle o szkodliwych skutkach branży mody (najbardziej ze wszystkich opartej na sekretach) wiemy nadal bardzo mało. Stąd takie akcje jak „Who made my clothes?” – międzynarodowy ruch, dzięki któremu każdy może sprawdzić metkę i zapytać producentów ubrań, kto i jak je zrobił. Dziś skład ubrań wygląda tak jakby ktoś na bułce napisał: białko i węglowodany, ale nic o konkretnym składzie produktu. My też nic nie wiem o tym, co nosimy albo nie chcemy wiedzieć, ale to nie sprawi magicznie, że problem zniknie.

SW: Czy uważasz, że podstawowym problemem, który stoi na przeszkodzie wdrażaniu ekologicznych rozwiązań, jest ignorancja, czy niedowierzania?

AP:To złożony problem. Na przeszkodzie stoi wiele rzeczy, przede wszystkim cały system, w jakim produkujemy nasze „dobra”, a który jest ściśle powiązany z kapitalizmem. Tzn. umówiliśmy się kiedyś, że będzie tanio i dużo. Nikt nie myślał kilkadziesiąt lat temu o kosztach środowiskowych, jakie za nasz nadmiar, poniesiemy wszyscy. Dodatkowo niby tyle wokół nas nowych technologii i wszystko jest możliwe, a jednocześnie cały przemysł, włączając modę napędzany jest węglem i bardzo starymi metodami produkcji. Więc kupujemy nie wiedząc, że coś nie podlega recyklingowi albo, że np. nasze ubrania zawierają blisko 70% sztucznych włókien, które po podróży w pralce, wypłukują się i wracają do nas w rybach i wodzie, którą pijemy. Po drugie ludziom się nie chce, bo i tak zawaleni są taką ilością informacji i tragedii wokół, że następuje efekt skali i myśląc, że nie uratują przecież świata, wolą nie robić nic. No i oczywiście moi ukochani prorocy post i półprawd, którzy podważą wszystko (łącznie z globalnym ociepleniem i tym, że Ziemia jest okrągła), też na pewno mają w tym niedowierzaniu order zasługi. Brak kampanii edukacyjnych i społecznych – to wszystko składa się na traktowanie tematu, cały czas z przymrużeniem oka, jakby dotyczył garstki oszołomów, ale to się zmienia, chociaż jak dla mnie za wolno.
A gdybyśmy tak wyszli od początku i pomyśleli o źródle naszego życia na ziemi – czy jest coś ważniejszego? Co dotyczy nas wszystkich bardziej, niż powietrze, czy woda? Zamiast szukać brudnej wody na Marsie może lepiej zadbać o tę, którą mamy pod ręką?