Zwykłe Życie to magazyn o prostym życiu wśród ludzi, miejsc i rzeczy.

Z Hu­ber­tem Urbań­skim roz­ma­wia­my o ma­rze­niach i Mi­lio­ne­rach, je­go we­wnętrz­nym Buł­ga­rze i co­dzien­no­ści, któ­ra, wbrew po­zo­rom, nie od­bie­ga ja­koś spe­cjal­nie od co­dzien­no­ści sze­re­go­we­go czy­tel­ni­ka ZŻ. Bo jak sam mó­wi: „Ży­cie po­le­ga na upa­da­niu, pod­no­sze­niu się, otrze­py­wa­niu i mar­szu da­lej”. I trud­no się z nim nie zgo­dzić.

Ma­te­usz Bzów­ka: Przy­go­to­wu­jąc się do na­sze­go spo­tka­nia, do­wie­dzia­łem się, że je­steś pół-Buł­ga­rem. Cie­ka­wost­ka! To chy­ba je­den z mniej eks­plo­ro­wa­nych przy oka­zji roz­mów z to­bą te­ma­tów? Dla­cze­go? 

Hu­bert Urbań­ski: Mo­je buł­gar­skie po­cho­dze­nie ja­koś spe­cjal­nie nie de­ter­mi­no­wa­ło i nie de­ter­mi­nu­je mo­je­go ży­cia. Ni­g­dy nie czer­pa­łem z tam­tej­szej kul­tu­ry, a na pew­no nie w ta­kim stop­niu, w ja­kim bym mógł. Mój sto­su­nek do Buł­ga­rii moż­na po­dzie­lić na trzy fa­zy. Pierw­sza, gdy by­łem dziec­kiem i naj­bar­dziej na­sią­ka­łem nią. Mó­wi­łem wte­dy płyn­nie po buł­gar­sku i mia­łem du­żą ro­dzi­nę, któ­rą re­gu­lar­nie od­wie­dza­li­śmy. Dru­gi etap to okres, w któ­rym kon­te­sto­wa­łem mo­je­go we­wnętrz­ne­go Buł­ga­ra. Jeź­dzi­łem tam wte­dy znacz­nie rza­dziej. Uwa­ża­łem, że to zu­peł­nie nie­cie­ka­wy kraj, któ­ry ni­g­dy nic mi nie dał. Moż­na po­wie­dzieć, że tro­chę się wte­dy na tę Buł­ga­rię ob­ra­zi­łem. By­łem na­bz­dy­czo­ny.

MB: Na­bz­dy­czo­ny?

HU: To był na ty­le dłu­gi okres, że w pew­nym mo­men­cie już sam nie wie­dzia­łem, o co mi w tym na­bz­dy­cze­niu cho­dzi. Trze­cia fa­za przy­pa­da na czas mo­je­go doj­rza­łe­go ży­cia. Ja­kieś dzie­sięć lat te­mu uświa­do­mi­łem so­bie, że czy te­go chcę czy nie, ta Buł­ga­ria jest czę­ścią mnie, buł­gar­ski jest mo­im ję­zy­kiem. Mam emo­cjo­nal­ne wspo­mnie­nia dźwię­ków, za­pa­chów, miejsc, lu­dzi i już nic te­go nie zmie­ni.

MB: Ja­kieś aneg­do­ty? 

HU: W gło­wie mam ty­sią­ce opo­wie­ści ta­ty mo­jej ma­my, któ­re z za­mi­ło­wa­niem i swa­dą opo­wia­dał. Mój dzia­dek, buł­gar­ski Fan­fan Tu­li­pan, był ta­kim kla­sycz­nym le­gen­dzia­rzem, któ­ry cią­gle opo­wia­dał nie­stwo­rzo­ne hi­sto­rie o swo­jej buj­nej prze­szło­ści. Hi­sto­rię o tym, jak po­bił się z ja­kimś go­ściem w re­stau­ra­cji w So­fii i jak ta bój­ka wy­la­ła się na uli­cę i prze­obra­zi­ła nie­omal w za­miesz­ki i jak in­ter­we­nio­wa­ły ra­dio­wo­zy z ca­łej dziel­ni­cy, sły­sza­łem chy­ba ze sto ra­zy.

MB: Czy twój we­wnętrz­ny Buł­gar pa­mię­ta, jak jest w je­go ję­zy­ku „przy­szłość”? 

HU: Przy­szłość po buł­gar­sku to by­disz­te, z tym ich cha­rak­te­ry­stycz­nym „y”. Jest ta­kie jed­no sło­wo, zu­peł­nie dziw­ne i nie­spo­ty­ka­ne w in­nych ję­zy­kach, za­czy­na­ją­ce się na „y” – ygył, któ­re ozna­cza „róg”. To tak w ra­mach cie­ka­wost­ki. Nie ma chy­ba zbyt wie­lu ję­zy­ków, w któ­rych sło­wa za­czy­na­ją się na „y” i jesz­cze w ta­ki sam spo­sób są wy­ma­wia­ne.

MB: A „zwy­kłe ży­cie”?

HU: „Zwy­kłe ży­cie” to obik­no­wen żi­wot.

MB: Jak za­tem wy­glą­da obik­no­wen żi­wot Hu­ber­ta Urbań­skie­go? 

HU: Za­wsze przy oka­zji py­tań o mo­ją co­dzien­ność mam dy­le­mat, co od­po­wie­dzieć. Z jed­nej stro­ny, dla do­bra PR-u, po­wi­nie­nem kon­fa­bu­lo­wać, ale z dru­giej chciał­bym być z mo­im roz­mów­cą szcze­ry. Zwy­kle wy­cho­dzi z te­go mie­szan­ka tych dwóch po­staw, le­pią­ca się w opo­wieść o zwy­kłym ży­ciu, ale nie­po­zba­wio­nym bla­sku, blich­tru, splen­do­ru i atrak­cji. Gdy­bym jed­nak był re­ali­stą i uczci­wość prze­wa­ży­ła­by nad po­trze­bą kon­fa­bu­la­cji, po­wie­dział­bym, że jest po pro­stu zwy­czaj­ne i nie­po­zba­wio­ne upad­ków. Wzlo­tów rów­nież, ale głów­nie upad­ków. Ży­cie po­le­ga na upa­da­niu, pod­no­sze­niu się, otrze­py­wa­niu i mar­szu da­lej.

Każ­de ży­cie jest zwy­kłe. Co ro­bi ta­ki Pu­tin, gdy po ro­bo­cie za­wio­zą go do je­go re­zy­den­cji? Po­dej­rze­wam, że lu­bi ła­zić w dre­sie po miesz­ka­niu, dłu­bać w no­sie, dra­pać się po brzu­chu i za­glą­dać do lo­dów­ki z my­ślą, co by tu prze­ką­sić, al­bo prze­rzu­ca ka­na­ły w TV. Lu­dzie ma­ją zwy­kłe po­trze­by. Wszy­scy, na­wet te gwiaz­dy z czer­wo­ne­go dy­wa­nu, któ­re wy­glą­da­ją jak mi­liard do­la­rów, osta­tecz­nie spo­ty­ka­ją się z ta­ki­mi sa­my­mi co­dzien­ny­mi ma­ło­ścia­mi. Każ­dy z nas ma­rzy o zwy­kłym ży­ciu. Ale prze­waż­nie, tak na­praw­dę, już je po­sia­da­my. Od­dy­cha­my tym sa­mym po­wie­trzem.

MB: A Mi­lio­ne­rzy? To du­ża część two­je­go ży­cia. Zwy­kła czy nie­zwy­kła? 

HU: W Mi­lio­ne­rach czu­ję się na miej­scu. Zro­słem się z tym pro­gra­mem, ale w po­zy­tyw­nym te­go sło­wa zna­cze­niu. To ta­ka sym­bio­za, z któ­rej obie stro­ny są za­do­wo­lo­ne. Du­żo rze­czy w ży­ciu ro­bi­łem, cza­sa­mi mu­sia­łem ro­bić coś, że­by osią­gnąć coś in­ne­go, al­bo ro­bi­łem, bo aku­rat nie by­ło nic cie­kaw­sze­go do ro­bo­ty, ale aku­rat w tym przy­pad­ku jest tak, że ten już pra­wie dwu­dzie­sto­let­ni ro­mans trwa i ma się do­brze.

MB: I się nie nu­dzi! 

HU: Bar­dzo du­ża si­ła te­go for­ma­tu po­le­ga na tym, że moż­na go oglą­dać, nie wi­dząc ekra­nu, a tyl­ko słu­cha­jąc, ja­ko tło na przy­kład go­to­wa­nia, al­bo od­wrot­nie, wy­ci­sza­jąc głos, a rzu­ca­jąc okiem co ja­kiś czas na wi­zję.

 

MB: Pa­mię­tam, jak w pod­sta­wów­ce, ja­koś na po­cząt­ku emi­sji pierw­sze­go se­zo­nu Mi­lio­ne­rów, prze­łom lat 90. i 00., mie­li­śmy kla­so­we roz­gryw­ki. Mo­ja ko­le­żan­ka Ania za­da­wa­ła py­ta­nia, a mi uda­ło się przejść, chy­ba naj­bar­dziej stre­su­ją­ce, eli­mi­na­cje. Nie pa­mię­tam do­kład­nie, co by­ło na­gro­dą, ale na py­ta­nie o mi­lion od­po­wie­dzia­łem.

HU: No wi­dzisz! To wy­obraź so­bie, że są fa­ce­ci, któ­rzy od kil­ku do­brych lat krę­cą Mi­lio­ne­rów w wer­sji Le­go. Zbu­do­wa­li z kloc­ków stu­dio, krę­cą ca­łe se­kwen­cje, pod­kła­da­ją głos, póź­niej mon­tu­ją. Ja­kie to mu­si być zja­wi­sko, aby wy­wo­ła­ło w kimś po­trze­bę zre­ali­zo­wa­nia ta­kie­go pro­jek­tu? Bez bu­dże­tu, dla sa­mej czci i chwa­ły w in­ter­ne­cie. Nie­sa­mo­wi­te!

MB: Mi­lio­ne­rzy wró­ci­li rok te­mu – to już trze­ci raz, gdy po­ja­wia­ją się w ra­mów­ce TVN-u. Dla­cze­go po­wró­ci­li aku­rat wte­dy? 

HU: Kil­ku­let­nia prze­rwa mię­dzy ostat­nią emi­sją a tą obec­ną to był czas, gdy bar­dzo wie­rzy­łem, że Mi­lio­ne­rzy wró­cą. Przy­mia­rek do po­wro­tu by­ło kil­ka. Pa­rę ra­zy by­ło tak, że już, już mie­li­śmy za­czy­nać zdję­cia i na­gle znów po­mysł od­la­ty­wał na dal­szy plan. Ko­niec koń­ców, wró­ci­li­śmy i to się li­czy.

MB: Utrzy­mu­jesz kon­takt z uczest­ni­ka­mi z daw­nych lat? 

HU: Pod­czas na­gra­nia moż­na na­wią­zać cie­płe re­la­cje z uczest­ni­ka­mi. Czas, któ­ry wspól­nie spę­dza­my, nie jest mo­że su­per­dłu­gi, ale za to bar­dzo in­ten­syw­ny. Do pro­gra­mu zgła­sza­ją się bar­dzo faj­ne i nie­tu­zin­ko­we oso­by. To du­ża fraj­da z ni­mi ob­co­wać.

MB: Chy­ba że ktoś od­pa­da przy pierw­szym py­ta­niu… 

HU: To mu­si być pod­łe. Na po­cząt­ku nie ma zwy­kle trud­nych py­tań, ale praw­dą jest, że ła­twe py­ta­nia to te, na któ­re zna­my od­po­wiedź. Czę­sto oglą­da­łem bry­tyj­ską wer­sję Mi­lio­ne­rów i my­ślę, że te ich pierw­sze py­ta­nia roz­ło­ży­ły­by mnie na ło­pat­ki. Nie znam aż tak do­brze kul­tu­ry bry­tyj­skiej, nie znam po­sta­ci z kre­skó­wek czy opo­wia­stek, a za­ło­żę się, że dla każ­de­go bry­tyj­skie­go dziec­ka od­po­wiedź o po­stać z kul­to­wej baj­ki by­ła­by ba­nal­nie pro­sta.

MB: Wiem, że pro­gram tak jest skon­stru­owa­ny, że nie wy­świe­tla­ją ci się od­po­wie­dzi na py­ta­nia. Mu­szę jed­nak za­py­tać, jak to jest, znasz od­po­wie­dzi? 

HU: Mi­lio­ne­rzy to bar­dziej roz­ryw­ka niż edu­ka­cja. Nie je­ste­śmy stric­te wie­dzo­wym pro­gra­mem, ale py­ta­nia, któ­re za­da­ję, w ja­kimś stop­niu na pew­no ma­ją wy­miar edu­ka­cyj­ny. Ich za­kres i te­ma­ty­ka są sze­ro­kie – część rze­czy­wi­ście od­wo­łu­je się do twar­dej wie­dzy, ale część opie­ra się cho­ciaż­by na orien­ta­cji w tren­dach, tym, co te­raz mod­ne czy po­pu­lar­ne w in­ter­ne­cie.

Każ­de py­ta­nie kon­fron­tu­ję z mo­im ba­ga­żem wie­dzy. I cza­sem wiem na pew­no, a cza­sem tyl­ko mi się wy­da­je, że znam po­praw­ną od­po­wiedź. Na szczę­ście za­wsze na ko­niec mo­gę po­wie­dzieć: „Ha! Wie­dzia­łem od sa­me­go po­cząt­ku!”.

MB: A co ty byś zro­bił z wy­gra­nym mi­lio­nem? 

HU: Po pierw­sze, wy­grać mi­lion to wca­le nie jest ta­ka ła­twa spra­wa, a roz­dy­spo­no­wać mi­lion to na­stęp­ny pro­blem. Z jed­nej stro­ny za­wod­nik chciał­by być bo­ga­ty, ale z dru­giej… mo­że to być po­czą­tek ja­kichś nie­ziem­skich kło­po­tów. Du­żo ka­sy to du­ża od­po­wie­dzial­ność. Po­ja­wia się wte­dy pro­blem, jak tę kwo­tę po­dzie­lić, na to wy­star­czy, na to za­brak­nie, dać te­mu, a mo­że te­mu, dać jed­ne­mu dziec­ku, ale dru­gie­mu też prze­cież trze­ba… Tak wła­śnie za­czy­na­ją się Hi­ma­la­je trud­no­ści i kło­po­tów. My­ślę, że ci, któ­rzy wy­gry­wa­ją w Mi­lio­ne­rach du­że pie­nią­dze, sto­ją po­tem przed wy­zwa­niem rów­nie trud­nym co sa­ma gra w stu­diu.

MB: Czu­jesz, że w ja­kiś spo­sób, pro­wa­dząc pro­gram, mo­żesz zmie­nić czy­jeś ży­cie? 

HU: Był­bym aro­gan­tem, gdy­bym tak my­ślał” ko­muś przy­szłość. Dla efek­tu mo­że­my ta­ką te­zę utrzy­mać, ale tak na­praw­dę to ja tam tyl­ko pro­wa­dzę grę, je­stem na­rzę­dziem w pro­gra­mie roz­ryw­ko­wym, za­da­ję py­ta­nia, a to uczest­nik od­po­wia­da. To czło­wiek, któ­ry przy­cho­dzi do gry, po­dej­mu­je wy­zwa­nie zmia­ny swo­jej przy­szłość. A ta mo­że po­to­czyć się bar­dzo róż­nie. Na przy­kład, gdy ktoś jest eks­per­tem w ja­kiejś dzie­dzi­nie i do­sta­nie py­ta­nie wła­śnie z niej, a po­le­gnie na py­ta­niu za 1000 zł, to je­go przy­szłość też się naj­praw­do­po­dob­niej zmie­ni, nie­smak po­zo­sta­nie, jak to się mó­wi… Nie ży­czę ni­ko­mu ta­kiej kom­pro­mi­ta­cji za­wo­do­wej. To dla­te­go lu­dzie tak się bo­ją ry­zy­ko­wać, gdy nie są pew­ni od­po­wie­dzi.

MB: Do­my­ślam się, że Mi­lio­ne­rzy są na tę chwi­lę two­im pla­nem A. Masz ja­kiś plan B? 

HU: Nie wie­rzę w plan B. Wie­rzę na­to­miast w pla­ny A, B, C, D, E… Wie­rzę, że na­sze ży­cie dzie­je się rów­no­le­gle. Trze­ba dzia­łać wie­lo­kie­run­ko­wo i łą­czyć róż­ne ak­tyw­no­ści. Ży­cie nie fun­du­je pa­kie­tów te­ma­tycz­nych. Nie ma tak, że od po­nie­dział­ku za­czy­na się pa­kiet „żyj zdro­wo” i z au­to­ma­tu jesz już tyl­ko zdro­we rze­czy, pi­jesz sok z jar­mu­żu i bie­gasz 10 ki­lo­me­trów dzien­nie. Trze­ba ła­pać wszyst­ko na­raz i sta­rać się znaj­dy­wać w tym ja­kąś rów­no­wa­gę. Ży­cie sa­mo we­ry­fi­ku­je, co osta­tecz­nie się uda­je. Ży­cie prio­ry­te­ty­zu­je się sa­mo.

MB: Po­roz­ma­wiaj­my o przy­szło­ści. Jak two­im zda­niem bę­dą wy­glą­dać me­dia za kil­ka de­kad? 

HU: Przy­szłość me­diów i przy­szłość te­le­wi­zji to ja­kiś kosz­mar. Dzi­siaj prze­kaz mu­si, jak pi­sał kla­syk, „śmie­szyć, tu­ma­nić, prze­stra­szać”. Z na­ci­skiem na „prze­stra­szać” – do­pie­ro wte­dy przy­ku­wa uwa­gę wi­dzów. A jak ktoś ma wi­dzów, to ma re­kla­mo­bior­ców, a co za tym idzie… re­kla­mo­daw­ców. Jed­no wy­ni­ka z dru­gie­go.

Rze­tel­ność idzie na plan dal­szy, bo rze­tel­ne me­dia nie są w sta­nie przy­kuć uwa­gi szer­sze­go gro­na od­bior­ców. W in­te­re­sie sze­ro­ko po­ję­tych me­diów jest dziś ob­ni­że­nie pu­ła­pu in­te­lek­tu­al­ne­go i utrzy­ma­nie go na tej wy­so­ko­ści prze­lo­to­wej. Skoń­czy­ły się cza­sy, kie­dy ktoś mógł po­świę­cić pół ro­ku na dzien­ni­kar­ską pra­cę, któ­rej owo­cem był rze­tel­ny ma­te­riał. Skoń­czy­ły się rów­nież cza­sy, gdy opi­nia pu­blicz­na po­świę­ca­ła od­po­wied­ni czas na re­flek­sję nad ta­kim ma­te­ria­łem.

MB: Czy­li me­dia, obok te­go, że są „fast”, sta­ły się też „in­stant”? 

HU: Te­raz każ­de me­dium chce mieć co­dzien­nie no­wy, świe­ży ka­wa­łek, i to do­ty­czy do­wol­nej dzie­dzi­ny – afe­ry oby­cza­jo­wej, po­li­tycz­nej, spo­łecz­nej czy każ­dej in­nej. Li­czy się no­wa hi­sto­ria tu i te­raz, a naj­le­piej, je­śli bę­dzie to hi­sto­ria, któ­ra na­sy­ci wzrok i zmy­sły, ale tyl­ko na chwi­lę. Bo ko­lej­ne­go dnia mu­si po­ja­wić się coś no­we­go. Ta spi­ra­la się na­pę­dza, wi­ru­je co­raz szyb­ciej i nie ma w niej miej­sca na me­ry­to­ry­kę, na zło­żo­ność czy mó­wiąc gór­no­lot­nie, na praw­dę.

W me­diach jest po­trze­ba krwi­ste­go bef­szty­ka. Im wię­cej krwi i dra­ma­tu, tym dla in­te­re­sów nadaw­cy le­piej. To do­pie­ro przy ta­kich oka­zjach moż­na wy­ka­zać się peł­nią swo­ich moż­li­wo­ści. Jest ta­ka ten­den­cja, i ni­ko­go to chy­ba nie zdzi­wi, że więk­szym za­in­te­re­so­wa­niem cie­szą się za­wsze ka­ta­kli­zmy i dra­ma­ty niż co­rocz­ny zlot te­no­rów ope­ro­wych w Dusz­ni­kach.

Moż­na się przej­mo­wać jed­ną rze­czą, moż­na zaj­mo­wać się dwie­ma, no mo­że trze­ma rze­cza­mi na­raz, ale w mo­men­cie, gdy co­dzien­nie na­pły­wa do nas la­wi­na in­for­ma­cji, mózg te­go po pro­stu nie wy­trzy­mu­je. W tej sy­tu­acji czło­wiek my­śli so­bie: kur­de, mu­szę chy­ba za­jąć się czymś in­nym, bo i tak nie ogar­niam tej ca­łej po­li­ty­ki, te­go, kto z kim w ko­ali­cji, i czy ten prze­targ był w koń­cu usta­wio­ny czy nie… Za­nim ktoś się wgłę­bi w jed­ną hi­sto­rię, ko­lej­ne­go dnia ma już na­stęp­ną.

MB: No tak, nad­pro­duk­cja. To chy­ba sło­wo klucz. 

HU: Mam na­dzie­ję, że gdy do­je­dzie­my do punk­tu kry­tycz­ne­go, me­dia w dzi­siej­szej po­sta­ci prze­sta­ną być dla od­bior­cy straw­ne. Mo­że to wy­mu­si na me­diach zmia­nę spo­so­bu nar­ra­cji.

MB: A jak jest z roz­ryw­ką? 

HU: Roz­ryw­ka to ko­lej­na no­śna plat­for­ma, któ­ra nie­sie ze so­bą wiel­kie pie­nią­dze i po­trze­bę do­star­cza­nia co­raz to no­wych pa­kie­tów wra­żeń. Ale ileż, do cho­le­ry, mo­że się czło­wiek roz­ry­wać? Do­brym przy­kła­dem są tu­taj se­ria­le. Ca­ły czas wy­cho­dzi coś no­we­go, coś, co ko­niecz­nie trze­ba zo­ba­czyć. I póź­niej spo­ty­ka się ta­ką oso­bę, z pod­krą­żo­ny­mi ocza­mi i zie­mi­stą ce­rą, któ­ra wy­glą­da, jak­by na­pi­sa­ła dok­to­rat w ty­dzień, a tu się oka­zu­ję, że to tyl­ko no­wy se­zon se­ria­lu wrzu­ci­li do sie­ci. Tyl­ko że­byś mnie źle nie zro­zu­miał: uwiel­biam se­ria­le, oglą­dam ich cał­kiem spo­ro, ale cza­sem mam już ich prze­syt, chcę wró­cić do zwy­kłe­go, co­dzien­ne­go ży­cia, do nor­mal­nych, co­dzien­nych pro­ble­mów. A nie mar­twić się tym, jak Kie­fer Su­ther­land prze­ży­je ko­lej­ną go­dzi­nę w 24 go­dzi­nach.

MB: Jak za­tem po­win­ny wy­glą­dać two­im zda­niem ide­al­ne me­dia? 

HU: Gdy sły­szę sło­wo „ide­al­ne”, od­bez­pie­czam pi­sto­let.

MB: Ro­zu­miem, nie bę­dę drą­żył. 

HU: Chciał­bym, że­by mo­je ży­cie mia­ło tych róż­nych me­diów mniej niż wię­cej. Ze wzglę­du na spe­cy­fi­kę mo­jej pra­cy ko­rzy­stam z por­ta­li spo­łecz­no­ścio­wych, mam fan­pa­ge na Fa­ce­bo­oku, pro­fi­le na Snap­cha­cie czy In­sta­gra­mie i rze­czy­wi­ście gro­ma­dzę, bez wzmac­nia­czy, ku­po­wa­nia laj­ków czy sztucz­nych za­bie­gów, du­że gro­no sym­pa­ty­ków. Z jed­nej stro­ny to bar­dzo cen­ne, ale z dru­giej był­bym szczę­śliw­szy, gdy­bym miał ta­ki zwy­kły te­le­fon tyl­ko do dzwo­nie­nia. Me­dia spo­łecz­no­ścio­we nio­są tre­ści nie­zwy­kle na­skór­ko­we.

MB: To bar­dzo moc­na te­za. I po­wiem szcze­rze, że nie spo­dzie­wa­łem się usły­szeć te­go od cie­bie. 

HU: Ni­cze­go nam nie do­da­ją, ni­czym nie ubo­ga­ca­ją. Tyl­ko re­al­ny kon­takt z czło­wie­kiem al­bo re­al­ny kon­takt z tre­ścią do­pra­co­wa­ną, uro­dzo­ną, prze­my­śla­ną da­je moż­li­wość re­al­ne­go ży­cia i ob­co­wa­nia. To, co do­sta­je­my w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych, prze­pły­wa przez nas, nie zo­sta­wia po so­bie śla­du, za­bie­ra czas, a przede wszyst­kim jest ma­so­wo prze­ce­nia­ne. Lu­dzie uwa­ża­ją, że dzię­ki me­diom spo­łecz­no­ścio­wym na­wią­zu­ją su­per­kon­tak­ty, ma­ją du­żo przy­ja­ciół, ale ja bym prze­strze­gał przed od­bie­ra­niem te­go w ten spo­sób. Dla du­że­go gro­na osób, firm czy in­sty­tu­cji Fa­ce­bo­ok i in­ne por­ta­le to jed­nak po­tęż­ne na­rzę­dzie do za­ra­bia­nia pie­nię­dzy czy zdo­by­wa­nia pew­nej po­zy­cji za­wo­do­wej. Pod tym wzglę­dem me­dia spo­łecz­no­ścio­we to sku­tecz­ne na­rzę­dzie, ale rów­nież rak XXI wie­ku.

MB: Wie­rzysz w prze­po­wia­da­nie przy­szło­ści? 

HU: Nie wie­rzę w prze­po­wia­da­nie przy­szło­ści, wróż­by i tym po­dob­ne. Tak sa­mo jak nie wie­rzę w te róż­ne astro­lo­gicz­no-ho­ro­sko­po­we hi­sto­rie. W ja­ki spo­sób to, kie­dy ktoś się uro­dził, mo­że de­ter­mi­no­wać ca­łe ży­cie? Ja­sno­widz­two trak­tu­ję ra­czej w ka­te­go­rii show-biz­ne­su.

Nie wiem, czy da­ne mi bę­dzie prze­żyć jesz­cze ko­lej­ne trzy­dzie­ści lat czy tyl­ko trzy dni. Są dwa po­wie­dze­nia, któ­re od­no­szą się do przy­szło­ści, ba­nal­ne i bar­dzo czę­sto po­wta­rza­ne: gdy ro­bi­my ja­kieś pla­ny, Bóg się śmie­je, a dru­gie: uwa­żaj, że­byś nie do­stał te­go, o czym ma­rzysz. To tro­chę tak jak z tym mi­lio­nem – to, co by­ło czy­imś naj­więk­szym ma­rze­niem, mo­że stać się prze­kleń­stwem, a na­wet naj­lep­sza za­ba­wa mo­że prze­ro­dzić się w kosz­mar. Chciał­bym, że­by mo­ja przy­szłość by­ła jak naj­prost­sza. Że­by uda­ło mi się, choć­by odro­bi­nę, spro­wa­dzić mo­je ży­cie do ko­rze­ni, do grun­tu, do fun­da­men­tów, że­bym nie po­zwo­lił, aby ta ca­ła nad­bu­do­wa mnie prze­ro­sła i przy­gnio­tła. Ale czy mi się to uda? Prze­ko­na­my się ju­tro.

MB: Czy­li my­ślisz o przy­szło­ści. 

HU: Z tych trzech cza­sów: prze­szłe­go, te­raź­niej­sze­go i przy­szłe­go, ten ostat­ni jest dla mnie naj­bar­dziej in­try­gu­ją­cy. To, co by­ło wcze­śniej, prze­szłość, mi­mo że się roz­pły­wa i pod­le­ga in­ter­pre­ta­cji, przez któ­rą zda­je się cza­sem rów­nie nie­ja­sna jak przy­szłość, po­zwa­la coś usta­lić, uzgod­nić, a jak jesz­cze ma­my to ja­koś udo­ku­men­to­wa­ne – ma­my pod­sta­wy do dys­ku­sji, wy­cią­ga­nia wnio­sków. Te­raź­niej­szo­ści mo­że­my do­świad­czyć wspól­nie, tu i te­raz, współ­prze­ży­wać ją. A przy­szłość – ta jest kom­plet­nie nie­prze­wi­dy­wal­na. I dla­te­go jest tak in­try­gu­ją­ca.