Reportaż: Zbieranie momentów
Jest ciepło i bardzo domowo. W kuchni krząta się Malika – trafiła tu za sprawą swojej koleżanki Zury., Obie z wielką pasją do gotowania chciały robić w Polsce to, na czym znają się najlepiej. Malika przygotowuje czeczeński specjał, a ja dosiadam się do Jarmiły. To od niej wszystko się zaczęło.
Jarmiła i Maciek poznali się jeszcze w Gdańsku, a po przyjeździe do Warszawy dołączyła do nich Paulina. Wszyscy z zacięciem społecznym chcieli zrobić, coś co pomoże najbardziej potrzebującym. Nie mieli żadnego doświadczenia w kuchni, ale wiedzieli, że jedzenie to rzecz, która łączy ludzi. I że bez pracy trudno się zintegrować. Tak zrodziła się Kuchnia Konfliktu – miejsce, które dało pracę uchodźcom i pomogło im wejść do społeczeństwa. Jarmiła, Paulina i Maciek postanowili założyć fundację, a fundusze na rozruch zdobyli poprzez crowdfunding i samodzielnie zorganizowanej aukcji sztuki. Dwa miesiące później gotowali już w warszawskim Barze Studio.
– Trzon zespołu stanowiłam ja, Paulina i Maciek. Połączył nas pomysł. Teraz każdy poszedł trochę w swoją stronę – Paulina pracuje w Gazecie Wyborczej, z kolei Maciek zaczął studia na Oksfordzie, Ale oboje pomagają i kibicują na odległość.
Rolę Pauliny przejęła jej siostra Klaudyna. Odpowiedzialna między innymi za wystrój lokalu ustala z Jarmiłą szczegóły kolacji, która oficjalnie otworzy knajpę. Przez tydzień przed otwarciem Kuchnia Konfliktu testuje menu. Jak mówi szef kuchni Piotr – głównie po to, by sprawdzić, co ludziom smakuje najbardziej.
– Na samym początku naszego istnienia też działaliśmy w ten sposób – zanim ruszyliśmy z menu, rozmawialiśmy z członkami naszego zespołu, co chcieliby podać i testowaliśmy te potrawy na sobie. Ciekawe jest to, że część z rzeczy, które wtedy przygotowaliśmy wcale nie była smaczna – śmieje się Jarmiła. Naszym kryterium nie było i nadal nie jest to, czy ktoś jest doświadczonym kucharzem, ale to jak wygląda jego sytuacja życiowa. Mamy więc osoby z wielką pasją do gotowania i takie które zupełnie jej nie mają, ale bardzo sprawnie wykonują swoje obowiązki i dzielą się tradycyjnymi przepisami ze swoich krajów.
Zebrane na początku pieniądze pozwoliły Jarmile, Maćkowi i Paulinie na wypożyczenie przyczepy, którą ustawili na Placu Zabaw.
-Wymyśliliśmy, że w każdym tygodniu skupimy się na innym kraju. Oprócz jedzenia proponowaliśmy wydarzenia kulturalne – organizowaliśmy projekcje filmów, wydawaliśmy informator. Co tydzień wybieraliśmy innego KO, który był odpowiedzialny za program. Ludzie bardzo polubili tę zmienność i cykliczność. Zorganizowaliśmy między innymi tydzień irański, algierski i tunezyjski.
Kiedy sezon wakacyjny się skończył, ekipa Konfliktu robiła, co mogła, by móc nadal oferować pracę uchodźcom: cateringi, warsztaty kulinarne i wszelkiego rodzaju wydarzenia. Starali się być wszędzie, gdzie ich zapraszano – zimą rezydowali gościnnie na Jazdowie i organizowali śniadania w Otwartej Pracowni i Solatorium. Jednocześnie coraz bardziej brakowało im miejsca, które dałoby uchodźcom poczucie stabilizacji na co dzień, a nie tylko od święta.
– Stałość jest szczególnie ważna w przypadku ludzi, dla których życie oznacza czekanie na rozpatrzenie wniosku. Wyobraź sobie: nie wiesz, czy dostaniesz status uchodźcy, czy będziesz miała gdzie mieszkać, czy cię deportują. A dodatkowo praca, do której się przyzywczaiłaś po raz kolejny się kończy.
Jarmiła marzyła o miejscu, za które uchodźcy będą mogli czuć się odpowiedzialni. Które da im nie tylko stabilizację finansową, ale przede wszystkim możliwość podzielenia się czymś ze swoją nową społecznością.
– Przez rok staraliśmy się o lokal od miasta, ale w rezultacie płacimy tyle samo, co wszystkie hipsterskie knajpy. Jednak nasz projekt jest w swej naturze niekomercyjny. U nas nie jest tak jak na normalnej kuchni, gdzie można powiedzieć: dodaj rukoli, bo zaraz padnie pytanie: czym jest rukola. Pracujemy z ludźmi, którzy mają za sobą trudne przeżycia, nierzadko traumy, dodatkowo pełno jest sytuacji, które w innych knajpach się nie zdarzają. Dziś na przykład dowiedzieliśmy się, że dziewczyna z Tadżykistanu, która miała z nami gotować musiała nagle wyjechać, bo dostała negatywną odpowiedź w sprawie statusu uchodźcy. Są to dla nas bardzo przykre sytuacje.
– Chcemy, żeby to cudzoziemcy byli ambasadorami tego miejsca. Nie myśleli, że idą do pracy, tylko czuli się za to miejsce odpowiedzialni w takim samym stopniu jak my. I to się chyba udaje.
– Zura przyszła ostatnio przed pracą, oglądała kuchnię, w której nie było jeszcze prądu i już zastanawiała się, co gdzie ustawi i jak będzie pracować. Dzięki temu mamy poczucie, że nasza społeczność działa. – wtrąca Klaudyna.
Zanim zdążę zadać kolejne pytanie, na stół wjeżdża matbucha – algierski gulasz z papryki, podany z burakiem piklowanym ze skórką cytryny i goździkami, kaszą bulgur i kleksem bitej śmietany na wierzchu.
-Tradycyjnie serwuje się to z serkiem labneh, ale nie możemy tu robić własnego nabiału, bo zapach jest trochę nie do wytrzymania – dorzuca Piotr. – Marynowany burak to z kolei efekt naszych eksperymentów z piklami.
Pochodząca z Donbasu Nastia to kolejna osoba, której Kuchnia Konfliktu pomogła zacząć nowe życie. Po przyjeździe do Polski poznała Jarmiłę i tak się zaczęło. Teraz pracuje w biurze pośrednictwa pracy. Takich szczęśliwych przypadków jest więcej: Pooja, która przyjechała do Polski z Nepalu i która, jak Nastia, zaczynała przygodę z Polską od kuchni, pracuje teraz jako kosmetyczka, a Hamza, który jeszcze do niedawna pomagał załodze Konfliktu się porozumieć, dziś jest tłumaczem z języka arabskiego.
– Bariera językowa zawsze była problemem – większość naszej obecnej załogi mówi po rosyjsku, ale w czasie naszej pracy mieliśmy też parę osób z innych części świata. W naszym zespole obecnie są też m.in. Muhamadjon z Tadżykistanu, Sułtan z Afganistanu i Suheila z Iraku. Zdarzają się tacy łącznicy, jak Hamza, który jest świetny językowo i mówi aż w czterech językach, ale takie sytuacje to rzadkość. Dlatego teraz staramy się, aby to język polski, był naszym punktem wspólnym.
Piotr dodaje: Dla mnie komunikacja nie jest aż takim problemem. Pracowałem kiedyś z Francuzem, który prawie w ogóle nie mówił po polsku, więc porozumiewaliśmy się mieszanką polsko-angielsko-francuską.
Jednak jak to często bywa w kuchni, członkowie Kuchni Konfliktu rozumieją się bez słów. Malika nie musi wołać Piotra, by ten wyczuł, że samsy są już gotowe. Te ni to ciasteczka ni to pierożki, trochę przypominają nasze ruskie, tyle że zamiast sera mają pieprz. To chyba najostrzejsza rzecz, jaką jadłam w życiu. Dziewczyny myślą chyba podobnie – wszystkie trzy chrząkamy, że samsy owszem pyszne, ale trochę za ostre. Piotr reaguje natychmiast i już za chwilę na stole pojawia się misa jogurtu.
Zanim trafił do Kuchni Konfliktu, Piotr przebył intensywny kurs kuchennego życia. Realizator dźwięku, który chciał zamienić Warszawę na jakieś odległe, przyjemne miejsce, wyjechał na rok na małą szkocką wyspę. Nauczył się tam, że w kuchni przydatna jest każda zielenina, a inteligentnego kucharza można poznać po tym, jak używa smaku gorzkiego. Zapytany o to, co lubi gotować, Piotr od razu przechodzi do wypieków. O wyrabianiu ciasta mógłby opowiadać godzinami.
-Fajny jest ten moment, kiedy piecze się to samo po raz kolejny, bo zaczynasz w pewnym momencie „czuć ciasto”. Pieczenie ma w sobie wiele z matematyki. Kiedy przychodzi do nas ktoś nowy od razu pytam go, co umie piec. Gotowanie mniej mnie interesuje. Panie, które tu przyjeżdżają mają takie umiejętności, jakie miały nasze babcie, a my niekoniecznie. Każda z nich potrafi zrobić tort!
Dla Piotra większą barierą niż język, jest kultura danego kraju. Zwyczaje i rytuały, bez których trudno poruszać się w danej kulturze.
– Zazwyczaj pierwszy kontakt z uchodźcami jest bardzo ostrożny, z ich strony czuć nieufność. Ja sam też nie znam ich zwyczajów, nie wiem, jak zachować się wobec kobiet, a jak wobec mężczyzn. Ale to się da szybko przełamać. Ogólnie czuję, że ludzie są nam bardzo życzliwi. Na przykład dziś przyszedł pan z Azji, który przeczytał w gazecie nasz mały apel o przynoszenie zastawy do naszej restauracji i dziś wraz z żoną przyniósł nam kubki, które wspólnie zbierali przez ostatni miesiąc. Praca przy takich projektach to zbieranie takich momentów i przypominanie ich sobie w trudnych chwilach, kiedy jest naprawdę bardzo źle.
Kiedy pytam Jarmiłę o to, do jakich momentów radości ostatnio wraca, bez wahania zaczyna opowiadać o podłączeniu prądu, na co ekipa Kuchni Konfliktu czekała od kilku miesięcy.
– Chciałam wtedy wybiec i uściskać pierwszą napotkaną na ulicy osobę. A tak serio, za każdym razem kiedy widzę, że nasze działanie naprawdę zmienia rzeczywistość na lepsze, jestem wzruszona.
W Kuchni Konfliktu menu będzie stałe: oprócz matbuchy i pilawu, będzie tu można zjeść ciepłe pity i kanapki. W Konflikcie nie będzie za to mięsa. Jak mówi Jarmiła – sami w większości go nie jemy, a poza tym mięso nigdy nie było podstawą diet, tylko daniem dla bogatych. Ale do naszego menu staramy się wybierać potrawy tradycyjnie bezmięsne, tak żeby bez sensu nie zastępować mięsa jakimiś zamiennikami, które nie pasują.
//
Kuchnia Konfliktu, ul. Wilcza 60, Warszawa