Łotwa. Czas bazarów
Na Łotwie zamyka się drzwi. Tak mocno. Z hukiem. Co by słychać było! Ale jest tutaj jedno miejsce. Takie szczególne. Takie, w którym drzwi się otwiera. Szeroko. Na oścież.
Jest czwartek. Nie pada. Wszyscy czekają na deszcz. W powietrzu unosi się zapach jedzenia. Będąc w Rydze wszystkie drogi prowadzą właśnie tutaj. W miejsce szczególne. Miejsce, które słyszało już wiele historii. Takie w którym się żyje. I to na wiele sposobów, bo z jednej strony znajdziemy tutaj Rosję, z drugiej Łotwę. A, o tam, po prawej stronie pani z litewskimi produktami z kimś się sprzecza. O co? To już mało istotne.
Centralny Bazar. Zbudowany został z przeniesionych tutaj w 1930 roku poniemieckich hangarów lotniczych, w których w czasie I Wojny Światowej dokowały słynne Zeppeliny (strategiczne bombowce Niemiec). To właśnie tutaj trzeba śmiać się z żartów i wypić przy tym kieliszek domowej nalewki. To właśnie tutaj trzeba pytać o zdrowie. To właśnie tutaj… unika się jedynie tych niewygodnych rozmów. O polityce najczęściej. Bo po co o niej rozmawiać?
Wybrać się w to miejsce, to jakby odbyć podróż w czasie. Przed wejściem dużo bezdomnych. Nie chcą jedzenia. Czekają na pieniądze. Trzęsą się z zimna. Klęczą. A kobiety mają na głowach chusty. Z motywami folkowymi. Już mocno wysłużone, widać na nich upływ czasu – kolory dawno już wyblakły. Na ścianach ogłoszenia po łotewsku i rosyjsku. Obwieszczają jakie produkty są na przecenie. Dzisiaj królują sery. Te twarde. Z ziołami. Przywiezione prosto ze wsi. Lapzemes, Knapsieriņi, Kausētais, Mednieku, ich nazwy można wymieniać godzinami. Senne sprzedawczynie nadziewają kiełbasę, mężczyźni nakładają do słoików żurawinę. Pyszną, krwistoczerwoną żurawinę. Tutaj mówi się o niej dużo. Podobno to lek na wszystko. Na wiosnę przygotowuje się z niej mors – słynny w Rosji i krajach bałtyckich napój, smakiem i wykonaniem przypominający kompot.
Jednej starszej kobiety nie da się ominąć. Przyciąga. Niczym magnes. Z wielką troską i miłością układa sery. Uśmiecha się do nich. Z dala wygląda tak, jakby szeptała im jakieś tajemne zaklęcia. – Mam doświadczenie w handlu serami – tłumaczy pani Inita. – Zajmuję się nimi od dziecka. Ser musi być twardy. Im twardszy, tym smak intensywniejszy. Na Łotwie uwielbiamy łączyć ser, zwłaszcza żółty z suszonymi warzywami, ziołami, kminem i miętą. Takie mam właśnie u siebie. Traktuję je jak swoje dzieci. Mieszkałam kiedyś w Petersburgu. Studiowałam tam na Akademii Sztuk Pięknych. Teraz takie czasy, że musiałam wrócić. Rodzicami nie miał się kto zająć. A i pracy nie ma. Bo co tutaj robić? O sztuce dzisiaj nikt nie myśli. I tak żyję sobie sama. Ojciec zmarł kilka lat temu. Chwała Bogu, że mam te sery…
Nikt do końca nie wie skąd na Łotwie wzięła się tradycja bazarów. Są wszędzie. Jedni mówią, że przyszły wraz z Rosjanami. Inni twierdzą że to wpływy z Litwy. Pewne jest jedno – handluje się tutaj wszystkim. Łotysze i Rosjanie przychodzą na bazar każdego dnia. Zakładają rodzinne interesy, które pozwalają przetrwać srogą zimę. I tak dużo tu przetworów i produktów prosto ze wsi.
Zapach ryby unosi się w powietrzu, sprzedawczyni niemalże krzycząc nawołuje do kupna. – Pasuje do niej pasta z papryki i chrzanu. Jedyne 1 euro za słoiczek. Dodaje. Pani Elina opowiada. Bardzo dokładnie. O chrzanie. Nie chce rozmawiać po rosyjsku. Śmieje się. Jest zadziorna. Rozumie wszystko co do niej mówię po polsku. Ale odpowiada po łotewsku. Rozumiemy się. Idealnie wręcz.
– Nie będę mówiła po rosyjsku. Jestem w swoim kraju, a nawet wiadomości muszę oglądać w innym języku. Nie tak wychowali mnie rodzice. Trzeba wiedzieć jak się obejść z chrzanem. Idealnie pasuje z miodem i cytryną. Mój mąż mawia, że to idealny kochanek dla mięsa i ryb. A on wie co mówi. Codziennie rano rusza w morze na połów. Przywozi dużo śledzi. Oprawiamy je i przynosimy na handel. Emerytury ledwie starcza nam na lekarstwa. W tamtym roku Jānis miał zawał serca. Bałam się o jego życie. Co ja bym sama, jedna bez niego poczęła? Ale mimo wszystko jesteśmy szczęśliwi. Mamy drewniany domek. Dużo ciuchów, bo dawniej byłam krawcową. Dzisiaj nikt już nie szyje. Ale co tam, jak tak patrzę na młodzież to nawet nie potrafiłabym tego uszyć. Dawniej byłam Eliną od szycia, dzisiaj jestem Eliną od chrzanu. Chyba najwyższy czas już przywyknąć do tej zmiany. Ale jakoś mi ciężko. Nie wiem czy chcę i umiem…
Taka właściwie jest prawdziwa historia tego miejsca. Powstało z potrzeby rozmowy. Na Centralnym Bazarze w Rydze codziennie jest gwarno i głośno. Śmiech przeplata się ze łzami. Przychodzi się tutaj nie tylko na zakupy, a także, by mniej odczuwać samotność. Tutaj ten tłum przybiera inną postać. Ludzką i życzliwą. Nikt się nie śpieszy. Tutaj się obserwuje. Rozmawia. Stara zrozumieć.
Koniec dnia. Pomarańczowa łuna rzuca ostatnie blaski na kanciaste, spadziste dachy Starego Miasta. Mróz rysuje desenie na oszronionych szybach. Od czasu do czasu postacie przechodniów prześlizgują się przez szczelinę otwartych drzwi. Słychać głosy pakujących się handlarzy. Pora wracać do domu. Jutro będzie nowy dzień…
//
Michał Szymko
Człowiek miliona przelotnych fascynacji. Koneser piękna, zarówno klasycznego jak i połamanego elektryzmem. Wnikliwy obserwator, nieustannie głodny świata. Historyk sztuki, podróżnik i tłumacz. Uwielbia poranki na Islandii i wieczory na Ukrainie. Miłośnik herbat. Niespokojna i trudna do okiełznania dusza. Człowiek gór. Entuzjasta spontanów i niespodzianek.