Pocztówka z wakacji. Islandia
Pogoda nie rozpieszcza? Temperatury nieprzekraczające 20 stopni? To na Islandii codzienność. Można jednak spędzić tam niezapomniane wakacje. Zobaczcie koniecznie!
Samolot przebił się przez grubą warstwę chmur; na oknach pojawiły się krople deszczu. Nie widać świateł; koła uderzają w płytę lotniska, a na zewnątrz panuje ciemność. Chwilę później pierwsze lampy; wysiadamy. Pierwsze kroki do wypożyczalni aut.
– Czy chcecie ubezpieczenie od spadających skał?
– To znaczy, że tak po prostu spadają na jadące auta? – pojawia się myśl, ale zmęczeni odpuszczamy zadawanie pytań.
Ruszamy w kierunku Nesjavellir do ION Adventure hotel. Jest druga w nocy. Odbijamy od głównej drogi prowadzącej od lotniska i po chwili samochód ginie w gęstych oparach parującej wody, a widoczność spada do niemal zera. Docieramy do hotelu. Podświetlona bryła budynku robi kolosalne wrażenie w kontraście do ciemnego otoczenia. Z tej perspektywy hotel wygląda bardziej jak statek kosmiczny; meldujemy się i po chwili idziemy spać.
Przez rolety wpada dzienne światło; przecieram oczy, wyglądam przez okno i mam wrażenie, że jestem na innej planecie; za oknem skalista pustynia, gęsto wypełniona ciemnozielonym mchem. Nie ma innych domów, spacerujących ludzi; w dali widać 2 kominy elektrowni geotermalnej. Pamiętam, że nie mogłem się doczekać pierwszego spaceru…
Jedziemy samochodem. Za nami już kilka spektakularnych wodospadów. Przy każdym, mimo deszczu i zimna, robimy zdjęcia i cieszymy się jak dzieci surrealistycznym widokiem. Jesteśmy dotkliwie przemoczeni, ale nie słabnie nasz entuzjazm. Wychodzi słońce, robimy kolejne przystanki, wysiadamy przy jeziorze z wyspą w kształcie zielonego żółwia.
– Chyba tu rozbijemy namiot…
Rozmyślania przerywa gwałtowny wiatr; powracają chmury, a z nimi deszcz. Z czasem zauważamy, że pogoda zmienia się na Islandii co chwilę; kilka minut podróży dalej i aura znowu jest inna. Tym sposobem można przeżyć wszystkie pory roku jednego dnia – jednak z przewagą deszczu.
Podróżujemy na północ. Cały czas drogą nr. 1, okrążającą całą wyspę. Za nami pierwsze dni, czarna plaża Reynisfjara, lodowiec Vatnajökull. Jestem pod wrażeniem siły malutkiego Suzuki, który dzielnie radzi sobie na wszystkich bezdrożach i podjazdach. Docieramy do lodowca. Z jednej strony drogi widać góry i olbrzymi lodowiec wpadający do jeziora Jökulsárlón; z drugiej – morze z plażą z czarnych kamyków, na której leżą tysiące mniejszych fragmentów kruszonego lodu. Wokół panuje zupełna cisza.
Noc spędzamy w wynajętym małym domku z widokiem na wulkan Eyjafjallajökull, przez którego erupcję w 2010 roku został sparaliżowany na całe tygodnie ruch lotniczy w Europie. Marzymy tylko o zorzy polarnej; jest wrzesień – więc szanse marne; finalnie – przez cały wyjazd jej nie spotkaliśmy.
W drodze do Reykjaviku odkrywamy jeszcze kilka wyjątkowych miejsc. Wśród nich geotermalny, ukryty w parku krajobrazowym, dziki basen Seljavallalaug, wybudowany w 1927 roku. Mimo, że na dworze temperatura tylko 6 stopni, pada deszcz, decydujemy się rozebrać i pływać w ciepłej wodzie; może trochę tylko rozczarowani, że woda nie była naprawdę gorąca, kiedy bardzo potrzebowaliśmy ciepła. Dzień później – zostajemy przez naturę wynagrodzeni i kąpiemy się w górskim źródle Reykjadalur, co tłumaczy się jako Parująca Dolina.
Sama stolica wyspy wydaje się nam przytulnym, barwnym i bliskim miejscem. Centrum to głównie niskie, willowe domki w skandynawskim stylu. Spacerując zauważamy niemało knajpek i kilkadziesiąt raczej małych sklepów. Z wieży kościoła Hallgrímskirkja robimy jedno z naszych najładniejszych zdjęć miasta. Na nocleg wybieramy nieprzypadkowo hostel KEX, w którym chciałem zatrzymać się niemal od zawsze; a dokładniej – od kilku lat, gdy na YouTube zobaczyłem koncert legendarnej islandzkiej grupy Gus Gus, nagrany w tym właśnie miejscu.
Ostatniego dnia pobytu ruszamy na wycieczkę tropem Golden Circle; mijamy wodospady, gejzery i jemy pyszny obiad we francuskim bistro SNAPS. Do islandzkiej gastronomii mam ambiwalentny stosunek. Z jednej strony można tu znaleźć perełki, a z drugiej nieadekwatne, hiperwysokie ceny. Zachwycam się smakiem tutejszej kawy w kawiarniach Reykjavik Rosters czy Kaffihus.
Przed powrotem na lotnisko robimy jeszcze jeden przystanek. Legendarna Blue Lagoon. Przenosimy się ponownie do innego świata, wypoczywamy po górskich trekkingach, hektolitrach deszczu i po codziennej walce z silnym wiatrem. Woda jest adekwatnie do nazwy błękitna i ciepła, niczym w lagunie. Nie chce się wracać!