Zwykłe Życie to magazyn o prostym życiu wśród ludzi, miejsc i rzeczy.

„(…) nader inteligentne, towarzyskie, lubią czystość i spokojne życie rodzinne, są też łakome” – nie, nie jest to opis członków redakcji Zwykłego Życia, choć… mógłby być. Tak opisywała dziki Simona Kossak. Na ten wiosenny czas mamy dla was „Dziki” i „Dąb” – fragmenty książki „O ziołach i zwierzętach”, wydanej chwilę temu przez Wydawnictwo Marginesy. Miłej lektury!

Dziki

Są nader inteligentne, towarzyskie, lubią czystość i spokojne życie rodzinne, są też łakome – choć mało wybredne w doborze pokarmu. Na stare lata, jeśli łaskawy los da im dożyć późnego wieku, stają się samotnikami i bohaterami myśliwskich opowieści o pojawieniu się w łowisku „wielkiej jak szafa, czarnej samury”, której lepiej w drogę nie wchodzić, lub o samotniku pojedynku wędrującym po lesie w towarzystwie odyńca młodzika, albo – jak to się zdarzyło wiele lat temu w Białowieży – przyjaciela zająca. Taki mały przyjaciel pierwszy wychodzi z ukrycia i jeśli wokół panuje spokój, zaczyna się paść. Dopiero wówczas pojawia się znacznie ostrożniejszy i nieufny stary dzik.

Całą młodość i wiek dojrzały dziki spędzają w gromadzie, a że nie są subtelne w obejściu, w wędrującej watasze stale ktoś kogoś trąca, kąsa, zaczepia – to grubiańskie zabawy i próby sił, kto ważniejszy. Nieokrzesane obyczaje nie przeszkadzają jednak wspólnemu życiu w stadzie; po zapadnięciu ciemności dziki watahą udają się na żer, wspólnie zażywają codziennych, błotnych kąpieli, razem kładą się do snu w legowiskach-barłogach, latem w pewnej odległości od siebie, zimą w gromadzie, grzejąc się wzajemnie.

Tylko na krótko wczesną wiosną ciężarne lochy odchodzą od stada i w ustronnym, bezpiecznym miejscu ścielą gniazda, w których przychodzą na świat gromadki paskowanych warchlaków. Początkowo nie opuszczają barłogu, leżą ciasno przytulone do siebie, gdyż łatwo marzną i przeziębiają się, zwłaszcza przy częstych wczesną wiosną nawrotach zimy. Po kilku tygodniach porzucają gniazdo i pod opieką matki wędrują po lesie. Są silne, wesołe, ruchliwe, zaczepne i wojownicze. Naśladując lochę, małymi ryjkami buchtują w ściółce leśnej w poszukiwaniu smacznych kąsków – pędraków, dżdżownic, bulw i kłączy roślin. W tym czasie lepiej unikać spotkania z lochą; w obronie dzieci zdolna jest bohatersko zaatakować człowieka, a nawet – konia w zaprzęgu.

W trakcie wędrówek przyłączają się inne lochy i pod przewodnictwem najstarszej wspólnie prowadzą swe dzieci. Zdarza się, że locha padnie i pozostawi stadko warchlaków. Nie grozi im zatrata; tak silna jest u tych zwierząt miłość do dzieci, że każda dzicza matka przygarnie sieroty, nie robiąc różnicy między swoimi, a nie swoimi dziećmi. Stąd nie należy do rzadkości widok lochy wodzącej liczne stadko warchlaków różniących się między sobą wielkością.

Pod koniec lata do watahy dołączają dwu- i trzyletnie samce, stado rośnie w siłę i w razie niebezpieczeństwa może bronić się w sposób zorganizowany; małe kryją się wewnątrz grupy, starsze ustawiają na zewnątrz i lochy na zmianę wypadami atakują prześladowcę. Nawet wilki rezygnują wówczas ze smacznego kąska, jakim bezsprzecznie mógłby być tłusty warchlak.

Gdy grudniowe przymrozki skują ziemię, wataha powiększa się o najsilniejsze, dorosłe odyńce. Ich ciężar może dochodzić do trzystu pięćdziesięciu kilogramów, a długość ciała sięga dwóch metrów. Mają potężny oręż – kły: dolne duże, zakrzywione szable i górne, krótsze – fajki. Podniecony odyniec pociera kłami o siebie, co wywołuje ostry dźwięk – dzik ostrzy oręż. Wataha jest już w komplecie, więc w gęstych młodnikach odbywa się gromadne weselisko. Z daleka słychać fukania, chrząkania, trzaski, kwiki walczących odyńców, trącanych loch, deptanych warchlaków. Odyńce walczą o samice. Przeciwnicy dobierają się siłą; krążą wokół siebie ze zjeżoną szczeciną na karku – postawiony chyb dodaje im wzrostu. Fukają groźnie i trzaskają kłami – wszystko, by nastraszyć przeciwnika, a samemu podniecić się do boju. Gdy już dochodzi do szarży, atakowany nadstawia bok ciała, na którym już jesienią wytworzył się gruby pancerz skórny chroniący od uderzeń. Walczące odyńce starają się zadać cios w nieosłonięte okolice ryja i przód ciała. Celne uderzenia ostrym, liczącym nawet trzydzieści centymetrów długości, zakrzywionym kłem pozostawiają głębokie, cięte rany broczące krwią – rzecz jednak dziwna: nie są one zbyt groźne dla poszkodowanego.

Burdy wszczynane przez odyńce rozgrzane obecnością rujnych loch w niczym nie przypominają dostojnych, śmiertelnie niebezpiecznych pojedynków łosi czy jeleni. Nieodparcie nasuwa się porównanie z wiejskim weselem, na którym idą w ruch sztachety i orczyki w rękach podchmielonych gości weselnych. Ciekawe, czy huczne wesele wzięło swą nazwę od huczki dzików, czy było na odwrót.

Fragmenty to dla Ciebie za mało? Masz ochotę na więcej? Nic prostszego!

Dąb

Jest królem wśród naszych drzew. Osiąga czterdzieści pięć metrów wysokości, ma potężnie rozgałęzioną koronę, gruby pień pokryty ciemną, głęboko spękaną korą. Dożywa sędziwego wieku kilkuset lat. Rośnie w lasach na niżu i w niższych partiach gór, do wysokości siedmiuset metrów nad poziom morza. W Puszczy Białowieskiej tworzy przepiękne zbiorowiska zwane dąbrowami świetlistymi, tu można też ujrzeć kolosy – milczące dzieci minionych wieków.

Od zarania dziejów ludy europejskie czciły go i uznawały za drzewo święte. Słynny w starożytności aigilops rósł w Dodonie – siedzibie najstarszej greckiej wyroczni założonej jeszcze przez Pelazgów – lud zamieszkujący Epir na długo przed pojawieniem się Greków. Z szumu liści świętego dębu kapłani odczytywali wolę bogów.

W późniejszych czasach grał znaczącą rolę w wierzeniach Skandynawów i Germanów. Najpotężniejszy z rodu Asów, bóg mądrości, poezji i czarów, znawca run Odyn miał z boginią ziemi – Jörd syna o imieniu Thor. Thor był bogiem burzy i płodności. Ukazywał się ludziom pod postacią potężnego brodatego męża dzierżącego w dłoni młot. Gdy jechał wśród chmur swym wozem zaprzężonym w kozły – grzmiało. Gdy rozwścieczony rzucał swym straszliwym Mjöllnirem – niebo przecinały błyskawice, a w ziemię biły pioruny. Jego symbolem był dąb żywiciel, gdyż w niego najchętniej biją pioruny i on to rodzi niezliczoną ilość żołędzi.

Święte dęby rosnące w Germanii przez wieki otaczane były czcią i nabożnym lękiem i dopiero chrześcijaństwo wypowiedziało im wojnę. Thor – obrońca bogów i ludzi, walczący z olbrzymami, którzy stale zagrażali porządkowi na świecie, przegrał ze świętym Bonifacym; z jego rozkazu w 725 roku padł w Hesji jeden z ostatnich świętych dębów boga Thora. Ale wiara przetrwała – i dziś nierozwagą jest samotnie i nocą przebywać pod starym dębem. A w Niemczech, na wschód od Rostoka, w pobliżu niewielkiej miejscowości Grimmen rośnie dąb widmo zamieszkany przez złe siły. Ludzie przechodzący w pobliżu bez powodu przewracają się na ziemię, a gdy przestraszeni śpiesznie odchodzą, ściga ich szyderczy śmiech dochodzący z konarów drzewa.

Z upływem czasu pogańskich bogów zastąpili święci chrześcijańscy. Tak czy owak ludzie wiedzieli, że dąb nie jest drzewem zwyczajnym; we Francji więc upodobała go sobie Maria – Matka Boska. Najsłynniejsze dęby jej poświęcone noszą imiona Notre Dame du Chêne i La Bonne du Chêne – dobrotliwe drzewa: ich liście chroniły przed urokami. Zapamiętano też, że obfitość zawiązków żołędzi zwiastuje dobry urodzaj zbóż, a także nadejście ostrej i śnieżnej zimy.

Również i słowiańskie święte dęby musiały ustąpić przed nową wiarą. Dziś noszą swojsko brzmiące imiona, jak rosnący w Zagnańsku Bartek, są też bezimienne dęby rogalińskie z okolic Poznania. Potężny Król Jagiełło z Puszczy Białowieskiej padł obalony jesienną wichurą w 1974 roku.

Wielka estyma, jaką darzono drzewo, nie przeszkadzała ludziom w korzystaniu z jego drewna, kory i owoców. Pliniusz podaje, że żołędzie były pokarmem człowieka wcześniej niż pszenica. Starożytna medycyna i lecznictwo ludowe odwarem z kory leczyły świerzb, odmrożenia, liszaje oraz – podobnie jak dziś – używały jej jako leku ściągającego, przeciwzapalnego, przy schorzeniach przewodu pokarmowego, krwawieniach wewnętrznych i biegunkach, w chorobach pęcherza i nerek. Lecznicze własności kory wywołane są zawartymi w niej garbnikami, flawonoidami, związkami żywicowymi, śluzami, cukrami, kwasami organicznymi i goryczami.

W pewnych okolicznościach dąb jest toksyczny. Zatruciu ulegają zwierzęta domowe, jeśli zjedzą zbyt dużo żołędzi, liści lub młodych pędów. Zawarte w nich kwasy garbnikowe wywołują krwawe biegunki. Dzikie zwierzęta natomiast mogą jeść pędy i owoce dębu bez szkody dla zdrowia. W żołędziach nagromadzone są znaczne ilości węglowodanów o wysokiej wartości odżywczej. Jesienią zwierzyna gromadzi zapasy tłuszczu na nadchodzące chude czasy i masowy pojaw żołędzi jest hasłem do rozpoczęcia wielkiego obżarstwa. Żubry, łosie, jelenie, dziki, sarny, wiewiórki i myszy schodzą się pod owocujące drzewa na ucztę. Nawet sójki rezygnują z wybierania się za morze i wrzaskliwymi gromadami przeszukują korony dębów. W listopadzie, gdy najwięcej żołędzi leży pod drzewami, wybredna i delikatna sarenka potrafi  w ciągu jednego posiłku, który trwa około godziny, schrupać ponad sto żołędzi.

Pięknie o dębie napisał ksiądz Krzysztof Kluk w Dykcyonarzu roślinnym: „Niemasz rośliny podobno na świecie, któreby tylu różnego gatunku owadom wystawiona była, i częścią dawała pożywienie, częścią była gniazdem”. Jednym z owadów żyjących na dębach jest muchówka Cynips quercus, której larwy zwane galasami przez wiele stuleci służyły do wyrobu inkaustu, czyli atramentu. I nie tylko, gdyż jak powiadano: „Młodych rozczek posiekanych garść codzień dając w obroku, można tym sposobem siwego konia uczynić karym”. Natomiast „wódką z kory dębowej paloną, odrysowawszy co na marmurze, głęboko się wjada”.

Długo jeszcze można by snuć opowieść o dębie; o jego pięknym drewnie czarnym od wieloletniego przebywania w wodzie, o szlachetnym drewnie białym, które staje się najtrwalsze, gdy drzewo wiosną zostanie odarte z kory, a przyszłej zimy ścięte, lub o najmniej przydatnym drewnie czerwonym, o korze dębowej garbującej i barwiącej skóry zwierzęce, i o żołędziach, które w latach nieurodzaju zbóż ratowały ludzi od śmierci głodowej. Zaiste wielka jest moc i dobroczynność drzewa boga Thora.

Simona Kossak

Urodzona w 1943. Biolog, leśnik, profesor, popularyzator nauki. Znana z bezkompromisowych poglądów i działań na rzecz ochrony przyrody, zwłaszcza Puszczy Białowieskiej, gdzie w starej leśniczówce Dziedzinka mieszkała ponad 30 lat. Urodziła się w artystycznej rodzinie Kossaków, była prawnuczką Juliusza Kossaka i wnuczką Wojciecha Kossaka. Skończyła studia biologiczne na Wydziale Biologii i Nauk o Ziemi Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 2000 otrzymała tytuł profesora nauk leśnych. Pracowała w Zakładzie Badania Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży oraz w Instytucie Badawczym Leśnictwa w Zakładzie Lasów Naturalnych, gdzie od stycznia 2003 pełniła stanowisko kierownika. Była pomysłodawcą unikatowego na skalę światową urządzenia ostrzegającego dzikie zwierzęta przed przejazdem pociągów. Jej dorobek twórczy obejmuje ogółem kilkaset opracowań naukowych, niepublikowanych dokumentacji naukowych, artykułów popularnonaukowych i filmów przyrodniczych oraz trzy książki: Opowiadania o ziołach i zwierzętach, Wilk – zabójca zwierząt gospodarskich? i Saga Puszczy Białowieskiej. Od 2001 prowadziła codzienne audycje (Dlaczego w trawie piszczy) w Radiu Białystok i innych regionalnych oddziałach Polskiego Radia. Radio Gdańsk za popularyzowanie wiedzy przyrodniczej na antenie radiowej przyznało jej nagrodę „Osobowość Radiowa Roku 2003”. W uznaniu zasług na polu nauki i popularyzowania ochrony przyrody w 2000 została uhonorowana Złotym Krzyżem Zasługi. Zmarła w 2007 roku.