Pocztówka z wakacji. Ateny
Choć już druga połowa kwietnia, ciężko powiedzieć że wiosna w pełni. Tym trudniej jest nie planować regeneracyjnych wyjazdów: tych długich i tych krótkich, choćby weekendowych. Na zachętę, przedmajówkowo i przedwakacyjnie, publikujemy relację Olimpii Błaszczyk z wycieczki do Aten.
Wrzesień: poznaję G.
Październik: zaczyna się rok akademicki, Historia Sztuki, jesień
Listopad: kupujemy bilety do Aten i czekamy na luty
Grudzień: dostaję od Mikołaja (czyli od G.) przewodnik po Grecji
Styczeń: marzniemy i marzymy o oliwkach
Luty: zdajemy ostatnie egzaminy na uczelni, lecimy
Lądujemy w Atenach późnym wieczorem, docieramy do centrum bez trudu, metrem. Pierwsze co widzimy po wyjściu z tunelu to masywne wzgórze, a na jego szczycie oświetlona budowla. To Partenon. Jest sobota, miasto żyje, śpiewa, pije. Postanawiamy dołączyć.
Staramy się przełączyć na tryb „wakacje”. Pozwalamy sobie odespać wszystkie nieprzespane noce, które przydarzały nam się nagminnie w ciągu ostatnich miesięcy. Wyłączamy budziki w telefonach, ufamy tym wewnętrznym. Najlepsze restauracje otwierane są o 10:00 – nie musimy się spieszyć.
Pierwsze śniadanie nas nie zachwyca, chociaż według internetowego rankingu powinno. Nie w pełni zadowolone, ale przynajmniej najedzone, ruszamy na Akropol. Ten na szczęście zachwyca.
Olimpejon, Propyleje, Apteros, Odeon… Próbujemy odtworzyć zdjęcie pięknej Sofii Loren pod Partenonem (prawie się udaje). Wzruszam się patrząc na pozostałości Erechtejonu – świątyni poświęconej Atenie i Posejdonowi – ale wiem, że prawdziwe łzy nadejdą dopiero w muzeum, przy oryginalnych kariatydach. Wspinamy się na Areopag, wzgórze Aresa, i stamtąd oglądamy zachód słońca. Jest przyjemnie, ale nie mogę się doczekać kolejnych atrakcji.
Drugiego dnia odwiedzamy obowiązkowe muzea: Nowe Muzeum Akropolu, Muzeum Sztuki Cykladzkiej oraz Muzeum Sztuki Bizantyjskiej i Chrześcijańskiej. Wzruszam się przy kariatydach, przy idolach cykladzkich, przy rzeźbie Canovy.
Turystyczny obowiązek został spełniony z radością w dwa dni. Zostaje nam trochę czasu na prawdziwe zwiedzanie. Na włóczenie się, błądzenie, na smakowanie, próbowanie, chłonięcie miasta.
Spacerujemy tymi filmowymi uliczkami, mijając przy każdym zakręcie bezpańskie koty i drzewka cytrusowe. Zatrzymujemy się w kawiarni z widokiem na Partenon i nie możemy się nadziwić, że w lutym może być tak ciepło. G. sypie za dużo cukru do kawy, ja nie sypię w ogóle. Rozmawiamy. Nie mogę się zrelaksować.
Myślę o tym, że jestem na wakacjach, że marzyłam o tym od tygodni, że tego chciałam. Zaraz myślę o tym, że przecież moje życie to jedne wielkie wakacje, że nie mam od czego odpoczywać. Złoszczę się na siebie, za to, że nie potrafię się odprężyć. Złoszczę się na siebie za to, że się na siebie złoszczę. G. zaczyna marznąć, dopijam kawę, wracamy do hotelu.
Następnego dnia jest trochę chłodniej. Kupujemy owoce w lokalnym sklepiku i dwie kawy w greckiej sieciówce. Siedzimy na ławce, na Placu Konstytucji, obserwujemy ludzi spieszących do pracy. Starszy pan gra narodowe szlagiery na harmonii, wieje delikatny wiatr. Dlaczego nie mogę się odprężyć?
Spacerujmy po rozległym parku, zrywamy z drzew mandarynki, głaskamy zwierzęta przez dziurę w ogrodzeniu. Pijemy dużo wody i odwiedzamy muzeum spoza naszej listy. Potem następne. Zamawiamy ogromną kolację w indyjskiej restauracji, pijemy dużo wina. Wciąż nie mogę pozbyć się tego napięcia.
Wieczorem zapadamy w długi sen. Rano znowu: śniadanie, muzeum. Postanawiamy pojechać nad morze. Jazda tramwajem zajmuje 40 minut. W tramwaju słucham muzyki na słuchawkach, jem kanapkę, obserwuję miasto przez szybę. Zamykam i otwieram oczy. Co to za miejsce? Granice i różnice się zacierają. Muszę wyostrzyć zmysły, zwracać uwagę na detale, żeby przypomnieć sobie, gdzie jestem. Bizantyjski kościółek, melodia grana przez starca, jednakowe upięcie włosów każdej starszej Greczynki. Duch miasta ukryty jest w detalach.
Docieramy nad morze. Spacerujemy najpierw osobno, później wspólnie. G. jest zadowolona, tańczy. Ja śpiewam. Mijamy marinę, chodzimy po kamieniach. Morze jest spokojne, pływa w nim jeden mężczyzna. Zbieram muszelki i kamyczki. Siadamy na betonie, patrzymy w dal. Morze faluje, chmury kłębią się na horyzoncie zasłaniając słońce. Jak łatwo się zrelaksować.
Nazajutrz wyjeżdżamy.
—
Olimpia Błaszczyk
Jej rocznik to ’94, a jej miasto to Gdańsk. W tygodniu studiuje Historię Sztuki, która ją pasjonuje, a w weekendy robi i podaje ludziom kawę. Luki, pomiędzy tymi dwiema czynnościami, wypełnia czerwonym winem lub spacerami po lesie. Spędza życie chyba dość klasycznie, zwyczajnie.