Zwykłe Życie to magazyn o prostym życiu wśród ludzi, miejsc i rzeczy.

W roz­mo­wie z Jan­kiem Ry­gie­lem i Mar­kiem Ry­kie­lem za­glą­dam do wnę­trza pra­skie­go skle­pu Lo­ok In­si­de, pier­wot­nie skle­pu in­ter­ne­to­we­go ze współ­cze­snym pol­skim i skan­dy­naw­skim di­zaj­nem, któ­ry w krót­kim cza­sie stał się jed­nym z naj­bar­dziej uro­kli­wych skle­pów ze sta­ro­cia­mi (i nie tyl­ko!) w War­sza­wie. Bo jak mó­wią chło­pa­ki, „to je­dy­ne ta­kie miej­sce w sto­li­cy! I to nie my po­wie­dzie­li­śmy to ja­ko pierw­si!”. 

Ma­te­usz Bzów­ka: Opo­wiedz­cie, jak się wszyst­ko za­czę­ło. Jak do­szło do te­go, że sie­dzi­my so­bie u was w skle­pie na war­szaw­skiej Pra­dze, roz­ma­wia­my i pi­je­my her­ba­tę ze szkla­nek? 

Ja­nek: Wszyst­ko za­czę­ło się od po­my­słu na za­ło­że­nie skle­pu in­ter­ne­to­we­go z di­zaj­nem. Przez pierw­szy okres dzia­łal­no­ści Lo­ok In­si­de był prze­strze­nią je­dy­nie wir­tu­al­ną i po­świę­co­ną wy­łącz­nie współ­cze­snym pro­jek­tom, pol­skim oraz skan­dy­naw­skim. Jed­nak z cza­sem wi­zja te­go, czym chcie­li­by­śmy się zaj­mo­wać, nie­co się zmie­ni­ła. Obec­nie Lo­ok In­si­de to prze­strzeń jak naj­bar­dziej re­al­na, któ­rej du­żą część, obok współ­cze­sne­go di­zaj­nu, zaj­mu­ją przed­mio­ty z hi­sto­rią: me­ble i wzor­nic­two z lat pięć­dzie­sią­tych, sześć­dzie­sią­tych czy sie­dem­dzie­sią­tych ubie­głe­go wie­ku.

MB: Co za­tem skło­ni­ło was do te­go, aby po­sze­rzyć swo­ją ofer­tę o sta­ro­cie? 

Ma­rek: Przede wszyst­kim ko­lek­cjo­ner­ska pa­sja Jan­ka. W mię­dzy­cza­sie (sklep in­ter­ne­to­wy za­ło­ży­li­śmy w po­ło­wie 2015 ro­ku) ja rów­nież za­czą­łem in­te­re­so­wać się ty­mi „sko­ru­pa­mi”. Hur­to­wo za­czę­li­śmy sku­po­wać róż­ne, mniej lub bar­dziej cie­ka­we i uni­ka­to­we rze­czy, aż do­szli­śmy do mo­men­tu, w któ­rym by­ło te­go już za du­żo. Trze­ba się by­ło ni­mi po­dzie­lić.

MB: Ła­two prze­cho­dzi się ze świa­ta wir­tu­al­ne­go do re­alu? Pro­wa­dze­nie skle­pu to chy­ba nie jest buł­ka z ma­słem. 

JR: Od sa­me­go po­cząt­ku pro­wa­dze­nia dzia­łal­no­ści sklep sta­cjo­nar­ny był ma­rze­niem, do któ­re­go dą­ży­li­śmy. Za­kła­da­li­śmy, że prę­dzej czy póź­niej uda nam się je zre­ali­zo­wać. Ma­rze­nie zi­ści­ło się jed­nak du­żo wcze­śniej, niż my­śle­li­śmy. Rok po za­ło­że­niu skle­pu in­ter­ne­to­we­go wy­gra­li­śmy prze­targ na lo­kal na Wi­leń­skiej, któ­ry wy­ma­gał spo­re­go re­mon­tu. Ofi­cjal­ne otwar­cie od­by­ło się w paź­dzier­ni­ku, ale my już zdą­ży­li­śmy bar­dzo zżyć się z tym miej­scem. To te­raz nasz dru­gi dom.

MR: Trzy po­miesz­cze­nia wy­re­mon­to­wa­li­śmy w za­sa­dzie sa­mi. Nie by­ło to ła­twe, ale się uda­ło. Czu­je­my ogrom­ną sa­tys­fak­cję! Oczy­wi­ście nie oby­ło­by się to bez po­mo­cy przy­ja­ciół i ro­dzi­ny, od któ­rych do­sta­wa­li­śmy i wciąż do­sta­je­my ogrom­ne wspar­cie. Na­to­miast je­śli cho­dzi o co­dzien­ne funk­cjo­no­wa­nie skle­pu, to je­ste­śmy tu­taj ca­ły czas. Dzie­li­my się obo­wiąz­ka­mi. Każ­dy z nas ma też jesz­cze in­ne za­ję­cia. Ja pra­cu­ję ja­ko gra­fik, a Ja­nek jest na pią­tym ro­ku ar­chi­tek­tu­ry wnętrz na war­szaw­skiej ASP.

Zaj­rzyj do Lo­ok In­si­de na Wi­leń­ską 21 lub w in­ter­ne­cie!

MB: Skąd bie­rze­cie rze­czy do skle­pu? Czym kie­ru­je­cie się pod­czas do­ko­ny­wa­nia wy­bo­ru? 

MR: Przy wy­bo­rze, za­rów­no no­wych rze­czy, jak i sta­ro­ci, kie­ru­je­my się głów­nie na­szym gu­stem. Szu­ka­my tak na­praw­dę wszę­dzie, ma­my oczy i uszy otwar­te, za­pra­sza­my róż­ne mar­ki do współ­pra­cy. Je­śli cho­dzi o sta­ro­cie, to sta­ra­my się prze­cze­sy­wać na bie­żą­co in­ter­net, jeź­dzi­my na tar­gi i od­wie­dza­my naj­bliż­sze śmiet­ni­ki. Od­kąd ma­my sklep sta­cjo­nar­ny, wie­lu oko­licz­nych miesz­kań­ców czy osób prze­cho­dzą­cych Wi­leń­ską wi­dząc wi­try­nę, wcho­dzi do nas i py­ta, czy mo­gą coś od­dać w ko­mis czy po pro­stu nam sprze­dać. Zda­rza­ją się też da­ry, na przy­kład ostat­nio przy­gar­nę­li­śmy kom­plet me­bli po czy­ichś dziad­kach.

JR: Jed­ne rze­czy po­do­ba­ją nam się bar­dziej, in­ne mniej, to oczy­wi­ste, ale we wszyst­kich sta­ra­my się do­strzec pięk­no. Na­le­ży pa­mię­tać, że każ­dy przed­miot zo­stał kie­dyś przez ko­goś za­pro­jek­to­wa­ny, w związ­ku z tym trze­ba mieć do te­go sza­cu­nek. I mi­mo że nie­któ­re rze­czy, któ­re są w skle­pie, mi oso­bi­ście się nie po­do­ba­ją, mo­gą przy­paść do gu­stu ko­muś in­ne­mu. Faj­ne jest dzie­le­nie się wzor­nic­twem. Nie chce­my two­rzyć prze­strze­ni, któ­ra bę­dzie ko­goś wy­klu­czać.

MR: Ale jed­nak prze­wa­ża­ją rze­czy, któ­re nam się po­do­ba­ją. Wiesz, wy­obra­ża­jąc so­bie wnę­trze skle­pu, my­śle­li­śmy, że sta­ro­cie zgro­ma­dzi­my w ja­kimś „an­ty­kwa­rycz­nym ką­ci­ku”, a 80 pro­cent prze­strze­ni zaj­mą no­we rze­czy. W prak­ty­ce jed­nak wy­glą­da to zde­cy­do­wa­nie ina­czej, bo „ką­cik” roz­lał się po ca­łym wnę­trzu, a to, co sta­re, wy­mie­sza­ło się z tym, co no­we.

(zo­bacz ga­le­rię zdjęć)

MB: Kto za­glą­da do wa­sze­go skle­pu? 

JR: Gro­no na­szych go­ści jest bar­dzo sze­ro­kie. Du­żo mło­dych lu­dzi, w na­szym wie­ku, zwy­kli prze­chod­nie, któ­rych za­in­te­re­su­je wi­try­na, czę­sto po­ja­wia­ją się też prze­mi­łe star­sze pa­nie, któ­re pa­trzą na te rze­czy z sen­ty­men­tem. No i pra­ża­nie.

MB: No wła­śnie! Po­wiedz­cie, jak przy­ję­ła was Pra­ga? 

JR: Mu­szę przy­znać, że na po­cząt­ku tro­chę się jej oba­wia­łem. Ale by­ły to oba­wy zde­cy­do­wa­nie na wy­rost. Ba­łem się, że jest do­syć nie­bez­piecz­na i nie­przy­ja­zna, ale bar­dzo po­zy­tyw­nie da­łem się za­sko­czyć. Wszy­scy lu­dzie, któ­rych spo­ty­ka­my w oko­li­cy i te­raz już ko­ja­rzy­my, czy miesz­kań­cy „na­szej” ka­mie­ni­cy są do­brze na­sta­wie­ni do te­go, co tu­taj ro­bi­my. To nie­wiel­ka, ale barw­na spo­łecz­ność. Je­śli ktoś nie mo­że u nas cze­goś zna­leźć, po­le­ca­my mu an­ty­kwa­ria­ty i skle­py stric­te ze sta­ro­cia­mi, któ­rych w oko­li­cy jest kil­ka. Nie trak­tu­je­my sie­bie na­wza­jem ja­ko kon­ku­ren­cji.

(zo­bacz ga­le­rię zdjęć)

MB: Ja­kie ma­cie pla­ny na przy­szłość? 

MR: Chce­my wy­ko­rzy­stać to, że ma­my stu­me­tro­wy lo­kal. Sklep to jed­no, ale pla­nu­je­my dzie­lić się tą prze­strze­nią, udo­stęp­niać na róż­ne wy­da­rze­nia – wy­kła­dy, warsz­ta­ty, spo­tka­nia au­tor­skie czy po­ka­zy fil­mów pusz­cza­nych na ma­gne­to­wi­dzie z ka­set VHS. Otrzy­ma­li­śmy na po­cząt­ku du­żo wspar­cia i te­raz chce­my się za to od­wdzię­czyć.

JR: W grud­niu ro­bi­my ak­cję pod na­zwą „Przy­tul sztu­kę”. Idea jest pro­sta: za­pra­sza­my kil­ko­ro mło­dych ar­ty­stów, któ­rzy przy­go­tu­ją po kil­ka dzieł sztu­ki, oczy­wi­ście na sprze­daż. Tech­ni­ka i te­ma­ty­ka do­wol­ne – fo­to­gra­fie, gra­fi­ki, ko­la­że, ilu­stra­cje, rzeź­by i ma­lar­stwo. Je­dy­nym kry­te­rium jest ce­na: pra­ce nie mo­gą być droż­sze niż 350 zł. Chce­my za­chę­cić lu­dzi do in­we­sto­wa­nia w mło­dych ar­ty­stów, w mło­dych twór­ców. A jak zro­bić to le­piej, niż ku­pu­jąc pra­ce, któ­re na­stęp­nie moż­na spre­zen­to­wać swo­im bli­skim na świę­ta? To po­łą­cze­nie po­ży­tecz­ne­go z przy­jem­nym.