Kieślowski nauczył mnie patrzeć
Jessica (Ida Vakkuri), Aino (Bahar Tokat), Taru (Misa Lommi) i Jenny (Sara Soulié) przyjaźnią się od lat. Każda z nich zmaga się jednak z innymi problemami. Tuż przed ukończeniem liceum Taru odkrywa, że jest w ciąży, Jessica poznaje studiującego w Wilnie chłopaka, zakompleksiona Aino musi zmierzyć się ze swoim prześladowcą, a Jenny zakochuje się… we własnej przyjaciółce. Zanim lato dobiegnie końca, nic nie będzie już takie samo. Ale na tym przecież polega dorastanie.
„Producenci coraz częściej wymagają, żeby z góry określić, kim jest twoja publiczność. Dziewczęta do lat dwudziestu albo mężczyźni w średnim wieku” – mówi Esa Illi, gdy chowamy się przed deszczem, który zaskoczył nas podczas wywiadu. „A przecież nastolatki mają w sobie dwie ścierające się postawy: jednego dnia wydają się wyjątkowo dojrzałe, drugiego – zaskakująco dziecinne. Dlatego wydaje mi się, że jeśli już postanawiasz poświęcić im film, musi on odzwierciedlać tę dwoistość.” Wygląda na to, że mu się udało – Dziewczyny inne niż wszystkie zdobyły cztery nominacje do fińskiego odpowiednika Oscara. W tym za najlepszy film roku.
Z Esą Illi, reżyserem filmu Dziewczyny inne niż wszystkie, rozmawia Marta Bałaga
Marta Bałaga: Twój film jest oparty na faktach, a dokładnie na wideodziennikach nastolatek mieszkających w Helsinkach. Jak do tego doszło?
Esa Illi: Poznałem je podczas warsztatów The One Minutes Jr. – w ramach tej inicjatywy nastolatki mogą nakręcić trwający jedną minutę filmik. Szybko stało się dla mnie jasne, że mają dużo do powiedzenia i kiedy warsztaty dobiegły końca, uznałem, że powinniśmy kontynuować pracę. Nie wiedziałem tylko, w jaki sposób. Zachęciłem je do tego, by przez rok prowadziły wideodzienniki i tak to się zaczęło. Miały w sobie coś wyjątkowego. Często pracuję z młodymi ludźmi i wydaje mi się, że dziewczynom o wiele łatwiej przychodzi wyrażanie własnych uczuć poprzez sztukę.
MB: Były zaangażowane także w powstawanie scenariusza?
EI: We wszystko. Nie musiałem wymyślać nic nowego – historie, które pojawiają się w filmie, wydarzyły się naprawdę. Wydaje mi się, że współcześni filmowcy często skupiają się nie na tym, co trzeba. Nie można ciągle martwić się, czy ludzie przyjdą do kina, choć presja, żeby osiągnąć komercyjny sukces jest bardzo duża – sam ją odczuwam. W tym przypadku było jednak trochę inaczej, bo nikomu z nas nie przeszło przez myśl, że z tego materiału może powstać film. Postanowiliśmy zaryzykować i mieliśmy szczęście, że nam się udało. Naprawdę tak uważam.
121
MB: Filmy o nastolatkach często powtarzają te same schematy. Dziewczyny inne niż wszystkie są jednak zaskakująco melancholijne.
EI: To film o pierwszych rozczarowaniach. I o tym, jak sobie z nimi radzić, bo właśnie to przesądza potem o naszym późniejszym życiu. Kiedy pracowaliśmy nad naszym projektem, każda z dziewczyn przez to przeszła i nie była już potem tą samą osobą. Takie doświadczenia, choć bolesne, są bardzo ważne. Pomagają nam dorosnąć.
MB: Obecnie uważa się, że robienie filmów dla nastolatków stanowi ogromne ryzyko, bo przedkładają internet nad kino. Zgadzasz się z tym?
EI: To dobre pytanie, ale trudno mi na nie odpowiedzieć, bo sam ciągle je sobie zadaję. Współczesne kino narzuca widzom zawrotne tempo; nawet animacje Pixara, które zresztą bardzo cenię, nie oferują chwili wytchnienia. Gdyby to ode mnie zależało, powiedziałbym ludziom: zwolnijcie! Ale tak się nie da. Jeśli chcesz wykonywać ten zawód, musisz szukać nowych rozwiązań. Ten film mnie do tego zmusił. Uznałem, że w jego przypadku mogę pozwolić sobie na więcej – na kilka równoległych wątków, animowane wstawki. Wcześniej robiłem filmy o dość klasycznej narracji, uważam jednak, że ta formuła już się wyczerpała. Widzowie odbierają teraz kino w zupełnie inny sposób – trudniej im się skupić i jako filmowiec musisz zdawać sobie z tego sprawę. Może dlatego brakuje filmów, które ukazywałyby, na czym polega życie współczesnych nastolatków. Nie potrafią odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości.
MB: Twój film powstawał jednak z ich bezpośrednim udziałem.
EI: Nie byłbym w stanie po prostu obudzić się pewnego dnia z postanowieniem, że zrobię „film dla młodzieży.” Cokolwiek to znaczy. Pracując z tymi dziewczynami zdałem sobie sprawę, że pragną opowiadać o tym, co je spotyka. Potrzebowały tylko kogoś, kto by nimi pokierował. Kiedy film trafił do kin w Finlandii, jedna recenzentka określiła mnie mianem obleśnego starucha, który nakręcił sobie film o młodych dziewczynach. A ja na każdym kroku podkreślam, że to ich dzieło. Na początku chciałem nawet użyć pseudonimu, ale nie zgodził się na to mój producent. A poza tym, od kiedy to mężczyzna nie może nakręcić filmu o kobietach?
MB: Pracowałeś z aktorkami, które nie mają jeszcze dużego doświadczenia. Stanowiło to dla ciebie problem?
EL: To zależy. Zdarza się, że zupełny amator okazuje się znacznie bardziej otwarty na własne emocje niż profesjonalista. Jedna z moich aktorek, Bahar Tokat, jest komikiem. Nigdy wcześniej nie stała przed kamerą i wiedziałem, że może okazać się to przeszkodą. Niełatwo jest przekazywać własne emocje, a co dopiero robić to przede mną albo przed całą ekipą. Ale jeśli masz trochę czasu na to, żeby dobrze poznać drugą osobę, jeśli możesz pozwolić sobie na próby, to łatwiej pokonać potem takie przeszkody. Moje aktorki spotkały pierwowzory swoich postaci dopiero podczas premiery. Nie chciałem, żeby je naśladowały. Aktorzy potrzebują wolności, bo tylko wtedy są w stanie odnaleźć klucz do postaci, którą grają.
MB: Historie, które opowiadasz, mają różny ładunek emocjonalny. Jak udało ci się zachować pomiędzy nimi balans?
EI: Wiedziałem, że niektóre z poruszanych wątków są znacznie poważniejsze. Bałem się trochę, że kiedy wreszcie połączę je w jedną całość, będą od siebie odstawać; historia Jessici nie jest w końcu aż tak dramatyczna jak to, przez co przechodzi Taru. Ale chcieliśmy, by się od siebie różniły, bo każda z nich ukazuje przecież zupełnie inny punkt widzenia.
Kiedy zabierasz się za nowy film, podchodzisz do tego jak do układanki puzzle – sprawdzasz, co do siebie pasuje i pomału wyłania się z tego większy obraz. Ale jeśli pracujesz z materiałem, który ma zaczepienie w rzeczywistości, takie podejście się nie sprawdza. Dlatego trudno mi analizować ten film. Nie mogę odpowiadać na pytania, dlaczego zdecydowałem się opowiedzieć o takich, a nie innych bohaterkach. Bo one po prostu takie były! Pewnie – niektóre wątki bardziej wyeksponowaliśmy, inne nieco zmodyfikowaliśmy. Ale tylko dlatego, że film rządzi się jednak własnymi prawami.
MB: Nie miałeś wrażenia, że nawiązując do prawdziwych wydarzeń sam stawiasz sobie ograniczenia?
EL: Kiedy rozpoczęliśmy zdjęcia, przypomniałem sobie pewną rzecz. Będąc studentem, brałem udział w wielu warsztatach filmowych. Dwa z nich prowadził sam Krzysztof Kieślowski. Był dla mnie bardzo, bardzo ważny. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, miałem chyba nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. Byłem młody, głupi i skupiałem się tylko na sobie. A on łagodnie zwrócił mi uwagę, że w ogóle nie zwracam uwagi na to, co mnie otacza. Nikt nie lubi dowiadywać się o sobie takich rzeczy i kiedy mi to uzmysłowił, bardzo mnie to zabolało. Kieślowski nauczył mnie patrzeć. W trakcie zdjęć nagle mnie olśniło: robię dokładnie to, co mi kazał! Można więc powiedzieć, że moje życie zatoczyło teraz pełne koło.