Zwykłe Życie to magazyn o prostym życiu wśród ludzi, miejsc i rzeczy.

 

Zrzut ekranu 2016-07-20 o 20.34.27

Tekst: Sławek Makaruk

Ilustracja: Piotr Jackowski

„Ciężkie czasy” – rzekł sowiecki żołnierz, zdejmując zegar z wieży ratuszowej.

W miarę upływu czasu i mojego coraz bardziej zaawansowanego wieku na czas właśnie zacząłem zwracać baczniejszą uwagę. Pamiętam słodkie lata szkoły podstawowej, kiedy czas ciągnął się w sposób lepiąco nużący, a dni nie miały końca. Przerażająco długie godziny w szkole nagradzane były cudownie długimi godzinami zajęć w sali gimnastycznej czy na basenie albo na oglądaniu jednego z dwóch kanałów czarno-białej TVP. Stopniowo jednak w miarę dorastania dzień ulegał skracaniu. Zauważyłem to w końcowych latach liceum, w klasie przedmaturalnej. Szczęśliwie studia na Wydziale Geografii wyhamowały lekko ten proces. Potem dopiero czas z nawiązką przywalił mi mocno w łeb. Chociaż starałem się, jak mogłem, i wydłużałem gap years do granic przyzwoitości, to czas nie miał dla mnie taryfy ulgowej. Praca, mimo że ciekawa i dająca mnóstwo satysfakcji, spowodowała, że miałem coraz mniej czasu dla siebie. Ze zdziwieniem zauważyłem, że zegarek się nie zmienił, wskazówki chodziły wciąż z tą samą prędkością, a ja na nic nie miałem czasu. Nawet liczne wyprawy kończyły się szybciej niż kiedyś! O co chodzi? Dlaczego tak się dzieje? Czy ktoś z Was wie? Wielokrotnie analizuję ten problem, dochodząc do wniosku, że naszemu braku czasu winien jest czas. To znaczy, czas dotarcia do danej informacji. Bo powiedzmy, w czasach przedinternetowych, a dokładniej przed rewolucją informatyczną, czyli w naszym kraju przed rokiem 1980, żeby uzyskać informację o cenie zakupu orzechów kokosowych na Seszelach, należało:

A. Pójść do biblioteki i sprawdzić w Encyklopedii Powszechnej hasło „orzech kokosowy”, przy okazji „Seszele” – żeby więcej wiedzieć.

B. Sprawdzić w roczniku statystycznym produkcję kokosów na rzeczonych wyspach i ceny w ostatnich latach.

C. Zamówić rozmowę przez pocztę (czas oczekiwania około 48 godzin, przy dobrych łączach w Berlinie i Delhi).

D. Odbyć rozmowę, starając się domyślić poprzez szumy i trzaski, co nasz interlokutor po drugiej stronie drutu stara się nam przekazać.

E. Zamiast rozmowy wysłać telegram lub bardziej zaawansowany telex i oczekiwać rychłej odpowiedzi.

F. No, mógłbym tak wyliczać bez końca.

A co mamy dzisiaj? Szybkość mamy. Czas uzyskania informacji jest w zasadzie ograniczony do szybkości, z jaką poruszamy palcami po klawiaturze kompa, i szybkości naszego łącza. I chała jest, bo zamiast jednej sprawy przez trzy tygodnie musimy załatwić trzydzieści takich spraw dziennie. A czy nam neuronów przybyło? NIE. A czy nam się nerwy zrobiły ze stali i nie puszczają? NIE. A nawet wręcz przeciwnie: puszczają, i to szybciej. No to o co chodzi? Codziennie mam tyle spraw do załatwienia, że już wieczorem nie pamiętam, co robiłem. Wiem, powiecie, pewnie mam syndrom starczego wypalenia, może sklerozę. Ale to wcale nie tak. Kiedyś człowiek dostawał pensję za załatwienie jednej, może dwóch spraw w miesiącu i jeszcze go za to chwalili. A teraz szef krzyczy, że nie załatwiłeś dziesięciu zadanych tematów dziennie, ale płacić chce tak jak kiedyś, za jedną sprawę na miesiąc. To o co tu chodzi? O ten czas właśnie. Musicie mieć czas dla siebie, czas na miłość, hobby, swoje nieróbstwo, kawę rano w kawiarni na rogu i wieczorne pogaduchy z kolegami przy piwie. Teraz będą banały, ale niestety – sprawdziłem na własnej skórze – prawdziwe.

Nawet nie zauważycie, jak szybko mija życie.

Wspaniałe czasy studenckie, które miały trwać wiecznie, potem kariera w korpo i wyścig do góry, potem emeryturka i dla większości okres niepokoju i niewiedzy, co ze sobą zrobić. Wszystko w ramach c z a s u.

Dlatego powtarzam za autorem Tomka Sawyera: „Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj”.

Dobra, ale o czym miałem pisać? O sowieckim żołnierzu, o zegarze? O Twainie? Tak mi to wszystko umyka, bo nie mam tego, no…?….

Sławek Makaruk (pseudonim Makaron, ur. 1963) – podróżnik, zawodowy nurek, instruktor jazdy offroadowej, kierownik wypraw, poszukiwacz skarbów.