O smaku w literaturze, muzyce i filmie
Michel Huellbecq, fot. Andreu Dalmau / EPA
Tekst: Magda Kuydowicz
O smaku w literaturze, muzyce i filmie – czyli potrzeba czegoś wytrawnego na co dzień i od święta. Lubię magiczne chwile. Te dostarczane dzięki artystom są niezwykłe, cenne i niezapomniane. Dziś opowiem Wam o trzech z nich.
Literatura
Przyznam się od razu do Michela Huellbecqa podchodziłam ostrożnie i wiele razy. W końcu przeczytałam Mapę i terytorium a zaraz potem Uległość. I teraz jestem już „jego” czytelniczką. Bo w Huellbecqa się wpada. Ma taką tajemnicza moc uwodzenia. Jak to Francuzi. Budowania świata pełnego autoironii, dobrego wina, jedzenia i odwiecznych rozterek intelektualisty, który ciągle myli pożądanie z miłością, swobodnie porusza się po historii literatury i filozofii, ale przeraża go codzienna wizyta przy własnej skrzynce na listy. Opisując siebie, opisuje Francję a w końcu i Europę. Czyli nasz świat.
Pamiętacie słynną historię zamachu na redakcję magazynu Charlie Hebdo? Uległość wyszła dokładnie w tym dniu – 7 stycznia 2015 roku w Paryżu. Jeden z zeszłorocznych numerów Charlie Hebdo publikuje tekst poświęcony Soumission, zaś na okładce tygodnika widnieje karykatura Houellebecqa z nieodłącznym papierosem w dłoni. W zamachu, wraz z dwunastoosobową redakcją zginął przyjaciel pisarza. Upiorna klamra. Po ostatnim zamachu terrorystycznym w Paryżu to już klamra podwójna. Powieść przedstawia koniec ułożonego świata Francois’a – wykładowcy na Sorbonie, badacza twórczości Jorisa-Karla Huysmansa. Żyje spokojnie, romansuje ze studentkami, przygląda się światu zza oparów papierosowego dymu, szczodrze dolewając sobie wina i ciężkiej madery. Ale nieoczekiwanie wybory prezydenckie we Francji wygrywa kandydat Bractwa Muzułmańskiego, Mohammed Ben Abbes. I Franҫois musi nagle przystosować się do nowej, obcej rzeczywistości. Zagrożenia islamizmem. Co robi? Przeczytajcie. Nie na darmo Houellebecq nazywany jest skandalistą, prowokatorem, a przez niektórych po prostu także wariatem. Po lekturze Uległości cały wieczór kłóciłam się ze znajomymi czy to poza, czy cecha charakteru. Ta jego wieczna zadziorność. Dalej tego nie wiem. Zresztą nie muszę wiedzieć. Ważne, że jego wizja świata jest i przerażająca, i wiarygodna. Szczególnie teraz gdy tyle mówi się o strachu przed innością. I to każdą, kulturową czy obyczajową.
Muzyka
Marek Napiórkowski od lat czaruje mnie swoim gitarowym światem. Jego najnowsza płyta Celuloid, nagrana wspólnie z kolegą z podwórka Arturem Lesickim jest bardzo filmowa, kameralna, i wzruszająca, pełna wysmakowanego gustu muzycznego obu gitarzystów. A na okładce Gustaw Holoubek jako szeryf z filmu Prawo i pięść. Celuloid – kompozycja tytułowa, to dzieło Marka Napiórkowskiego. Gitarzysta zagrał ją na charango, dziesięciostrunowym drobiazgu, narodowym instrumencie Peruwiańczyków. Pierwszy utwór to słynny motyw muzyczny z filmu Lalka. Obok m.in. słynnych Polskich dróg, dzięki którym Andrzej Kurylewicz wszedł do panteonu polskich kompozytorów muzyki filmowej. Marek Napiórkowski przez kilka lat współpracował z Andrzejem Kurylewiczem i Wandą Warską. Miał więc okazję dobrze poznać słynnego kompozytora. – Nieoczekiwana zmiana harmonii, no i sam pomysł, żeby improwizować na podstawie jednej z najbardziej rozpoznawalnych melodii w historii polskiej telewizji, na pewno spodobałby się panu Andrzejowi. Był przecież rasowym jazzmanem, choć przez wiele lat jazzu nie uprawiał – mówił w trakcie wywiadów promujących płytę Napiórkowski. Artur Lesicki to gitarzysta i zawodowy pedagog, jeden z najlepszych w Polsce nauczycieli gitary. To, że się przyjaźnią wyzwala tajemniczą nić porozumienia między artystami. Idealnie współbrzmią, improwizują, dogadują się w sprawie tego jak mają brzmieć motywy, które znamy i tak lubimy. Od lat.
Muzyka i animacja
No i wreszcie Łodzianin, mój krajan! Mariusz „Wilk” Wilczyński – słynny już także i poza granicami polski animator. To już światowej sławy artysta. Miał retrospektywy swoich filmów animowanych m.in. w The Museum of Modern Art w Nowym Jorku (2007), The National Gallery w Londynie (2007), Pretoria Art Museum w Pretorii (2007), National Museum of Brazil w Brasili (2009), Anthology Film Archives w Nowym Jorku (2006) i w Babylon w Berlinie (2007). Pokazywał swoje filmy także min. w IFC Center w Nowym Jorku (2008), Lincoln Center w Nowym Jorku (2010), na Berlinale (2008) i Edinburgh Festival (2012), La Folle Journée – Nantes, Tokio, Warszawa (2013). Wilczyński realizuje od kilku lat seanse animacji na żywo wyświetlane na wielkich ekranach, nazywane WILKANOC. Zaprasza do nich muzyków, tworząc z nimi improwizowane spektakle. W pokazach “Wilka” udział brali m.in.: Sinfonia Varsovia, pianista Boris Berezovsky, Tomasz Stańko, Leszek Możdżer, Michał Urbaniak, Wojciech Waglewski, Voo Voo, Pink Freud, Fisz Emade, Pogodno, Małe Instrumenty. A ostatnio wiolonczelista Marcel Markowski.
Wilk ma swoją własną, autorką technikę animacji. Wykłada ją nawet. Posługuje się swobodnymi skojarzeniami pochodzącymi z marzeń sennych. To dlatego oglądając jego performance można metafizycznie pofrunąć. W trakcie Szalonych Dni Muzyki na tyłach sceny Lawendowej w Teatrze Wielkim wystąpił wraz z młodym, niezwykle utalentowanym wiolonczelistą Marcelem Markowskim. Marcel grał, a Wilk animował na żywo. W programie muzycznym można było usłyszeć Ligeti, Sonatę na wiolonczelę solo Kodály’ego, Sonatę h-moll na wiolonczelę solo op.8 (cz. III Allegro molto vivace) Bacha i II Suitę wiolonczelową d-moll BWV 1008. To był niezwykły wieczór. Skupiony tłum szemrzący na chyboczących się krzesłach za mną, raz po raz wstrzymywał oddech. Rytm muzyki i powstającego na naszych oczach animowanego filmu, idealnie współistniał w jednej, magicznej przestrzeni teatru. Mieliśmy wrażenie uczestniczenia w niezwykłym artystycznym wydarzeniu. Pełnym smaku, lekkości i gracji. Po prostu uczta. I magia.