Zwykłe Życie to magazyn o prostym życiu wśród ludzi, miejsc i rzeczy.

Spotlight on microphone stand on stage

zingerzcomedyclub.com

Tekst: Magda Kuydowicz

Czy wiecie co to jest stand-up comedy? Na pewno wiecie. Wychodzi facet (rzadziej kobieta) na scenę i mówi, non stop. A publiczność się śmieje. Czasem podrzuca mu nowe tematy, a czasem grobowa cisza zmusza nieszczęśnika do dalszych poszukiwań. Poci się, wymachuje rękoma, biega, wyrzuca na zewnątrz wszystko. Bebechy, kompleksy, zahacza o drażliwe tematy społeczne. Politykę. Seks. Rodzinę. Bo stand-up nie ma granic. Dlatego jest tak trudny i nęcący zarazem. Ten gatunek narodził się w Stanach i ma tam swoich mistrzów – Matta Braungera, Jima Nortona, Jen Kirkman czy pięknego Brooksa Wheelana i jego This is cool, right?. Jest naturalnym elementem teatralnej mapy Nowego Yorku. Poszukajcie na Youtube, a znajdziecie. Zacznijcie jednak od Erica Bogosiana i jego świetny spektakl Seks, prochy i rock and roll, który wystawiany jest na scenie łódzkiego Teatru Jaracza od, bagatela, dwudziestu lat w wykonaniu samego Bronisława Wrocławskiego.

Ale do rzeczy. Od paru lat popularyzuje go także niejaki Rafał Rutkowski – aktor znany wielbicielom Teatru Montownia. Wysoki, chudy i z ogromnym nosem czuje się na scenie na tyle swobodnie, że bez problemu chwyta publikę za gardło i trzyma do końca każdego swojego występu. Przyznam się od razu. Od dawna ulegam jego czarowi na scenie. W ostatni wtorek na scenie Piwnicy Harenda wystartował ze swoim najnowszym, napisanym przez siebie tekstem: To wszystko przez Wifi. Rutkowski już wcześniej rozgrzewał publiczność we Wrocławiu i w Łodzi – ma tam swoje stałe, sprawdzone miejsca, gdzie publiczność przychodzi chętnie. Bo wie czego może się spodziewać. A oswoić naszych rodaków z poetyka stand-up wcale nie jest łatwo.

kontakt

Rafał Rutkowski / rafalrutkowski.com

Rutkowski często jedzie po bandzie. Mówi o swoim penisie, narządach rodnych małżonki, śmierdzących śledziach i kłopotach, jakie po zażyciu trawki miał jego kumpel w Holandii. Dokonuje też analizy naszej politycznej natury. Przywołując czasy Ramzesa Wielkiego w starożytnym Egipcie swobodnie kpi z naszych polityków i ich sposobów omamiania ludzi. Kpina, szydera, gruby żart to podstawowe narzędzia w pracy standupera.

Rutkowski ma jednak jeszcze coś, czego inni twórcy stand-up mogą mu tylko pozazdrościć. Jest świetnym aktorem komediowym i potrafi wszystkim swoim występom nadać oszczędną i zdyscyplinowana teatralną formę. Otwartą, opartą na improwizacji i zawsze z wyczuwalnym, autorskim pazurem. Bo, co zadziwiające, mimo ostrych porównań i grubego żartu nigdy nie traci scenicznego wdzięku. I wrażliwości na świat drugiego człowieka.

Ma też już swoją sceniczną (uwaga!) córkę rodem z gdańskiej Zaspy – niejaką Wiolkę Waszczyk. Wysoka, dorodna blondynka jest prawdziwą sceniczna torpedą. Silna osobowość i świadomość budowania na kontrze do blond loków grubych żartów o swoim i swojego chłopaka życiu intymnym daje jej dużą sceniczną siłę już na starcie. Waszczyk (tak sam mówi o sobie, więc mi też chyba wolno) wyrasta na godną propagatorkę stand-up w trudnych warunkach lokalnych naszej kochanej stolicy. I nie tylko. Ja w każdym razie popłakałam się ze śmiechu, gdy opowiadała ze swadą o swojej Babci-Wierzbie i Bogdanie-Aligatorze – ojcu nie stroniącym od kieliszka, którego godzinami holowała do domu z suto zakrapianej zakładowej wigilii.

Zatem wyjdźcie z domów, załóżcie kurtki i weźcie parasole bo jesienią stand-up w Polsce rozkręci się na dobre. Idźcie nie tylko dlatego, że spektakl Rutkowskiego jest o internecie. Idźcie po prostu, bo warto. Do zobaczenia!