O Fashion Week, szkole i planach na przyszłość
Jedna z nich to królowa, ba!, caryca czerni, projektantka młodego pokolenia o bardzo mocnej na polskim rynku pozycji. Druga to debiutantka, tegoroczna absolwentka MSKPU, słodka i pudrowa, ale charakterna „Jenny from the block”. Różni je wiele, ale co zaskakujące, łączy jeszcze więcej. Z dwiema projektantkami – Kas Kryst i Natalią Kopiszką rozmawia Mateusz Bzówka.
Mateusz Bzówka: Ostatnia edycja łódzkiego Fashion Week’a była już jakąś chwilę temu. Myślę, że możemy sobie pozwolić na jej małe podsumowanie. Obie brałyście udział we wcześniejszych edycjach, jednak podczas ostatniej byłyście w nowych rolach. Kas – byłaś obserwatorką, nie miałaś pokazu własnej kolekcji, a ty Natalia, byłaś Offową debiutantką. Jak oceniacie ostatnią edycję?
Natalia Kopiszka: Ta ostatnia była chyba najgorszą z dotychczasowych edycji. Chociaż, muszę przyznać, że scena Offu (Off out of schedule, przyp. red), przynajmniej pod względem organizacji była na zdecydowanie wyższym poziomie niż np. w październiku. Był spory backstage, profesjonalna ekipa i fajne modelki, naprawdę byłam zadowolona.
Kas Kryst: Zdecydowanie zgadzam się z Natalią. Scena Off była jednym z jaśniejszych punktów łódzkiej imprezy. Organizacja, podejście do projektanta, modelki i nowy, ulepszony wybieg. Czas między pokazami również się wydłużył, więc projektanci mogli na spokojnie i bez niepotrzebnych nerwów przygotować się i dopracować makijaż, włosy i stylizacje.
MB: A wcześniejsze lokalizacje? Trzy edycje temu Offy odbywały się na ASP w Łodzi, później w pofabrycznym kompleksie MONOPOLIS.
NK: Na Akademii było bardzo dobrze. Szkoda, że z niej zrezygnowali. Z tych, które były do tej pory to było chyba najlepsze miejsce. Bardzo profesjonalne.
KK: Z organizacji pokazów w CPM (Centrum Promocji Mody, przyp. red.) przy ASP byłam bardzo zadowolona. Profesjonalny wybieg, dużo miejsca dla gości i świetne zaplecze techniczne. W październiku organizatorzy postanowili wrócić do pofabrycznych przestrzeni i wybrali jedną z hal w kompleksie MONOPOLIS. Był to niestety nieudany powrót. Wybieg był zdecydowanie za mały, miejsc dla gości praktycznie brak, backstage i warunki na nim panujące nie do pomyślenia. Bardzo cieszyłam się na te industrialne przestrzenie, bo lubiłam klimat panujący na Tymienieckiego podczas wcześniejszych edycji. Niestety przy jesiennej edycji to się nie udało. Byłam bardzo zawiedziona, a moi goście niezadowoleni.
MB: Nastroje przed i w czasie trwania samego FW były dosyć sceptyczne. Potencjalni odbiorcy i teoretycznie najbardziej zainteresowane osoby – dziennikarze modowi czy ci merytoryczni i opiniotwórczy blogerzy, jak również styliści i stylistyki, raczej zrezygnowali z przyjazdu do Łodzi, zbuntowali się. Nie wspominam już tutaj o samych projektantach, których z edycji na edycję ubywa.
KK: To rzeczywiście była dość uboga w prasę i w projektantów (starych wyjadaczy) edycja. Nie było MMC, Szulca, Nenukko, Pavluchenko. Z Offów zabrakło mnie, czy Moniki Gromadzińskiej. Prasy było dużo mniej niż przy poprzednich edycjach, nawet topowych blogerek nie widziałam! Samo miejsce też dawało do myślenia. Aleja została zmniejszona, showroom również. Mniej projektantów, mniej wystawców, mniej mediów. Zamiast iść do przodu, wszystko się cofnęło.
NK: Było mi trochę przykro. Czwartek, dzień Offów, został potraktowany zupełnie po macoszemu. Na każdym kroku, widać było organizacyjne niedociągnięcia, trochę taką prowizorkę. Chociażby nie pozrywana z wykładziny folia czy nie powywieszane banery i plakaty, a takie przykłady można mnożyć. Organizatorzy podeszli do tego czwartku totalnie jakby go nie było. Pomimo, że kolejne dni były już lepsze, to koniec końców i tak odniosłam wrażenie, że z edycji na edycję jest coraz gorzej. A ponoć człowiek uczy się na własnych błędach.
KK: Smutny wniosek jest taki, że Natalia miała świetny pokaz, ale mało kto mógł to zobaczyć i docenić. Będzie miała fajne, profesjonalne zdjęcia z wybiegu, które robił znakomity fotograf Marek Makowski. Nabrała również doświadczenia i zobaczyła jak to wszystko wygląda od kuchni. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło i na pewno ci co o KOPI mają się dowiedzieć, to się dowiedzą. Mi żal imprezy. Dziwi mnie to, że jeszcze dwa lata temu organizatorzy potrafili zrobić dobre wydarzenie, które dawało nadzieje na przyszłość i które naprawdę było fajnym miejscem do promocji swojej marki. Wszyscy jeździli do Łodzi i chcieli się tam pokazywać. Szkoda, że tak już nie jest.
MB: Jak w takim razie z kolejną edycją, wybieracie się w do Łodzi w październiku?
KK: Ja nie planuję. Może ponownie wybiorę się popatrzeć, zobaczyć jakie zachodzą zmiany i czy jest jeszcze nadzieja. Chwilowo ja jej nie mam i nie darzę zaufaniem organizatorów tej imprezy. W tym roku pojechałam głównie ze względu na Natalię, ale też z sentymentu, by zobaczyć pokazy i by się po prostu zrelaksować.
NK: Ja się zastanawiam, bo tak naprawdę to gdzie mam się pokazywać? To jest jedyne miejsce w Polsce z jakąś tradycją. Niby powstają nowe inicjatywy, ale podchodzę do nich trochę nieufnie. Projektanci, oczywiście nie wszyscy, niechętnie podchodzą do tego typu nowości.
KK: Za chwilę będzie Mercedes Benz Fashion Weekend Warsaw i wszyscy z niecierpliwością czekają co zaoferują nam organizatorzy. Zapraszali mnie bym wzięła udział w pokazach, ale najpierw muszę zobaczyć z czym mam do czynienia. Nie rzucę się na głęboką wodę, bo wcześniejsze imprezy Fashion Weekend nie były udane. Doszedł ważny sponsor, więc mam nadzieję, że razem z nim zmiany na lepsze. Trzymam mocno kciuki i życzę im sukcesu, bo chcę żeby w Warszawie w końcu była impreza modowa na wysokim poziomie, gdzie projektanci będą mieli przyjemność się pokazywać. *
MB: Obie skończyłyście MSKPU – Międzynarodową Szkołę Kostiumografii i Projektowania Ubioru. Jakie są Wasze wrażenia? Ta szkoła dobrze kształci projektantów? Pytam zarówno o przekazywanie twardych, warsztatowych umiejętności, ale też o naukę koncepcyjnego i kreacyjnego, nieszablonowego myślenia o modzie.
NK: To jest szkoła policealna, nie studia – trzeba o tym pamiętać. To tylko i aż trzy lata, nie można tego czasu za bardzo przeładować materiałem. Idąc na MSKPU byłam już po jednych studiach ale zawsze marzyłam o projektowaniu. MSKPU sporo mi dała, przede wszystkim bardzo mnie otworzyła. To dzięki niej poznałam bardzo dużo osób z branży. Ale jeżeli na starcie nie masz podstawowych umiejętności warsztatowych i prawdziwego, szczerego zamiłowania oraz stuprocentowego przeświadczenia o tym, że chcesz projektować to ta szkoła ci tego nie da.
KK: Wydaje mi się, że tak jest ze wszystkimi artystycznymi szkołami, gdzie szczególny nacisk położony jest na praktykę i pracę własną. Zaliczanie przedmiotów nie wystarczy. Tu przede wszystkim liczy się to co zrobisz poza zajęciami, dla samego siebie. Ja będąc na pierwszym roku od razu wzięłam się za tworzenie marki, zrobiłam pierwszą kolekcję. Nie była udana, ale cieszę się, że postanowiłam działać tak szybko. Na drugim roku pokazałam się pierwszy raz na Fashion Weeku i potem wszystko zaczęło się rozwijać i iść w dobrym kierunku. Te doświadczenia były bardzo cenne i dawały ogromną satysfakcję. Zaryzykowałam i uważam, że słusznie.
NK: Te pierwsze doświadczenia są bardzo ważne. Próbując działać od razu budujesz w sobie nastawienie na rzeczywistość. Ja też miałam już wcześniej swoją markę, robiłam i dalej robię biżuterię – w zasadzie od tego wszystko się zaczęło, ta cała moja modowa przygoda.
MB: A wykładowcy? Miałyście swojego mentora? Kogoś szczególnie dobrze wspominacie?
KK: Zarówno dla mnie, jak i chyba dla Natalii taką osobą był Michał Szulc. Nie mając wcześniej doświadczenia projektowego poszłam na moje pierwsze zajęcia do Szulca i od razu znaleźliśmy wspólny język. Michał ma ogromną wiedzę i potrafi ją przekazać. Jest cierpliwy i wyrozumiały. Jeżeli miałabym podać jeden powód dla którego warto iść do MSKPU, to bez wahania byłby to Michał Szulc. Oczywiście są również inne zajęcia, z których można czerpać i wynieść ważną dla projektanta wiedzę, jak historia ubioru, zajęcia z konstrukcji ubioru lub z szycia.
NK: Ja osobiście potrzebuję kogoś kto by mnie motywował do pracy i napędzał do działania. Inspirował, ale kiedy trzeba, również postraszył. I taki był właśnie Michał Szulc. Obie wyszłyśmy z jego pracowni. Miałam ogromne szczęście, że do niego trafiłam – w momencie kiedy dostałam się do szkoły, Szulc miał akurat roczną przerwę. Jak tylko wrócił – poszłam do niego, powiedziałam jaki mam plan i zgodził się zostać moim promotorem.
KK: Nie chcę skłamać, ale wydaje mi się, że jak zaczynałam naukę, to było nas prawie 80 osób. Skończyło około dwudziestu. Czujesz to? Ludzie po drodze się wykruszają, zdają sobie sprawę, że nie potrafią zrobić co sezon kolekcji albo przychodzi im to z ogromnym, niewspółmiernym do efektów trudem. Większość tych osób świetnie się ubiera, ma ogromne wyczucie stylu, pięknie rysuje, ale na tym ich talent się kończy. Trzeba mieć wielką wyobraźnię i wiedzę, by co sezon tworzyć coś wyjątkowego i najlepiej zawsze lepszego od poprzedniego.
MB: Wydaje mi się, że zwykłe, codzienne życie projektanta nie jest zbyt porywające, jest to po prostu ciężka praca. Hurtownie, maile, szycie i tak w kółko. Ale na pewno jest co jakiś czas taki specjalny, wyczekiwany, najfajniejszy dzień. Jest to dzień pokazu?
KK: Masz rację, generalnie codzienne życie projektanta nie jest zbyt ekscytujące. Jednak najbardziej wyjątkowy zawsze jest dzień pokazu… Chociaż nie! Najlepszy dzień, to dzień robienia kampanii! Szczególnie jak się pracuje z takim fotografem, z jakim ja mam przyjemność pracować od początku mojej działalności.
NK: Tak, ja zdecydowanie najbardziej przeżyłam dzień sesji zdjęciowej. Czuje się wtedy ogromną satysfakcję.
KK: Oczywiście, że wspaniały jest cały proces projektowania. Szukanie inspiracji, rysowanie, jeżdżenie po hurtowniach, szukanie tkanin i dodatków. Jest to około pół roku ciężkiej, czasem bardzo monotonnej pracy. Ale gdy przychodzi dzień pokazu lub właśnie dzień sesji wizerunkowej i widzisz efekty swojej pracy na modelce, a potem finalnie na zdjęciu, to to jest piękne i naprawdę wyjątkowe uczucie. Krótkie, bo zaraz trzeba wracać do pracy, ale bardzo satysfakcjonujące przeżycie.
MB: Ostatnio bardzo popularne stały się targi modowe. W Warszawie nie ma weekendu żeby nie odbywało się przynajmniej jedno, mniejsze czy większe wydarzenie tego typu. Co o nich myślicie? Bierzecie udział w targach?
NK: Jedno słowo – HUSH. Udział w tych targach jest stosunkowo drogi, ale korzyści z udziału w nich są na pewno bardzo wysokie.
KK: Myślę, że na pewno pod względem sprzedażowym te targi nie mają sobie równych. Dziewczyny organizujące HUSH Warsaw znają się na rzeczy i wykonują wspaniałą pracę. Udaje im się trafić i przyciągnąć właściwego klienta, który wie po co na targi przyszedł, wie czego oczekiwać i wie, że jego pieniądze będą dobrze zainwestowane. Tutaj oczywiście ważny jest dobór i selekcja samych projektantów, z czym organizatorki sobie świetnie radzą. Na czerwcowej edycji osobiście nie będę mogła się pojawić i bardzo żałuję, bo na HUSHu przede wszystkim liczy się kontakt projektanta z klientem. Potencjalni odbiorcy lubią poznawać twórców, lubią słuchać o produkcie i mieć kontakt z markami po targach. Jednak bardzo się nie martwię, bo Kas Kryst dzielnie będzie reprezentować Natalia, a ufamy sobie i wiem, że zrobi wszystko by klienci mojej marki i HUSH byli zadowoleni.
MB: Ostatnia kwestia, którą chciałbym poruszyć. Nie przypadkowo zaprosiłem was obie do tej rozmowy. Projektując operujecie totalnie różnymi estetykami, proponujecie dla waszych potencjalnych odbiorców zupełnie różne rzeczy i że tak powiem, nie wchodzicie sobie w paradę w życiu zawodowym. Rozmawiamy już chwilę i praktycznie cały czas kończycie za siebie zdania, śmichy-hihy i tak dalej. W życiu prywatnym jesteście najlepszymi przyjaciółkami?
KK: Tak, zdecydowanie! W życiu prywatnym bardzo się wspieramy i pomagamy w różnych sytuacjach. Po prostu możemy na siebie liczyć. Cenimy i szanujemy nawzajem swoją twórczość, mimo że mamy bardzo odmienny styl.
NK: Zdarza się, że czasem nawet chodzimy w swoich rzeczach!
KK: To prawda! Na FW założyłam na chwilę płaszcz KOPI, ten w kolorowy print i nie spłonęłam! (śmiech) Jest świetny, ale jak ktoś nosi czerń od nastu lat, to ciężko nagle się odnaleźć w różu. Byłam zauważalna, wizytówki rozdawałam, a to najważniejsze.
——
* wywiad przeprowadzony na trzy tygodnie przed wspomnianym wydarzeniem.