Zwykłe Życie to magazyn o prostym życiu wśród ludzi, miejsc i rzeczy.

maja_olenderek3

Ma­ja Olen­de­rek En­sem­ble to wy­jąt­ko­wy ze­spół na pol­skiej sce­nie al­ter­na­tyw­nej. Nie pod­da­je się prze­lot­nym mo­dom i nie idzie z fa­lą zmien­nych tren­dów. Opo­wia­da mu­zycz­ną hi­sto­rię, w któ­rej od­na­leźć moż­na pięk­ne me­lo­die i wy­ra­fi­no­wa­ne har­mo­nie, szla­chet­ne brzmie­nie oraz kunszt in­stru­men­ta­li­stów. Mu­zy­cy po­tra­fią być roz­ma­rze­ni i no­stal­gicz­ni, ale też sza­le­ni i fry­wol­ni ni­czym cy­gań­ski ta­bor, któ­ry za­jeż­dża wie­czo­rem do sen­ne­go mia­stecz­ka po to, aby przy­nieść je­go miesz­kań­com odro­bi­nę ma­gii.

Ka­sia Wój­cik: Od ja­kie­goś cza­su mu­zy­ką w Pol­sce za­czy­na rzą­dzić mło­de po­ko­le­nie ko­biet – ma­my Cie­bie, Brod­kę, Ka­ri, Mi­się Fur­tak, Za­mil­ską. Czy to znak, że ko­bie­ty przej­mu­ją głos w pol­skiej mu­zy­ce?

Ma­ja Olen­de­rek: Tak so­bie my­ślę, że chy­ba nie cho­dzi o sam głos, bo wo­ka­li­stek na pol­skiej sce­nie mu­zycz­nej za­wsze by­ło spo­ro, ale o ja­kość te­go gło­su, o je­go kom­plek­so­wość, spój­ność. Dla mnie te dziew­czy­ny, ko­bie­ty to wła­śnie nie tyl­ko głos czy pu­sta fa­sa­da z ja­kąś ład­ną me­lo­dią na ustach, ale peł­no­praw­ne ar­tyst­ki, kom­po­zy­tor­ki, pro­du­cent­ki, któ­re two­rzą wła­sny mu­zycz­ny świat i wy­ra­ża­ją nim swo­ją in­dy­wi­du­al­ną oso­bo­wość, po­dej­ście twór­cze.

My­ślisz, że jest ja­kiś wspól­ny mia­now­nik, któ­ry was łą­czy?

My­ślę, że to wła­śnie wspo­mnia­ny prze­ze mnie „czyn­nik sin­ger-son­gw­ri­ter­ski”. Gra­my róż­ną mu­zy­kę, ale wy­da­je mi się, że wszyst­kie nie tyl­ko od­twa­rza­my na sce­nie raz ten utwór, a raz tam­ten, ale je­ste­śmy per­so­nal­nie, in­tym­nie za­an­ga­żo­wa­ne w pro­ces ich po­wsta­wa­nia. Prze­kła­da się to na au­ten­tycz­ność wy­po­wie­dzi mu­zycz­nej, więc i na cha­ry­zmę oso­bo­wo­ści sce­nicz­nej. Dla mnie ję­zyk mu­zy­ki, gło­su ma sens przede wszyst­kim wte­dy kie­dy sły­szę, że jest prze­dłu­że­niem da­nej oso­by, wy­ni­ka z na­gro­ma­dze­nia ma­łych hi­sto­rii w ilo­ści X, dra­ma­tów w ilo­ści Y i ra­do­ści w ilo­ści Z itd., itp.

Uwa­żasz, że bran­ża mu­zycz­na to na­dal mę­ski świat? W two­im ze­spo­le tak­że prze­wa­ża­ją męż­czyź­ni.

Jest to na pew­no świat sil­nie spo­la­ry­zo­wa­ny. Ko­bie­ty i męż­czyź­ni ma­ją w nim cią­gle róż­ne ro­le i fak­tycz­nie więk­sza część in­stru­men­ta­li­stów, któ­rych wi­dzę na sce­nie to jed­nak męż­czyź­ni. Znam du­żo mniej dziew­czyn gra­ją­cych na gi­ta­rach elek­trycz­nych, per­ku­sji lub ba­sie niż fa­ce­tów i zu­peł­nie nie po­do­ba mi się ta nie­rów­no­wa­ga. Nie wiem do­kład­nie z cze­go to wy­ni­ka, sce­do­wa­ła­bym to py­ta­nie na so­cjo­lo­ga mu­zy­ki. Nie jest to na pew­no żad­na kon­spi­ra­cja z ni­czy­jej stro­ny, bar­dziej pro­blem głę­bo­ko ugrun­to­wa­ny w ste­reo­ty­pach do­ty­czą­cych płci.

Co­fa­jąc się do po­cząt­ków ze­spo­łu. Od jak daw­na ist­nie­je Ma­ja Olen­de­rek En­sem­ble?

W sierp­niu ob­cho­dzi­li­śmy 5 uro­dzi­ny…szmat cza­su ra­zem.

W ja­ki spo­sób ze­bra­łaś tak licz­ny, ośmio­oso­bo­wy skład?

Te­raz gra­my głów­nie w 7 oso­bo­wym skła­dzie, cza­sem na­wet re­du­ku­je­my się do 6 lub 5 osób, co mnie bar­dzo smu­ci, bo lu­bię bo­ga­te brzmie­nie, ale by­wa, że wzglę­dy lo­gi­stycz­no-ro­dzin­ne de­cy­du­ją za nas. Ze­spół kom­ple­to­wał się głów­nie ze zna­jo­mych gi­ta­rzy­sty Ada­ma Świ­ta­ły, do któ­re­go zgło­si­łam się z po­my­słem stwo­rze­nia te­go pro­jek­tu. Dziew­czy­ny z chór­ku za to znam od nie­mal­że 20 lat.

Jak wy­glą­da po­ro­zu­mie­wa­nie się na sce­nie tak du­żej gru­py?

Nie jest tak źle. Przede wszyst­kim sta­ra­my stać, sie­dzieć na sce­nie tak, że­by każ­dy każ­de­go wi­dział cho­ciaż ką­tem oka, z tym że bar­dzo czę­sto jest to fi­zycz­nie nie­wy­ko­nal­ne. Ale i to nie jest du­żym pro­ble­mem, na­wet cie­ka­wiej, bo wte­dy po­ro­zu­mie­wa­my się głów­nie mu­zycz­nie. To pięk­na for­ma ko­mu­ni­ka­cji, któ­ra spra­wia mi wie­le sa­tys­fak­cji. To jed­na z tych rze­czy, któ­re w wy­stę­pach ko­cham naj­bar­dziej; to co dzie­je się mu­zycz­nie mię­dzy na­mi zmie­nia odro­bi­nę wy­raz da­ne­go utwo­ru na każ­dym kon­cer­cie. Słu­cha­my na­wza­jem swo­jej eks­pre­sji, zna­my zna­cze­nie po­szcze­gól­nych czę­ści w utwo­rach więc w ra­zie ja­kie­goś for­mal­ne­go prze­miesz­cze­nia, wy­dłu­żo­nej, sza­lo­nej so­lów­ki lub zwy­kłe­go błę­du za­zwy­czaj każ­dy wie, jak za­re­ago­wać. Chło­pa­ki po­tra­fią mnie ura­to­wać z każ­dej opre­sji, na­wet kie­dy po­my­lę się do­syć gru­bo, zmie­nia­jąc for­mę utwo­ru. Kie­dyś w “Bee”, nu­me­rze zło­żo­nym jak­by z róż­nych kloc­ków na­gle coś prze­sta­wi­łam i, ok, wszy­scy się zła­pa­li, ale naj­więk­szą za­gad­ką sta­ło się to, ja­ki klo­cek ma być na­stęp­ny. Moż­li­wo­ści by­ło wie­le, więc z (li­te­ral­nie) do­brą mi­ną do złej gry cze­ka­łam na ka­ta­stro­fę… nie wiem ja­kim cu­dem wszy­scy wy­bra­li jed­nak ten sam ele­ment i by­li­śmy oca­le­ni. Cza­ry! Jak po ta­kiej bu­rzy scho­dzi­my ze sce­ny i oka­zu­je się, że nikt nic nie za­uwa­żył to ki­wam so­bie z uzna­niem gło­wą.

Wy­da­je­cie się być bar­dzo zgra­ni, mie­wa­cie jesz­cze mi­mo to tre­mę przed wy­stę­pem?

Zda­je się, że tyl­ko tę po­zy­tyw­ną część tre­my, czy­li eks­cy­ta­cję, a nie oba­wy. Ja mam coś w ro­dza­ju stre­su przed­sce­nicz­ne­go. Nie bo­ję się sa­me­go wy­stę­pu, ale de­ner­wu­ję się cze­ka­niem na wyj­ście na sce­nę. Kie­dy już we­zmę mi­kro­fon do rę­ki czu­ję się bez­piecz­nie, w do­mu.

A jak wy­glą­da „po­dział pra­cy” w pro­ce­sie two­rze­nia no­wych utwo­rów?

Tek­sty pi­szę ja. Z mu­zy­ką by­wa róż­nie: za­zwy­czaj trzon kom­po­zy­cji przy­go­to­wa­ny jest prze­ze mnie, Ada­ma al­bo Wik­to­ra, cza­sem też łą­czy­my kom­po­zy­tor­skie mo­ce. Po­tem na pró­bie resz­ta skła­du na ten szkic na­kła­da swo­je po­my­sły, ko­lo­ry. I go­to­we…al­bo na­wet nie go­to­we. Bo by­wa tak, że zmie­nia­my aranż pio­sen­ki po pół ro­ku bo np. przej­rza­ła w tym po­przed­nim al­bo ni­g­dy nie doj­rza­ła, al­bo się znu­dzi­ła, al­bo ktoś wpadł na ja­kiś ge­nial­ny aran­ża­cyj­ny po­mysł al­bo co­kol­wiek in­ne­go. Cze­mu nie? Każ­da kom­po­zy­cja to względ­nie już ukształ­to­wa­ny ale jed­nak ży­wy twór.

Z cze­go czer­piesz in­spi­ra­cje do two­rze­nia tek­stów? Mu­zy­ki?

Tek­sty – ty­po­wo – z ży­cia czer­pię. Jak ja­kiś afekt mnie opa­nu­je to pi­szę. Przy czym nie­ste­ty dra­ma­ty i iry­ta­cje for­mu­łu­ją się ła­twiej w sło­wa niż szczę­ście. Cza­sem pi­szę, bo prze­ży­wam bar­dzo coś, co wy­da­rzy­ło się w ży­ciu osób, któ­re ko­cham. A np. “Bee” i “Tree” po­wsta­ły na ba­zie snów. Czę­sto in­spi­ru­ją mnie książ­ki, któ­re czy­tam, cza­sem po­je­dyn­czo za­sły­sza­ne zda­nia, któ­re na­gle otwie­ra­ją ja­kąś szu­flad­kę w mo­jej gło­wie, w któ­rej mo­gę po­grze­bać i zna­leźć ja­kieś nie­ocze­ki­wa­ne tre­ści. Ostat­nio lu­bię też pi­sać pio­sen­ki tech­ni­ką wy­ko­rzy­stu­ją­cą przy­pa­dek. In­spi­ra­cje mu­zycz­ne – ze­wsząd. Nie mam jed­ne­go al­bo kil­ku kon­kret­nych ar­ty­stów, na któ­rych się wzo­ru­ję. In­spi­ru­ją mnie za­zwy­czaj po­je­dyn­cze ele­men­ty prze­róż­nych utwo­rów, kom­po­zy­cji – rytm, bar­wa in­stru­men­tu, cha­rak­ter me­lo­dy­ki itp. Wte­dy po­tra­fię ukraść ta­ki ele­ment i obu­do­wać go już czymś swo­im. Ale po­dob­no lu­dzie sły­szą w mo­jej mu­zy­ce in­spi­ra­cje Ka­te Bush, To­ri Amos al­bo Ga­bą Kul­ką. Wszyst­kich tych ar­ty­stek za­czę­łam słu­chać wła­śnie z tej przy­czy­ny 🙂

Wa­sza twór­czość to za­ska­ku­ją­ca mie­szan­ka róż­nych świa­tów i mu­zycz­nych ga­tun­ków. Skąd bie­rze się ta róż­no­rod­ność?

Mo­że wła­śnie ze szczę­śli­wie nie­prze­my­śla­ne­go, swo­bod­ne­go po­dej­ścia do two­rze­nia mu­zy­ki dla te­go pro­jek­tu. Nie przy­szło mi ni­g­dy do gło­wy ogra­ni­cza­nie się do ja­kie­goś kon­kret­ne­go kie­run­ku bo i po co? Jest tych świa­tów mu­zycz­nych i ga­tun­ków nie­skoń­cze­nie wie­le, w związ­ku z tym po­śród nich czai się na mnie nie­skoń­cze­nie wie­le in­spi­ra­cji. Każ­dy tekst jest dla mnie in­nym ob­ra­zem, z in­nej cza­so­prze­strze­ni, in­nym ko­lo­ry­stycz­nie. Więc mu­zy­ka jest ko­lo­ro­wa. By­ło po­cząt­ko­wo jed­no, wła­ści­wie dwa za­ło­że­nia: brzmieć aku­stycz­nie i na bo­ga­to!

Je­den z two­ich utwo­rów no­si ty­tuł „Hap­py mu­sic” – co w mu­zy­ce da­je ci naj­wię­cej szczę­ścia? Co w ogó­le da­je ci mu­zy­ka?

Naj­wię­cej szczę­ścia da­ją mi mo­men­ty, kie­dy po pro­stu je­stem na sce­nie i śpie­wam. Kie­dy słu­cham dźwię­ków, któ­re mnie ota­cza­ją i sa­ma wy­peł­niam prze­strzeń dźwię­kiem. Tak­że zde­cy­do­wa­nie wy­stę­py na ży­wo. Uwiel­biam i nie mo­gę się wte­dy do­cze­kać każ­dej na­stęp­nej fra­zy. Je­stem pod­eks­cy­to­wa­na i świe­cę się w środ­ku.

Cze­go słu­chasz na co dzień?

Bar­dzo róż­nej mu­zy­ki. na­praw­dę. Lu­bię wy­my­ślać ja­kieś ha­sło, mo­że ty­tuł pio­sen­ki, spraw­dzać czy ist­nie­je, a po­tem grze­bać tro­chę w wy­ni­kach i od­nie­sie­niach do od­nie­sień, i szu­kać w ten spo­sób no­wych fa­scy­na­cji. Fak­tycz­nie jed­nak skła­niam się ku brzmie­niom aku­stycz­nym. Są wy­god­niej­sze dla mo­je­go ucha niż te syn­te­tycz­ne I elek­tro­nicz­ne, któ­re jed­nak też lu­bię, ale w od­po­wied­nich daw­kach.

Czy po­cho­dze­nie, tra­dy­cja, ko­rze­nie są dla cie­bie waż­ne?

Mo­je po­cho­dze­nie jest dla mnie waż­ne, ale nie ze wzglę­dów pa­trio­tycz­nych, ale sen­ty­men­tal­nych. Mo­ja ma­ma jest Ukra­in­ką, po­cho­dzi ze wschod­niej czę­ści te­go kra­ju, dla­te­go ten kra­jo­braz i kul­tu­ra są mi bar­dzo bli­skie. Miesz­ka tam po­ło­wa mo­jej ro­dzi­ny i kie­dy by­łam dziec­kiem jeź­dzi­li­śmy do nich bar­dzo czę­sto. W efek­cie, to dla mnie bar­dzo sen­ty­men­tal­ne miej­sca, lu­dzie, za­pa­chy, po­tra­wy, fil­my, baj­ki czy na­wet pro­gra­my te­le­wi­zyj­ne (stwo­rzy­łam też po­bocz­ny pro­jekt mu­zycz­ny, w któ­rym od­wo­łu­ję się do mo­ich mu­zycz­nych pa­mią­tek z tam­tej cza­so­prze­strze­ni). Wszy­scy ma­my ja­kieś ta­kie miej­sce z dzie­ciń­stwa do któ­re­go chęt­nie wra­ca­my we wspo­mnie­niach, i któ­re od­ci­snę­ło pięt­no na na­szej oso­bo­wo­ści – dla mnie to wła­śnie Ukra­ina, i wszyst­ko co tam prze­ży­łam. Tam do­wie­dzia­łam się też, że mo­ja pra­bab­cia by­ła szep­tu­chą, czy­li ta­ką lo­kal­ną sza­man­ką i przez dłu­gi czas, ja­ko mło­da dziew­czy­na, wie­rzy­łam w to, że mo­że ge­ne­tycz­nie coś z tych umie­jęt­no­ści prze­śli­zgnę­ło się do mo­je­go cia­ła. W su­mie na­dal w to wie­rzę! Te­raz prze­ży­wam bar­dzo moc­no to, co się tam dzie­je. Pierw­szy raz w mo­im ży­ciu czu­ję tak sil­ne emo­cje zwią­za­ne z ja­kimś za­gad­nie­niem geo­po­li­tycz­nym.

Od za­wsze wie­dzia­łaś, że chcesz zaj­mo­wać się mu­zy­ką?

Tak, ale nie od za­wsze wie­dzia­łam, że za­mie­nię pa­sję w pro­fe­sję. De­cy­zję pod­ję­łam kie­dy by­łam w li­ceum. Do te­go cza­su mia­łam na sie­bie kil­ka in­nych po­my­słów, zda­je się, że mię­dzy in­ny­mi chcia­łam zda­wać na ar­chi­tek­tu­rę i ak­tor­stwo. Po­zna­łam sie­bie tro­chę le­piej od te­go cza­su i wiem, że oba te po­my­sły by­ły­by dla mnie zu­peł­nie nie­tra­fio­ne. Na pew­no mu­zy­ka za­wsze by­ła dla mnie prze­strze­nią, w któ­rej czu­łam się bez­piecz­na i pew­na sie­bie.

Jak wy­glą­da­ła two­ja edu­ka­cja mu­zycz­na? Od kie­dy śpie­wasz?

Kie­dy mia­łam 8 lat i za­czę­łam grać na skrzyp­cach. Po dzie­się­ciu la­tach na­uki, już w śred­niej szko­le mu­zycz­nej zde­cy­do­wa­łam, że to nie ma sen­su. Przed każ­dym wy­stę­pem czu­łam się naj­go­rzej na świe­cie. Spo­co­ne rę­ce, ból gło­wy, pal­pi­ta­cje ser­ca nie ro­ko­wa­ły naj­le­piej na mo­ją ka­rie­rę w tym biz­ne­sie. Zre­zy­gno­wa­łam, jak się oka­za­ło – po to że­by śpie­wać. Zda­łam na wy­dział pio­sen­ki w War­sza­wie na tzw. Bed­nar­ską (Ze­spół Szkół im. Fry­de­ry­ka Cho­pi­na). Ze śpie­wa­niem za­wsze by­ło na od­wrót. Ca­łe ży­cie wy­ko­rzy­sty­wa­łam wszyst­kie oka­zje, że­by wy­stę­po­wać przed ludź­mi. Zew sce­nicz­ny ogar­nął mnie wcze­śnie: kie­dy mia­łam 3 la­ta ma­ma cho­dzi­ła ze mną na spa­ce­ry do par­ku, la­sku. Za­wsze kie­dy wi­dzia­łam ścię­ty pie­niek, pod­bie­ga­łam, wska­ki­wa­łam na nie­go i im­pro­wi­zo­wa­łam pio­sen­kę. Po­tem przez wie­le lat śpie­wa­łam z kil­ko­ma in­ny­mi dziew­czy­na­mi (m.​in. z Pa­try­cja i Ka­sią, któ­re są te­raz mo­im chór­kiem) w miej­skim ze­spo­le wo­kal­nym, ob­sta­wia­jąc wszyst­kie lo­kal­ne im­pre­zy. Rów­no­le­gle z na­uką na Bed­nar­skiej stu­dio­wa­łam mu­zy­ko­lo­gię na UW. Po­za tym cią­gle się uczę. Mam am­bit­ny plan opa­no­wa­nia sztu­ki gra­nia na hang’u i pod­cią­gnię­cia się z har­mo­nii.

Czy któ­raś pio­sen­ka jest dla cie­bie szcze­gól­nie wy­jąt­ko­wa?

My­ślę, że “Ali­ce”. To utwór, któ­ry był ta­kim mo­im hym­nem oso­bi­stym przez dłu­gi czas. Dziś je­stem w in­nym mo­men­cie ży­cia i trak­tu­je ten nu­mer trosz­kę ina­czej ale na­dal je­ste­śmy bar­dzo zży­te. Dla­te­go wła­śnie “Ali­ce” jest sin­glem na mo­im de­biu­tanc­kim al­bu­mie.

Co naj­bar­dziej lu­bisz w swo­jej pra­cy?

To, że jest mo­ją naj­więk­szą pa­sją. Czy mo­że być le­piej? Po­za wspa­nia­ły­mi ludź­mi, z któ­ry­mi pra­cu­ję i ma­gią, któ­ra wy­da­rza się po­mię­dzy mną, ze­spo­łem i pu­blicz­no­ścią pod­czas pod­czas kon­cer­tów lu­bię wszyst­ko, na­wet te rze­czy, któ­rych cza­sem nie lu­bię! Lu­bię po­dróż bu­sem, stres przed wej­ściem na sce­nę, cza­sem odro­bi­nę iry­tu­ją­ce so­und­chec­ki, pięk­ne zmę­cze­nie po kon­cer­cie, wy­bór stro­ju (tro­chę próż­na, ale ja­ka przy­jem­na ak­tyw­ność za­wo­do­wa!), spo­tka­nia i roz­mo­wy z ludź­mi po wy­stę­pie, śnia­da­nie na­stęp­ne­go dnia, du­żo śmie­chu…i sa­tys­fak­cję.