Odchudzanie
Tekst: Maciej Gierszewski
Ilustracja: Michał Loba
Siedział w kuchni na dywanie i bawił się z kotami, gdy powiedziała:
– Wiesz, chyba jestem za gruba. Powinnam schudnąć. Muszę schudnąć, bo przestaję się mieścić w twoje spodnie. A nie chcę kupować swoich, bo mnie nie stać.
Spojrzał na nią. Stała przed lustrem, odwrócona do niego plecami, oglądała swoje ciało ze wszystkich stron.
– Co o tym myślisz? – zapytała i wyczekująco spojrzała na jego twarz odbitą w lustrze. Wiedział, że musi odpowiedzieć, choć nie był pewien, jakiej odpowiedzi od niego oczekuje. Bał się, że powie coś nie tak.
– Nie wiem. Może masz rację.
– Czy ty zawsze musisz odpowiadać: nie wiem? O cokolwiek cię zapytam, to mówisz nie wiem. Wkurwia mnie to, wiesz? Nie masz swojego zdania?
– Mam – odpowiedział.
– To mi powiedz: jestem za gruba czy nie? Myślę, że muszę schudnąć, bo pewnie już ci się nie podobam. Jak przytyję jeszcze dwa kilogramy, to pewnie mnie rzucisz, bo zawsze lubiłeś szczupłe laski.
Przerwał zabawę z kotami. Zaczął się zastanawiać, co odpowiedzieć. Wiedział, że musi coś powiedzieć, że musi się zdeklarować. Nie bardzo wiedział co i jak, było mu obojętne, czy ona przytyje dwa kilogramy, czy nie.
– Tak, masz rację – powiedział w końcu. – Jesteś za gruba. Musisz schudnąć, bo jak nie, to przestanę cię kochać.
– Tylko jak mam to zrobić? Wiesz, że nie działają na mnie żadne diety. A na grejpfruty jestem uczulona.
– Przestań jeść.
– Co? – zapytała zaskoczona.
– No, skoro można rzucić palenie papierosów, picie alkoholu, to pewnie można też rzucić jedzenie.
Nogi się pod nią ugięły. Usiadła na krześle.
– Pewnie masz rację. Zresztą jak zawsze – odparła. – Tylko musisz mi jakoś pomóc. Pomożesz?
– Jasne, możesz na mnie liczyć, jak zawsze.
Następnego dnia poszedł na zakupy i kupił dwa metry łańcucha, kłódkę na szyfr, wagę łazienkową, pięć metrów lin do wspinaczki, sto sześćdziesiąt litrów niegazowanej wody mineralnej, paczkę szerokiej taśmy klejącej, arkusz bristolu i czarny flamaster.
Gdy wrócił do domu, zabrał się do roboty. Owinął lodówkę łańcuchem i zamknął kłódką. Przy łóżku, od jej strony, postawił wagę łazienkową. Na ścianie przykleił arkusz bristolu, a obok łóżka położył flamaster. Potem krzyknął na nią, by przyszła. Powiedział, aby się rozebrała i weszła na wagę. Odczytał wynik i zapisał.
– Masz się ważyć codziennie rano, jak tylko wstaniesz, i wieczorem, jak będziesz szła spać. Wynik dokładnie zapisać. Będziemy obserwować postępy.
– Dobrze – odpowiedziała z uśmiechem na twarzy.
– Lodówkę zamknąłem. Nie dostaniesz się do niej, nigdy nie zdradzę ci szyfru do kłódki. Gdy będę wychodził do pracy lub do baru spotkać się z kolegami przy piwie, będziemy cię przywiązywać do krzesła w kuchni. I pamiętaj, że to wszystko dla twojego dobra. Abyś się nie złamała i nie wyszła do Żabki po pierogi z mięsem. A jak będziesz głodna, to pod stołem stoi woda, pij, by zaspokoić głód.
– Jesteś taki kochany – powiedziała, rzucając mu się w ramiona. – Wszystko tak dobrze zaplanowałeś.
Przez kilka dni nic się nie działo. Ważyła się i zapisywała, jednak wciąż utrzymywała tę samą wagę. Zaczął podejrzewać, że w tajemnicy coś podjada. Ale pewnego dnia obudziła go.
– Tomek, wstawaj, wstawaj! No, obudź się. Zobacz, zobacz. Straciłam na wadze. Schudłam. W końcu schudłam. Całe piętnaście deko.
Wstał, podszedł do niej. Faktycznie, waga pokazywała, że straciła dwadzieścia deko. Cieszyli się cały dzień. A wieczorem, jak weszła na wagę, to okazało się, że schudła kolejne trzydzieści deko.
– Zobacz, jakie to piękne – powiedział do niej. – Straciłaś pół kilograma w ciągu jednego dnia.
Oboje byli tak podnieceni, że nie potrafili zasnąć. Kochali się bez opamiętania. Dopiero nad ranem, wyczerpani, zasnęli. Po przebudzeniu okazało się, że znów schudła dwadzieścia deko. A wieczorem kolejne trzydzieści. Byli tacy szczęśliwi. Po jakimś czasie spostrzegli, że ona także maleje, że robi się coraz mniejsza. Kupił więc też miarę krawiecką i obok dziennego wyniku w kilogramach zapisywali także dzienny wynik w centymetrach. Okazało się, że codziennie maleje prawie półtora centymetra. Nie przejmowali się tym zbytnio, przecież on lubił małe i szczupłe kobiety.
– Kochanie, nie martw się – powiedział do niej, gdy miała niecały metr wysokości – będę cię kochał, nawet jeśli całkiem znikniesz. Jak patrzę na nasze wykresy, to wydaje mi się, że może się tak stać za około sześćdziesiąt dni.
– Oj, jaki jesteś uroczy – powiedziała i pocałowała go w brzuch.
Rzeczywiście po sześćdziesięciu pięciu dniach ona zniknęła z jego życia na amen. W końcu poczuł się wolny, w końcu mógł robić to, co chciał, nie oglądając się na nią. Wyprawił jej piękny pogrzeb. Z orkiestrą, wielkim jak stodoła karawanem, wiązankami kwiatów, grabarzami w czarnych garniturach i białych rękawiczkach. Wracał pieszo do domu z Miłostowa. Był spokojny i zadowolony.