Zwykłe Życie to magazyn o prostym życiu wśród ludzi, miejsc i rzeczy.

 

10150569_10154287740210503_9033877649979942645_n

 


10322549_753013681417043_8841457934804168458_n

 

 

10441325_434035800072061_4389701914713317508_n

Tekst: Michał Koszek

Zdjęcia: materiały prasowe

Stoi w rozkroku między Gdańskiem a Warszawą, plażą a dachem wieżowca. Jest wierna tradycji i naturalnemu podejściu do rzemiosła. Katka Blajchert prowadzi mobilny salon fryzjerski Ciach. Jej klienci mogą umówić się z nią na wizytę gdziekolwiek tego sobie zapragną. Ona sama jest czwartym pokoleniem w rodzinie, które życie związało z włosami. I choć nie zadeklarowała jeszcze, że fryzjerstwo to zajęcie do grobowej deski, na razie nie wyobraża sobie funkcjonowania bez emocji, które gwarantuje jej Ciach.

Katka fryzjerstwo odziedziczyła w genach. Jej pradziadek prowadził salon w Sokółce, babcia i dziadek otworzyli zakłady w Trójmieście, fryzjerstwem parała się też jej mama. Siłą rzeczy Ciach wychowywała się wśród włosów, foteli, suszarek, grzebieni i innych fryzjerskich gadżetów. Od dziecka wdychała salonowe chemikalia. Z początku buntowała się przed kontynuacją rodzinnej tradycji, a gdy wkręciła się we fryzjerstwo, to bardzo się tego wstydziła. – Oglądałeś serial o Alfie, który nienawidził kotów? Uczennice mojej mamy przypominały głównego bohatera. Miały wielką, napuszoną grzywę i do tego nosiły doczepiane paznokcie. Wyglądały obciachowo. Nie chciałam być z nimi utożsamiana – tłumaczy. Przez całe liceum długość jej włosów nie przekraczała trzech milimetrów, a jej głowa doświadczała wszystkich kolorów tęczy. To były lata 90. Katka wyłamywała się mainstreamowi.

Bardzo wcześnie zaczęła naukę rzemiosła. Uczyła się, podpatrując mamę i dziadków. Niepotrzebna jej była szkoła fryzjerska, czuła, że praktyka da jej więcej niż teoria. Zresztą w salonie zawsze miała co robić, polecenia „zdejmij wałki, pomaluj włosy” słyszała od dziecka. Pierwszego klienta strzygła maszynką w wieku dziesięciu lat.

Z tamtego wczesnego okresu lubi wspominać trwałą parową. – Na włosy nakręcało się wałki, między którymi było miejsce na powietrze. Wkładało się do nich rurki, podłączone do pojemnika z wrzącą wodą. Głowa parowała, bo z wałków wychodziło powietrze, no i do tego wystawały z niej te rurki. Totalny odjazd! – śmieje się i dodaje, że pamięta też, jak jej babcia eksperymentowała z techniką – wprowadzała pierwsze pasemka i folie, a na klientki zakładała wielkie suszary. Salon otworzyła na emeryturze, żeby zabić nudę. Lokum znalazła 50 m od salonu dziadka. Tradycyjnego, zmaskulinizowanego, pierwszego powojennego w portowej dzielnicy Gdańska. Zakłady nie rywalizowały ze sobą, a to, co je łączyło, to traktowanie wizyty bardziej jako spotkania, niż usługi. Klienci dziadka przychodzili do niego na sąsiedzką pogadankę, a klientki babci przynosiły jej ciasto. Ciach przeszczepiła dbałość o kontakty międzyludzkie do swojej działalności. – Im więcej mam w ciągu jednego dnia przysłowiowych ciachów, tym częściej wkrada się monotonia. Im jest to lżejsze i mniej zobowiązujące, tym większą czuję satysfakcję – mówi. Chodzi o budowanie więzi z ludźmi i przezwyciężenie barier komunikacyjnych. – W relacji salonowej, fryzjer zawsze ma rację. Wolę nawiązać kontakt z klientem i wiedzieć, że oboje dążymy do osiągnięcia zaplanowanego efektu – dodaje.

Katce zaimponowało także naturalne podejście do włosów, które uskuteczniała jej mama. Postanowiła pójść tym tropem. – Ostatnio, gdy moja mama spotkała swoją klientkę, od razu zapytała: „Czy korzysta pani z siemienia lnianego?”. Moja babcia miała kury liliputki i uważała, że skoro z ich jajek wychodzi miękki kurczaczek, to wiadomo, że włosy będą puszyste. Co prawda nie jestem za jajecznymi odżywkami, bo robi się po nich na głowie ścięta jajecznica, ale nie trzeba korzystać z nowoczesnych kosmetyków, żeby mieć zdrowe włosy. Stosuję naturalne płukanki i odżywki. Naturalnie podchodzę też do struktury włosa i do cięcia – opowiada.

Stosunek do proporcji wykształciła w Katce także sztuka mediów na warszawskiej ASP. To dzięki studiom patrzy na fryzurę całościowo, a nie technicznie. I to dzięki nim widzi we włosach żywy materiał i skupia się na przestrzeni i formie. Fryzjerstwo traktuje jak rzeźbiarstwo.

Zanim zaczęła rozkręcać Ciacha, podróżowała. Doleciała do Toronto, żeby rozpocząć studia w miejscowym college’u, ale zawrócili ją z lotniska. Zapomniała wyrobić wizę studencką. Innym razem, drogą lądową – autostopem – dojechała do Indii. Zafascynował ją widok ulicznych rzemieślników: fryzjerów, pucybutów i szewców. Hinduski fryzjer zarówno strzyże włosy, jak i masuje głowę. Ciach chce się nauczyć sztuki masażu, sprawiać przyjemność nie tylko estetyczną, ale także cielesną. – Z opowiadań znajomych wiem, że wizyta u hinduskiego fryzjera, była jedną z najprzyjemniejszych rzeczy w życiu – dodaje.

Być może pobyt w Azji zainspirował Katkę do zajęcia się Ciachem. W końcu tak jak hinduscy koledzy po fachu, ona też jest mobilna. Ponad wszystko stawia wolność, nie usiedziałaby ośmiu godzin w jednym miejscu. – Nie da się zamknąć ptaka w klatce – śmieje się. Mobilność w przypadku Ciacha oznacza, że strzyżenie może zaproponować wszędzie: w domu klienta, knajpie, na imprezie, plaży, dachu wieżowca, tymczasowym targowisku i w galerii miejskiej. Często bierze udział w zorganizowanych akcjach, sami spotkaliśmy się na jednej z garażowych wyprzedaży. – Nie przeszkadza mi, gdy ktoś podpatruje, jak strzygę. To jedyny ekshibicjonizm, który praktykuję. Strzyżenie na powietrzu zasadniczo nie różni się od tego w pomieszczeniu. Choć na początku nie spodziewałam się, że np. nad morzem wieje wiatr, mimo że wydaje się to logiczne. Teraz już na takie „oczywistości” jestem przygotowana – mówi Ciach. Ciach, bo to skrót myślowy, który najpełniej i najprościej ujmuje istotę fryzjerstwa. Poza tym, Katka ceni sobie anonimowość i nie chce utożsamiać zjawiska, jakim jest jej mobilny salon, tylko ze sobą. Z klientami żyje w bliskiej komitywie, trafiają do niej głównie drogą pantoflową. Zresztą dostać się do Ciacha nie jest trudno, wystarczy znaleźć jej profil na facebooku i umówić na spotkanie. Odpisuje na wszystkie wiadomości i potrafi dostosować się do terminu. Rozwninąć skrzydła pomogły jej Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości. Dzięki nim nie musi się martwić księgowością i nie przepłaca, bo miesięczny pakiet Inkubatorów jest niższy niż koszty prowadzenia działalności gospodarczej.

Życie Katki rozpięte jest między Trójmiasto i Warszawę. Studiowała w stolicy, zbudowała grono znajomych i ciągle tu przyjeżdża, teraz wraca jednak na magisterkę do Gdańska na tamtejszą ASP. Nie wie jeszcze, czy Ciach to zajęcie na całe życie, ale wie na pewno, że wśród życiowych pasji, fryzjerstwo zawsze będzie na pierwszym miejscu. Nic nie gwarantuje jej takich emocji, nic tak nie odpręża i relaksuje.