Zwykłe Życie to magazyn o prostym życiu wśród ludzi, miejsc i rzeczy.

SONY DSC

 

 Tekst i zdjęcia: Agnieszka Szczotka / galeria Amatorska

„Okno” – tak mówią. My nazywaliśmy je wystawką. „Widziałeś nową wystawkę?” – było częstym pytaniem, kiedy kilka lata temu przeprowadziliśmy się na New Cross w południowo-wschodnim Londynie. Przez ponad cztery lata mieszkaliśmy niemalże za rogiem, w jednej z bocznych ulic ruchliwej Old Kent Road, tak więc wystawkę mijałam prawie codziennie, idąc na uczelnię. Piękna drewniana framuga z ciężkiego drewna wyróżniała się na tle zakładów fryzjerskich i salonów oferujących przedłużanie paznokci. Była wspaniałym dodatkiem na mapie naszej codzienności.

Meena

Czarna sukienka Comme des Garçons pochodzi z innego życia Meeny. Życia przed: Timem, oknem, domem na New Cross, fartuchami i dziećmi. Życia, kiedy była dobrze zapowiadającą się projektantką mody w świetnych ciuchach. Ciuchy są zresztą motywem powracającym.

Meena przynosi kolejne fartuchy. Szyje je z pasją od kilku lat, a Tim ozdabia je malowidłami. Kilka z nich wisiało w oknie. Meena mówi, że nie może się doczekać, kiedy zacznie nosić ten zimowy, uszyty z koca zakupionego na lokalnym pchlim targu. Targ mieści się w dzielnicy Deptford, gdzie z powodu tych fartuchów ludzie zawsze pytają ją o cenę. Lubi utylitarny szyk, dlatego szczupłą talię często przewiązuje fartuchem. No i dzięki temu nie musi się zastanawiać, co na siebie danego dnia włożyć.

Olejna reprezentacja sukienki namalowana przez Tima wisi obecnie w salonie. Przedmioty w tym domu często zamieniają się miejscami. Zarówno obraz, jak i oryginał mają za sobą debiut w oknie.

Teraz czarna sukienka zaprojektowana przez Rei Kawakubo spoczywa w pudle, obok innych pięknych ubrań z życia, zanim jako studentka architektury poznała Tima.

Tim

Można powiedzieć, że Tim jest osobą wszechstronnie uzdolnioną, a jego życie to seria pomyślnych zdarzeń, w którym jedno naturalnie wiodło ku następnemu. Wszystkie, jak mówi, prowadziły do jednego momentu – spotkania z Meeną. I właściwie to cała historia, okno jest tylko produktem ubocznym. Jest koniec lat sześćdziesiątych i Tim zaczyna studiować malarstwo w londyńskim Central Saint Martins College of Arts and Design. Jednak obok dzieją się ciekawsze rzeczy. Nowo powstały eksperymentalny kurs rzeźby na tyle skutecznie pobudza jego wyobraźnię, że zaintrygowany zmienia wydział. „Zamknięty pokój” („The Locked Room”) – bo tak potocznie mówi się o kursie – jest kursem radykalnie konceptualnym, na którym „nie tworzy się, ale myśli”. Codziennie małą grupę studentów dosłownie zamyka się w wymalowanym na biało pomieszczeniu bez możliwości opuszczenia go przez osiem godzin. Niczym w panoptikonie studenci pracują pod ciągłą obserwacją wykładowców, a jakakolwiek rozmowa jest zabroniona.

Po studiach Tim pracuje, tworząc scenografie, a w wolnym czasie gra muzykę (z GT Moore & The Reggae Guitars i z perską poetką Shushą Guppy). Jednak tęskni za malarstwem i aplikuje na studia magisterskie w Royal College of Arts. Po ich ukończeniu liczne wystawy i zaproszenia na rezydencje artystyczne nie przekładają się na sukces finansowy i Tim, żeby zarobić na życie, ima się prac budowlanych. Ale, jak podkreśla, był budowniczym z wysoko rozwiniętym zmysłem estetycznym. Pewnego dnia ktoś proponuje mu pracę przy remoncie domu Richarda Rogersa. Rogers jest już wtedy cenionym architektem, którego nowatorski projekt (w koprodukcji z Renzo Piano i Gianfranco Franchini) wygra w 1971 roku konkurs na budynek Centre Georges Pompidou w Paryżu. Nie jest łatwym pracodawcą ze względu na swoje wymagania i wysublimowane poczucie estetyki, niezrozumiałe dla większości pracujących dla niego robotników. Jednak Tim odnajduje się tu świetnie, a pracując przy każdej fazie powstawania projektu, nabiera umiejętności, które przydadzą mu się już niebawem. Po dwóch latach pracy dla Rogersa stwierdza, że nie chce być dłużej złotą rączką sławnego architekta i mimo nieocenionej wiedzy, którą przez ten czas zdobywa, odchodzi. Brak pracy nie doskwiera mu jednak długo. Następnego dnia wpada na znajomego, którego nie widział od wielu lat. Ów znajomy, pracownik Wydziału

Architektury London South Bank University, kiedy dowiaduje się o jego pracy u Rogersa, podekscytowany mówi: „Byłbyś świetnym wykładowcą!”.

– I niestety miał rację­ – śmieje się Tim, bo uczy tam do dziś.

W tym samym czasie Meena zaczyna studiować architekturę na tymże uniwersytecie. Architektura jest jej drugim kierunkiem, na który decyduje się w związku z kryzysem wiary w modę. Chce również angażować się w dłuższe projekty, co w jej obecnej pracy nie jest możliwe.

– Wszystkie ścieżki wiodły do naszego spotkania – mówi Tim, bo oboje znaleźliśmy się w miejscu, w którym nie powinniśmy być.

Oni

On – z dwójką dzieci, starszy od niej o 13 lat i, jak sam twierdzi, bardzo źle ubrany. Ona – w związku z innym mężczyzną i w odróżnieniu od niego ubrana bardzo dobrze. Wszyscy pukają się w głowę, nie wróżąc im świetlanej przyszłości. A oni po dwóch tygodniach znajomości kupują ruderę na New Cross, którego oboje nie znoszą. Jednak miejsce – ze względu na swój tragiczny stan – jest stosunkowo tanie. No i oboje czują, że coś w nim jest. Rosnące w ogrodzie drzewo biorą za dobry omen. Jest też przestrzeń na pracownię i warsztat dla Tima. To wystarcza, żeby ich przekonać.

– Przez tyle lat nie mogłem zdecydować, gdzie mieszkać i jak żyć, a tu wszystko nagle stało się jasne.

Wprowadzają się w marcu, a sześć miesięcy później przychodzi na świat ich pierwszy syn. Drugi urodzi się 15 miesięcy później.

Dom

Dom stoi przy głównej ulicy i do lat dziewięćdziesiątych ył w nim warzywniak, który został zamknięty ze względu na otwarcie nieopodal wielkiego supermarketu. Nie posiada on drzwi, a jedynie ciężką żelazną roletę, której Meena nie ma siły samodzielnie podnosić. Hałas jest przy tym nieziemski. Sklep działał w starym stylu: roletę podnoszono każdego ranka, wysuwając na chodnik wielki mahoniowy stół, na którym rozkładano skrzynki z warzywami. W momencie, gdy go kupują, jest ruiną zabitą dechami, nienadającą się do zamieszkania.

Tim trzy lata spędza na drabinie, angażując do pomocy znajomych z wydziału. Obrywają tynki, likwidują sufity, tworząc otwarte wnętrze z minimalną ilością drzwi i maksymalną ilością naturalnej cegły.

Mimo iż status lokalu z użytkowego zmieniono na mieszkalny, konserwator miejski nakazuje im stworzenie fasady sklepu w celu zachowania zabytkowego charakteru ulicy.

Sytuacja jest paradoksalna, ponieważ budynek figuruje w rejestrze jako nienadający się do prowadzenia biznesu, ale wystarczająco dobry, żeby w nim zamieszkać. No i nie ma dokumentu, do którego mogliby się odnieść, projektując front, bo takowy nigdy tutaj nie istniał. Chodzą więc po okolicy, rejestrując aparatem to, co wokół nich, i na tej podstawie tworzą swój projekt.

Pierwszy z nich ukazuje solidną framugę z betonu, ale zostaje odrzucony. Framuga miała być drewniana. Tworzą jeszcze kilka propozycji, żeby w 1999 roku móc wstawić front zaakceptowany przez konserwatora i spółdzielnię. Tygodniami pracują nad realizacją. Wszystko robią sami, we dwójkę, przesuwając ciężkie drewno to w prawo, to w lewo, dopóki nie czują, że jest tak, jak być powinno. Okno jest ich, tworem, bardzo osobistym wspólnym dziełem, o którym mówią z wielką czułością.

Okno

Od tego momentu od ruchliwej Old Kent Road (droga ta prowadzi do jednej z londyńskich wylotówek) oddzieleni są tylko szybą. Szybę malują od wewnątrz na biało, ale dwoje ich małych dzieci co rusz zlizuje farbę. Żeby odciąć chłopców od świeżej porcji farby, jak i zdystansować się od coraz ruchliwszej ulicy, którą zmieniono w dwupasmówkę, tworzą coś na podobieństwo witryny wystawienniczej. Z czasem nabiera ona dzisiejszego kształtu – niecały metr głębokości, na który spółdzielnia wyraża zgodę, oznacza, że mogą wystawiać w oknie, co im się podoba, nie płacąc podatku od prowadzenia działalności gospodarczej.

Jest rok 2004 i pierwsza rzecz, jaką Tim kładzie w witrynie, to gumowy zabawkowy wąż. Po kilku minutach rozlega się łomotanie do drzwi. Stoi w nich młody chłopak.

– Nie pamiętam już nawet, o co mnie zapytał, ale pamiętam, że pomyślałem wtedy: Wow! To, co tam położysz, ma moc. Jakbyśmy nagle przekroczyli pewną granicę i on o tym wiedział. To było wręcz dziecinnie proste, ale również przerażające, bo nagle ludzie chcieli wiedzieć, co się tutaj dzieje.

– Byliśmy jak Adam i Ewa, którzy w końcu ugryźli jabłko –śmieje się Meena.

Okno rodzi się naturalnie. Tim, jak zawsze chciał, ma w domu pracownię. Okno jest jej przedłużeniem, miejscem, gdzie pokazuje „pracę w toku”. Napędza go ciekawość tego, jak dane przedmioty będą współistniały w tej wykreowanej wspólnie mikroprzestrzeni („Jak wyglądać będą w deszczu, a jak w nocy”). Intuicja jest jego przewodnikiem – im mniej skonstruowane i przemyślane są te trójwymiarowe obrazy, tym lepiej.

– Każde zestawienie jest niepowtarzalne – mówi Tim, odwołując się do muzyki Keitha Jarretta. – Kiedy Jarrett improwizuje na scenie, jest to podróż, za każdym razem inna i nie wiadomo dokąd wiodąca.

Gdy zaczynali, wokół nie było żadnych galerii, żadnego kontekstu artystycznego. Zresztą nie lubią słowa galeria, bo jak twierdzą, te rządzą się pewnymi prawami, a oni na przestrzeni lat wypracowali sobie własne.

Nowe ekspozycje pojawiają się niemal co tydzień, nieprzerwanie od 2004 roku. Służba oknu zobowiązuje, a oni są tej służbie bezgranicznie oddani. Kontynuacja jest dla nich ważniejsza niż wzloty i upadki. Przerwali tylko raz, w ramach protestu, kiedy po drugiej stronie ulicy powstał dom publiczny.

Meena podaje mi przybliżoną liczbę – 450 ekspozycji na przestrzeni 10 lat, wliczając kilkanaście gościnnych wystaw prezentujących twórczość lokalnych artystów.

Fontanna pomysłów – tak Meena określa Tima, który szybko się nudzi i wręcz dopada go irytacja, jeśli nie pokazuje czegoś nowego. Jego energia i witalność są zresztą bardzo widoczne. Oboje zresztą dzielą niemal dziecięcą wrażliwość i umiejętność zachwytu nad nieistotnymi dla innych detalami, jak szew na materiale czy ziarno fotografii.

Interesują ich rzeczy, których założenie nie jest czysto estetyczne, które pełniły niegdyś konkretną funkcję bądź mają do opowiedzenia jakąś historię. Tim zbiega na dół do pracowni, po czym wykłada na stół dzisiejsze skarby z Deptford: blaszane pudełko pełne spinaczy w dość nietypowych kształtach, które „wyglądają jak żagle statku” (kilka tygodni później znajdę takie same u mojego dziadka w Bydgoszczy) i białą puszystą myjkę do butelek – „chmurę na patyku”.

Na Deptford można ich spotkać trzy razy w tygodniu, czyli w każdy dzień, kiedy odbywa się targ. Nie dziwi więc fakt, że znają imiona wszystkich sprzedawców. To tam z morza niepotrzebnych nikomu rzeczy wyławiają skarby, z których Tim tworzy później swoje niezwykłe asamblaże. Palcem pokazują mi kolejne przedmioty, które odbyły drogę między targiem a ich domem. Jest to „iście południowolondyński dom”, bo „właściwie wszystko tutaj pochodzi z Deptford”.

– To nie jest hobby czy jakaś idiosynkratyczna obsesja  – mówi Tim – lecz praktyka artystyczna. I, jak każda sztuka, musi posiadać odbiorcę. No bo po co pisać wiersz, którego nikt nie przeczyta? – pyta retorycznie.

– Modus operandi – dodaje Meena.

Wymiana

Okno – osobliwy prezent dla każdego, kto zechce patrzeć.

Nie widnieje w nim imię ani nazwisko, nie ma tytułów ani informacji, co artysta miał na myśli, bądź co myśleć powinien widz. Jest to decyzja jak najbardziej świadoma – interpretacja należy do „nagiego przechodnia”. Meena i Tim są w swoim rozumieniu sztuki trochę staroświeccy, bo w rzeczywistości, w której króluje autopromocja, oni odcinają się od dzieła, pokładając ufność w inteligencji odbiorcy. Wychodzą z założenia, że jeśli coś jest interesujące, ludzie będą chcieli dowiedzieć się więcej. Na drzwiach widnieje ich adres mejlowy. No i zawsze można zapukać.

 

Meena

 

 

tim

SONY DSC

wire drawing copy

 Through the Looking Glass

„The Window” – this is what they call it. We used to call it exhibitionette. „Have you seen the newest exhibitionette?” was a common question when a few years ago, we moved to New Cross in South East London. For four years we lived just round the corner, on one of the side streets off the busy Old Kent Road, so almost every day I passed the window on my way to University. Its beautiful wooden frame stood out against the newsagents and salons offering fake nails and hair extensions. It was a wonderful addition on the map of our everyday lives.

Meena

The black dress, Comme des Garçons comes from Meena’s other life. Her life before Tim, the window, the house in New Cross, the aprons and children. A life, when she was a promising fashion designer in great clothes. Clothes are a recurring motif anyway.

Meena shows me her collection of aprons. She has been making them with passion for several years, many of which Tim has covered with his paintings. Meena says she can’t wait to wear the winter one, made from a blanket purchased at a local flea market. The market is located in the nearby Deptford, where because of these aprons people are always asking her about the prices. She likes utilitarian chic, that is why she often wears an apron around her slim waist. And because of this habit she doesn’t have to think about what to wear every day.

An oil painting of the black dress is currently hanging in the living room. The objects in this house often switch places. Both the painting and the original have had their debut in the window.

Nowadays the black dress designed by Rei Kawakubo lies at the bottom of a box among other beautiful garments from life before Tim.

Tim

It is fair to say that Tim is a multi talented person and his life is a series of events, one naturally leading to the next. All of them, he says, have taken him to one place – meeting Meena.  And actually, that’s the whole story; The Window is simply a byproduct.

It is the late ‘60s when Tim begins studying painting at Central Saint Martins College of Art and Design. However, more interesting things are happening right next to him. The newly formed experimental sculpture degree stimulates his imagination so wildly that he decides to swap courses. The Locked Room – as it was commonly known – is a radically conceptual course where “you do not create but simply think”. Every day, a small group of students are closed in a white painted studio with no option of leaving it for eight hours. Like in a panopticon, students work under the constant surveillance of their tutors, and any conversation is prohibited.

After graduation Tim works as a set designer and plays music in his spare time (with GT Moore & The Reggae Guitars and the Persian poet Shusha Guppy). But he misses painting and applies to do his MA at the Royal College of Art. Despite numerous exhibitions and art residencies after completing his masters, he doesn’t achieve financial success and starts working as a builder to earn his living. But, as he points out, he was a builder with a highly developed aesthetic sensibility. One day someone offers him a job working on the house of Richard Rogers. Rogers is already a highly respected architect, whose innovative project (in coproduction with Renzo Piano and Gianfranco Franchini) in 1971 would go on to win the design competition for the Georges Pompidou Centre in Paris. He is not an easy employer because of his high standards and strong sense of aesthetics, incomprehensible to the majority of builders working for him. However, Tim fits in very well, and while working during each phase of the project, he is able to gain the skills that will soon become invaluable to him. After two years working for Rogers he decides it is time to leave – he no longer wants to be the „DIY man” of a famous architect.

The next day, he bumps into a friend, who he has not seen for many years. When his friend, who works in the architecture faculty at London South Bank University, finds out that he worked for Rogers, he says: „You’d be fantastic in architecture department!” – And unfortunately he was right – Tim laughs, because he still teaches there today.

At the same time, Meena begins studying architecture at the same University. Architecture is her second degree, which she choses because of disillusionment in fashion. She also wants to engage in longer projects, which is impossible in her current career.

– All paths led to us meeting – says Tim – because we both found ourselves in a place we shouldn’t have been.

Them

He – with two children, 13 years older than her and, as he describes it, very badly dressed. She – in a relationship with another man, and unlike him, dressed very well. No one believes in their future together. But they make a bold decision – after two weeks of knowing each other they buy an old, derelict house in New Cross, an area they both hate. However, because of its condition, it’s relatively cheap.

– You wouldn’t believe what was it like! Everything was boarded up and there was water coming in. But there was a space. And there was a garden. And we both seemed to like the tree. How many people would agree that’s significant? – asks Tim. – For so many years I couldn’t decide where and how I wanted to live and suddenly everything became so clear. It was an incredibly good decision and it wasn’t just luck.

They move in March, and six months later they have their first son, the second is born 15 months later.

The House

The house is on the main street and till the late ‘90s it was a greengrocer’s that was made redundant when a vast Sainsbury’sopened nearby. There is no door, only a heavy iron shutter, which Meena does not have the strength to raise by herself. And the noise while doing it is so dreadful. The shop worked in an old fashioned way – the shutters went up each morning, with a heavy mahogany table pulled out onto the pavement. At the time of purchase, it is a wreck, unfit for human inhabitancy.

Tim spends three years up a ladder, getting his friends involved to help. Knocking off plaster, removing ceilings, creating an open interior with a minimum amount of doors and the maximum amount of natural brick.

Despite the fact that the status of the place was changed from commercial to residential, the local council insists on them building a shop front to preserve the historic character of the street. The situation is paradoxical, because the building is registered as unfit to conduct business, but good enough to live in. And there is no reference which could help them in designing the front, because one has never existed here. So they walk around their neighbourhood, taking photos of other shops and based on those they create their own project.

The first one shows a solid frame made of rusty concrete, but it is rejected. The frame ought to be wooden. They propose a few more projects and finally, in 1999, their design is accepted by the conservation officer and the council. Then for weeks they work on its implementation. They do everything themselves, the two of them, moving the heavy wood to the right, then to the left, until they feel it is as it should be. The window is of their own creation, a very personal endeavour, which they talk about with great tenderness.

The Window

From that moment on, they are separated from the busy Old Kent Road only by glass. They paint the glass white inside but two of their small children keep licking the paint off. To cut off the boys from a fresh dose of paint, and to separate themselves from the disruptive traffic they create something that looks like a shop vitrine. As time passes by, it becomes what is now – a shallow space less than a metre deep, agreed by the council. What it means in reality is a simple fact – they can display whatever they like without paying business rates but are not allowed to invite people in. It is an external layer that can only be viewed.

It’s 2004 and the first thing that Tim puts in the window is a toy rubber snake. A few minutes later someone bangs on the door.

– It was one of those South London geezers. I do not even remember what he asked me, but I remember that I thought: Wow! What you put out there, it has power.  It felt like we had crossed the line and he knew it. It was childishly simple and ridiculously scary at the same time, because suddenly people wanted to know what’s happening here.

– We were like Adam and Eve, finally biting an apple – laughs Meena.

The Window is born naturally. Tim, as he had always wanted, has a studio inhis house. The window is an extension of it, a place where he shows”work in progress”. The curiosity of how the objects will coexist in this jointly developed microspace is an inspiration to him. („How will it look in the rain, and during the night?”). Intuition is his guide – the less these three-dimensional images are constructed and thought-through, the better.

– Each presentation is unique –says Tim– referring to the music of Keith Jarrett. – When Jarrett is improvising in front of an audience, it is like a journey of the moment– unrepeatable.

When they started, there were no galleries in the area, no artistic context. They don’t like the word gallery, because, as they say, galleries follow aset of rules and through the years they have created their own to follow.

The work in thewindow changesweekly, continuously since 2004. The window requires their service, and they are tirelessly dedicated. The continuation is more important to them than the ups and downs. They have stopped only once, as part of a protest, when a brothel was opened across the street. Meena gives me the approximate number of450 expositions over a period of 10 years, including more than a dozen exhibitions of local artists’ work.

A fountain of ideas – that’s how Meena portrays Tim, who quickly gets bored and irritated if he doesn’t exhibit something new. His energy and vitality are more than apparent, as he only stops talking while having a cigarette in the garden. Both him and Meena sharethe same curiosity and an admiration for details, such as a seam on a piece of fabric or the grain of photography.

They are interested in objects which are not purely aesthetic, but those that used to have a function once or have a story to tell. Tim runs down to his studio and brings up a load of treasures from that day’s trip to Deptford: a tin box full of binders in rather unusual shapes, which look like a ship’s sails (a few weeks later, I find the same at my grandfather’s in Bydgoszcz, Poland) and a white fluffy bottle washer – “a cloud with a handle.”

They can be seen in Deptford three times a week, so every day the market is open. The fact of knowing all the sellers personally doesn’t surprise me. That is where from the sea of apparently useless things they pick up the hidden gems, from which Tim later creates his extraordinary assemblages. They are pointing around the room at the objects and furniture that have migrated here from the market. This is a ” truly South East London house”, because „everything here comes from Deptford”.

– This is not a hobby or an idiosyncratic obsession – says Tim – but an artist’s practice. And, like any art, it must have an audience. Why would you write a poem that no one will read? – he asks rhetorically.

Modus operandi  – Meena adds.

Exchange

The Window – an odd gift for anyone who chooses to look.

There are no names or titles, no explanation, what the artist had in mind. This is a conscious decision – the interpretation belongs to the „naked by passer”. One can say that Meena and Tim are a little old fashioned in their understanding of art. Nowadays when self-promotion is everywhere, they cut themselves off from the work and lay trust in viewer’s intelligence. They believe if something is interestingpeople will want to learn more about it. On the door is their e-mail address. And you can always knock.

– The Window has turned out to be a gift also for us – adds Meena –because mostpeople who we know today, we’ve met because of it.

And we would never have met if it wasn’t for The Window.