Czy ktoś jeszcze zbiera znaczki?
Gdy stanęłam przed witryną rzymskiego sklepu filatelistycznego o oczywistej nazwie Filatelia, przeleciały mi przed oczami nie tylko klasery ze znaczkami mojej cioci Jadzi, które potem przekazała wraz z nakazem poszerzania kolekcji mojemu tacie, ale wszystkie kolekcje które pojawiły się w moim domu w dzieciństwie. Mama kolekcjonowała stare żelazka, nienaturalnie duże kieliszki o różnych kształtach z kolorowego szkła i porcelanowe filiżanki. Ojciec wspomniane już znaczki po cioci Jadzi (do dziś gdzieś musi leżeć kilkanaście klaserów), kasety do nauki języka angielskiego, monety. Nasz sąsiad zbierał puszki po zagranicznych piwach (kolekcja stanowiła przepiękny, jak mi się wtedy wydawało, wystrój „dużego pokoju”).
Mistrzynią zbieractwa byłam jednak zdecydowanie ja. Zacznijmy od papierków z gum: komiksy z Donalda, naklejki z Beverly Hills, obrazki z Turbo na wymianę z chłopakami za Donalda albo BH, potem były kolorowe karteczki z notesów (szaleństwo ogólnopolskie) – te najbardziej w cenie były oczywiście zapachowe. W między czasie zbierałam jeszcze kolorowe gumki do mazania, ale mama zniszczyła mi kolekcję, ładując wszystkie do jednego pudełka, podczas mojego wyjazdu na kolonie pewnego upalnego lata. Kiedy wróciłam, w pudle zastałam śmierdzącą chemikaliami kolorową masę – wszystkie gumki pozlepiały się ze sobą i już nie dało się tego odratować. Jaka jest rada dla kolekcjonera, który właśnie utracił wszystkie egzemplarze swojej kolekcji? Zacząć zbierać coś innego. Były zatem plakaty i wycinki z gazet dotyczące mojej wielkiej idolki Kasi Kowalskiej i puste flakony po perfumach zbierane po ciotkach, babkach i koleżankach mamy.
Stojąc przed Filatelią na Via san Maria di Maggiore zdałam sobie sprawę, że w latach 90tych nie znałam osoby, która by niczego nie kolekcjonowała: klocki lego, kapsle, breloczki, pocztówki, zużyte karty do automatów telefonicznych, zakładki do książek czy w końcu – książki wydawane w seriach: dinozaury, historia świata, ciało człowieka. Klockami czy książkami rodzice zabraniali się wymieniać, bo były za drogie. Za to w przypadku karteczek, kapsli i kart telefonicznych podwórkowy handel kwitł. Szczęśliwcy posiadający w rodzinach kierowców TIRów lub innych podróżujących, co chwilę przynosili, ku zazdrości innych, zagraniczne egzemplarze, stając się na chwilę szefami bandy, królami drabinek.
Może warto byłoby odkopać niektóre z tych kolekcji? Wszak najdroższy znaczek pocztowy, wydany w Szwecji w 1885 roku, sprzedany został za rekordową cenę 2,3 mln dolarów na aukcji w 2010 roku.
Marta