Odważne i trochę zuchwałe
Agnete Bjerre-Madsen lubiła piosenki Joni Mitchell i nie znosiła fiszbin w biustonoszach. Nigdy nie planowała zakładać marki bieliźniarskiej, ale jej firma Moons and Junes specjalizująca się w miękkich biustonoszach robi międzynarodową furorę. Nam opowiedziała o swojej drodze do samoakceptacji oraz rozwoju firmy.
Natalia Fiszka: Kto stoi za Moons and Junes i skąd pochodzi wasza nazwa?
Agnete Bjerre-Madsen: Do powstania marki przyczyniło się wiele osób. Jestem założycielką marki, ale nie byłoby Moons and Junes, gdybym nie spotkała mojej specjalistki od marketingu, Eweliny Sołowiej. Ewelina udziela mi niesamowitego wsparcia moralnego. Moons and Junes to także utalentowani projektanci, modelki, fotografowie oraz pozostałe osoby, które pomogły mi postawić pierwsze kroki i kontynuować to przedsięwzięcie.
Jedną z nich jest ojciec mojej przyjaciółki, który zaangażował się w wybranie nazwy. Mieliśmy mnóstwo pomysłów, ale ostatecznie zdecydowałam się na frazę z piosenki Joni Mitchell “Both Sides Now”. Mitchell to bardzo utalentowana piosenkarka i autorka tekstów, która była dość popularna w latach sześćdziesiątych. Nie wiem do końca co miała na myśli śpiewając Moons and Junes and ferries wheels [pl. Księżyce i czerwce i diabelskie młyny], ale lubię melodię tego wyrażenia.
NF: Czy zawsze chciałaś robić bieliznę?
ABM: Jeśli mam być zupełnie szczera, to odpowiedź brzmi: nie. Jako dziecko marzyłam o byciu projektantką, ale dopiero mniej więcej trzy lata temu zaczęłam myśleć o noszeniu wygodnej bielizny. Nie byłam zadowolona z biustonoszy, które były dostępne na rynku. Fiszbiny zawsze mnie uwierały.
Studiowałam w międzynarodowym college’u w Walii – UWC (United World Colleges). Uczyły się tam osoby dziewięćdziesięciu pięciu różnych narodowości, a w sumie było nas trzysta osób. Na dobrą sprawę to tam po raz pierwszy miałam bliższy kontakt z kobietami o innej urodzie niż ta, którą znałam z domu. Urodziłam się w Kopenhadze, która jest dość zróżnicowanym etnicznie miejscem, natomiast dorastałam w Aarhus, gdzie do czasu wyprowadzki za granicę otaczali mnie głównie ludzie podobni do mnie. UWC otworzyło mi oczy. To miejsce pomogło mi też uporać się z obawami na tle wyglądu. Nie dlatego, że uważałam się za ładniejszą niż dziewczyny z innych stron świata. Zrozumiałam po prostu, że piękno nie jest czymś, co powinno być definiowane i narzucone innym. Piękno pochodzi z naszego wnętrza. Jednocześnie każda i każdy z nas zasługuje na to, żeby dobrze się czuć ze swoim typem urody. Bielizna jest naszą drugą skórą, dlatego uważam, że musi być wygodna i zdrowa.
NF: Musisz jednak przyznać, że nie każda kobieta, która nie znosi fiszbin otwiera markę bieliźnianą.
ABM: (Śmiech) Masz rację. Robienie bielizny nie było moim planem na życie, ale kiedy zaczęłam rozmawiać o bieliźnie z innymi kobietami, okazało się, że wiele z nas pragnie komfortu i autentyzmu. Bielizna jest często na tyle niewygodna, że czujemy się w niej jak lalki, a nie żywe osoby z krwi i kości. Wiele osób, z którymi przeprowadziłam pierwsze poważne rozmowy na temat bielizny i tego, jak czujemy się we własnej skórze przyczyniło się do powstania Moons and Junes. Poznałam w tym czasie niezwykle utalentowaną projektantkę, która potrafiła nadać odpowiednią formę moim amatorskim szkicom. Zorganizowałyśmy grupy fokusowe oraz wiele przymiarek, na podstawie których powstały nasze pierwsze projekty. Znalazłyśmy również bardzo dobrą szwalnię w Istambule specjalizującą się w bieliźnie. Tak się też składa, że to rodzinny biznes. Zaprezentowałyśmy im nasze prototypy i razem zorganizowaliśmy kolejne przymiarki. Ich materiały były znacznie lepszej jakości, ponieważ w przeciwieństwie do nas, szwalnia miała na to budżet. W rezultacie uszyłyśmy tam nasze pierwsze produkty.
NF: Brzmi jak łatwy początek.
ABM: Bo taki był. Jeśli dobrze pamiętam, to pierwszy pomysł na Moons and Junes powstał latem 2015, a już wiosną 2016 powstała nasza strona internetowa.
Najnowsza kampania Moons and Junes „At Home” pokazuje szesnaście dziewczyn w najbardziej intymnych przestrzeniach – ich własnych domach
NF: Moons and Junes jest twoją pierwszą firmą, a otworzyłaś ją w wieku 22 lat. Wyobrażam sobie, że nie miałaś wtedy na koncie fortuny na takie przedsięwzięcie. Jak udało ci się to wszystko sfinansować?
ABM: Kiedy założyłam markę, byłam wciąż studentką i otrzymywałam stypendium. W ten sposób zabezpieczyłam mój prywatny budżet. Jestem szczęściarą ponieważ większość ludzi, która zaangażowała się w powstanie Moons and Junes zrobiła to za darmo. Ich motywacją było albo to, że podzielają wartości naszej marki albo innego rodzaju korzyści związane z projektem. Kobieta, która zrobiła nasze pierwsze biustonosze chciała spróbować swoich sił w produkcji bielizny, więc traktowała naszą współpracę jako praktykę. Znajomy, który zrobił zdjęcia do naszej pierwszej kampanii chciał nauczyć się fotografowania mody, dlatego nie pobrał za sesję żadnej opłaty. Przyjaciel zrobił nam stronę internetową. Pierwsza seria produkcji była dla mnie dość sporym wydatkiem, ale na szczęście mogłam go pokryć z własnych oszczędności. Następnie rozkręcałyśmy się w swoim tempie: trochę wyprodukowałyśmy, trochę sprzedałyśmy, i znowu trochę wyprodukowałyśmy. Tym sposobem udało mi się studiować, testować produkty i nie zbankrutować. Skończyłam licencjat w zeszłe wakacje i wtedy właśnie poznałam Ewelinę, która niesamowicie mi pomaga. Od października 2017 obie pracujemy dla marki na pełen etat.
NF: Moons and Junes w dalszym ciągu się rozwija, ale wszystko wskazuje na to, że idziecie w dobrym kierunku. Jak myślisz, co sprawiło, że odniosłyście sukces?
ABM: Jestem zadowolona trajektorią rozwoju naszej Moons and Junes, ale chciałabym podkreślić, że tworzenie marki z wartościami to czasochłonny i niekiedy stresujący proces. Od kiedy tylko pojawił się na nią pomysł, bałam się, że zostanę tą, która chciała być swoją własną szefową, a teraz wyrzuca pieniądze w błoto, bo nie wie kiedy odpuścić. O dziwo, to sceptyczne podejście okazało się kluczem do sukcesu, bo wszystko w tym procesie było przemyślane. Byłyśmy skupione i od samego początku opracowałyśmy strategie i kwartalne cele dla naszej działalności. Starałyśmy się też powtarzać sobie, dlaczego to robimy. Nasza misja jest motorem napędowym całego przedsięwzięcia. A naszą misją jest sprawianie, aby kobiety dobrze się czuły w swojej własnej skórze. Jest to bardzo silna myśl przewodnia.
NF: Wiele osób mogłoby uznać, że łatwo rozmawia się o samoakceptacji, kiedy samemu jest się piękną, młodą kobietą. Czujesz, że pewne siebie kobiety spotykają się z ostrą krytyką ze strony innych?
ABM: Oczywiście, łatwo rozmawia mi się o samoakceptacji, ponieważ jestem biała, młoda i hetero. Ogólnie rzecz biorąc, mamy jeszcze dużo pracy i cieszę się, że jako Moons and Junes jesteśmy częścią przemian społecznych. Mamy dziś na przykład ruch body positivity, czyli bycia dumnym ze swojego ciała niezależnie od tego, czy wpisuje się ono w tradycyjne standardy piękna, czy nie. Dlatego Moons and Junes było ziarnem, które padło na podatny grunt. Ten pomysł nie chwyciłby w latach dziewięćdziesiątych.
Samoakceptacja jest tematem rzeką. Wiesz, nigdy nie miałam takich problemów z akceptacją swojego ciała, które doprowadziłyby mnie do choroby, ale to nie znaczy, że nie miałam kompleksów. Mogę dziś z czystym sercem powiedzieć, że lubię siebie taką, jaka jestem, ale nie zawsze się tak czułam. Musiałam się tego nauczyć. W przeszłości lubiłam nosić makijaż, dziś jest mi on obojętny, ale to był proces. Zaczęłam od nieskupiania się na moim wyglądzie. Chcę być zdrowa i dobra dla samej siebie. Kiedy patrzę w lustro, chcę myśleć “tak wyglądam”, bez zbędnego drążenia tematu. Przestałam używać tuszu do rzęs i po dwóch tygodniach przestało mi to przeszkadzać. Nie miało to już znaczenia. Moją wartością nie jest to, jak wyglądam, ale to kim jestem. Ta zmiana percepcji nie przyszła z dnia na dzień. Przemiany zaczęły się, jak już wspomniałam, w college’u. Zrozumiałam wtedy, że wiele kobiet ma takie same lęki, jak ja. Odnalazłam siłę w otwarciu się i szczerej rozmowie o tych obawach, ponieważ dotarło do mnie, że wszyscy mamy kompleksy niezależnie od tego, jak piękni wydajemy się innym ludziom. Chciałabym, abyśmy wszyscy odłożyli na bok naszą powierzchowność i zwyczajnie byli ludźmi.
NF: Nienoszenie tuszu do rzęs przerodziło się w slogan “No underwire. No padding. No bullshit” [pl. “Zero fiszbin. Zero push-up’a. Zero ściemy”]. Spotkałyście się z krytyką w związku z mocnym językiem w waszej kampanii?
ABM: Raczej nie. Slogan powstał bardzo naturalnie. Wszystko – nasza misja, kobiety, z którymi współpracujemy, kampanie i my same – układa się w logiczną całość. Jesteśmy odważne, troszkę zuchwałe i, szczerze mówiąc, lubię to. Zero ściemy. Przesłanie jest proste: tak wyglądamy i dobrze się z tym czujemy. Otrzymałyśmy mnóstwo pozytywnych wiadomości w związku z powiedzeniem na głos, że mamy dość złego samopoczucia.
Już na pierwszy rzut oka widać, że modelki z kampanii Black kochają swoje kształty, pewność siebie bije im z oczu. Mam nadzieję, że młode dziewczyny oglądające te zdjęcia myślą sobie “mogę być taka, jak one.”
Wiele kobiet dostaje chronicznego stanu zapalnego w piersiach, które wywołane jest fiszbinami, dlatego jest też drugie znaczenie naszego sloganu: „Chcemy być zdrowe”.
Kilka lat temu miałam usuniętą z piersi grudkę. Na szczęście nie było to nic poważnego, ale grudka była efektem noszenia biustonoszy z fiszbinami. Sam fakt, że bielizna doprowadziła do operacji jest dla mnie szokujący, i zdecydowanie jest jednym z powodów, dla których zaczęłam interesować się robieniem bielizny. Nie chcę, aby jakakolwiek kobieta miała podobnie przykre doświadczenia.
Kampania „Black” Moons and Junes
NF: Jesteście autorkami hashtagu #bitsandboobs dla kobiet, które chcą się z wami podzielić zdjęciami swoich nagich piersi. Akcja cieszy się dużym powodzeniem. Znacie historie tych kobiet?
ABM: Wiele z nich wysyła nam wiadomości, w których piszą dlaczego zdecydowały się na ten krok. Uwielbiam maile od młodych dziewczyn, które traktują #bitsandboobs jako edukację na temat różnorodności wśród kobiet. Są często pod wrażeniem ich naturalnego piękna. Wiele kobiet nigdy nie daje nam kontekstu do zdjęć. Wydaje mi się, że jest to część ich własnego rozwoju. Wyobrażam sobie, że myślą: “Zrobiłam zdjęcie moich piersi, załączyłam hashtag, przycisnęłam prześlij i teraz wszyscy mogą je zobaczyć.” Bycie dumnym z własnego wyglądu bez względu na to, co myślą inni, jest niesamowitym uczuciem. Niektóre zdjęcia są artystyczne, inne zabawne. Uwielbiam je wszystkie.
Sama spędziłam mnóstwo czasu na kontemplowaniu własnych piersi. Dosłownie marzyłam o tym, aby były większe i pełniejsze. Dziś rozumiem, że nie są mi potrzebne. Wiem ile kobiet ma takie same bezsensowne przemyślenia. Mamy spełniać jakieś nienaturalne standardy. Czasami mam wrażenie, że same nakładamy na siebie te durne ograniczenia zamiast mieć w nosie to, co inni o nas myślą. Kogo obchodzą moje cycki? Są moje. Wiem, że łatwo się mówi, ale wdrapanie się na wyżyny samoakceptacji daje wspaniałe poczucie wolności.
Uwierz mi, że widziałam w swoim życiu mnóstwo piersi i muszę przyznać, że wszystkie są bardzo różne, i piękne w tej różnorodności. Nie rozumiem dlaczego chciałybyśmy wyglądać tak samo. Świat byłby wtedy bardzo nudnym miejscem.
NF: Podoba mi się, że staracie się zaprezentować w swoich kampaniach różne kanony piękna. Na przykład starsze kobiety. Zastanawiam się, czy trudno jest znaleźć dojrzałe modelki do sesji z bielizną.
ABM: Reprezentowanie różnorodności jest dla nas najważniejsze. Musimy pamiętać, że bieliznę noszą nie tylko nastolatki, ale także starsze kobiety. One też powinny być dumne ze swoich ciał. Niestety, znalezienie dojrzałych modelek do naszych kampanii nie było najłatwiejszym zadaniem. Nie mam jeszcze w moim kręgu znajomych wielu starszych ode mnie kobiet, a zależy mi na tym, żeby lepiej poznać osoby, z którymi współpracuję. Nasze modelki są częścią Moons and Junes, chcemy, żeby nasze wartości były im bliskie. Z tego też względu wolimy, gdy same się z nami kontaktują, a nie odwrotnie. Zależy nam na byciu prawdziwym, nie chcemy nikogo wykorzystywać tylko na potrzeby kampanii. Współpraca musi działać w dwie strony.
Nie staramy się być marką dla wszystkich typów ciała, czy stać na czele rewolucji, nie mamy po prostu estetycznych preferencji w stosunku do naszych modelek. Chcemy współpracować ze wszystkimi, którzy czują się wygodnie w naszej bieliźnie.
NF: Rozumiem, że możemy się spodziewać większej liczby dojrzałych kobiet w przyszłych kampaniach?
ABM: Jeśli tylko będą miały na to ochotę, to zdecydowanie tak.
NF: Nazwałabyś Moons and Junes feministyczną marką?
ABM: Tak. I mam nadzieję, że z czasem stanie się też platformą, na której kobiety będą mogły podzielić się swoimi historiami. Kampania Black jest pierwszym krokiem w tym kierunku. Poprosiłyśmy każdą z modelek, aby powiedziała co jej leży na sercu i dołączyłyśmy cytat z każdej wypowiedzi do zdjęć na naszych mediach społecznościowych. Niektórym miałam ochotę przyklasnąć, z innymi nie do końca się zgadzałam, ale nie o to chodziło. Chodziło o to, aby każda z nich miała okazję do wyrażenia własnych poglądów. Jednocześnie chciałabym podkreślić, że nie jesteśmy aktywistkami i nie chcemy mówić w czyimś imieniu. Wydaje mi się, że nie jesteśmy wystarczająco radykalne, żeby zasłużyć na miano aktywistek i obawiam się, że marka jest już utożsamiana z powierzchownym feminizmem, jak na przykład marki produkujące koszulki z napisem “girl power”. Wierzymy w feministyczne wartości i dlatego właśnie nie chcemy się upolityczniać. Jeśli zgadzasz się z nami, to super, jeśli nie, nie podążaj za nami na mediach społecznościowych. To proste. Ta marka mówi o dobrym samopoczuciu, samoakceptacji i dzieleniu się z innymi, to wszystko. Nie chcę, aby ktokolwiek myślał, że jest feministką lub feministą, bo nosi naszą bieliznę. Jesteśmy feministkami i feministami ze względu na nasze przekonania i czyny, nie ze względu na to, co nosimy. Czujesz ile czasu poświęcam na tego typu refleksje? (Śmiech).
NF: Tak. Powiedziałaś, że Moons and Junes ceni sobie autentyzm. Czy oznacza to, że nie retuszujecie zdjęć do waszych kampanii?
ABM: Dokładnie tak. Szczerze mówiąc, nie znoszę kiedy ktoś twierdzi, że jest zwolennikiem naturalnego wyglądu, ale retuszuje zdjęcia do tego stopnia, że ciężko je odróżnić od grafiki komputerowej. To nie nasza bajka.
NF: A co na to fotografowie?
ABM: Współpracujemy z tymi, którzy podzielają nasze zdanie na ten temat. Uważam, że w naturalnym odcieniu skóry, przebarwieniach, pryszczach, zmarszczkach, piegach i bliznach tkwi nasze piękno. Nie chcę tego stracić przez nadmierny retusz. Właśnie tak wyglądamy, pogódźmy się z tym.
NF: Moons and Junes jest dużą częścią twojego życia, ale czasem musisz mieć wolne. Co robisz kiedy nie pracujesz z piersiami?
A: Dużo podróżuję. Razem z Eweliną jeździmy na pokazy mody oraz odwiedzamy naszą turecką szwalnię. Czasem podróżuję też dla przyjemności. Dzięki studiowaniu w międzynarodowym środowisku, niemal wszędzie czuję się jak w domu, bo w prawie każdym zakątku świata mam kogoś znajomego. To miłe uczucie.
Oprócz podróżowania, dbam o zdrowie. Staram się regularnie uprawiać sport i spać dziewięć godzin każdej nocy. Wierzę w balans między życiem prywatnym i zawodowym, dlatego staram się nie przepracowywać. Mam wolne wieczory i weekendy. Spotykam się z rodziną, kiedy tylko mogę. Są dla mnie bardzo ważni. Uwielbiam też gotować, rozmawiać i jeść z moimi przyjaciółmi, dlatego robimy to prawie każdego wieczoru. Godzinami.
Krótko mówiąc: śpię, jem, uprawiam sport i przebywam z ludźmi, na których mi zależy. Nie oddałabym tego za nic w świecie.
***
Artykuł został opublikowany w numerze 18. magazynu Zwykłe Życie „Zmysły”