Szczecińskie kino Kosmos
Tekst: Wiktor Holcman
Zdjęcia: materiały prasowe
Byłem w szóstej klasie podstawówki. Miałem swój świat. Podwórkowe przyjaźnie, Pałac Młodzieży, książki, marzenia… i ulubione szczecińskie kino Bałtyk. Samodzielne wyjścia do kina w pobliżu domu, na które pozwalała mi mama. Filmy, kino, jakie to było fascynujące. I te wyprawy, już z mamą do kina Polonia na przeglądy (a może festiwale) kina radzieckiego…
Ech, mamo jak pięknie płakaliśmy na „Lenka szuka Ojca”.
I nagle w ten mój świat wzbogacony „Przygodą”, a potem Lemem łupnął meteor. Niczym Rewolucja Październikowa, którą miało upamiętnić, kino Kosmos, zmiotło mój kinowy świat.
To tu przeniesiono wszystkie premiery. Moje kino Bałtyk wyświetlało powtórki lub filmy drugiej ligi. Jak ja nie lubiłem tego Kosmosu. Wtedy jeszcze wierzyłem, że obejrzę wszystkie filmy i musiałem pogodzić się z faktem jego istnienia. Niemały udział w tej zgodzie miała Aleja Wojska Polskiego. Zwłaszcza odcinek między Jagiellońską a kościołami. Wraz z Kosmosem otworzył się dla mnie cudowny fragment wielkiego świata. W technikum człowiek miał już więcej swobody.
Chłonęło się więc tę wspaniałą ulicę. Nic to Pola Elizejskie i Piąte Aleje. Wojska Polskiego- delikatesy, księgarnia, sklep kolonialny, tajemnicza i zakazana „Magnolia”, pocztówki dźwiękowe, wymarzone zamszowe zielone buty ze ściętymi czubkami za wielomiesięczne kieszonkowe. I KINO KOSMOS z wielkim holem powiększonym jeszcze placem z kolistymi kwietnikami, na których siadały tłumy widzów. Właściwie cała ulica była po to, by dojść do kina na wyczekiwany film.
Nie wiedziałem wtedy, że przez prawie czterdzieści lat (z przerwami na studia i pracę poza Szczecinem) kino Kosmos będzie obecne w moim życiu.
Już sam dojazd skrzypiącym, klekocącym tramwajem podnosił napięcie. Lubiłem być wcześniej. Obserwować ludzi czekających z podnieceniem w kolejce, rzucających niespokojne spojrzenia na kręcących się koników. Te nerwowe ostatnie minuty: dostanę bilety czy nie? A potem wahadłowe spacery w oczekiwaniu na tę piękną, jedyną. Dlaczego daje na siebie czekać? Bo przecież może jeszcze się zdąży na triumfalny spacer po Wojska. Patrzcie zazdrośnicy jakie mam szczęście! I te tragiczne chwile kiedy trzeba było sprzedać ciężko zdobyte bilety, bo nie przyszła.
Zamarłem, kiedy gazety rozpisały się o zawisłym na włosku losie człowieka, na którego głowę spadł fragment wykonanego w socjalistycznej technologi sufitu na filmie „Los człowieka”.
Potem już w każdym kinie (nawet na zachodzie) lękliwie oglądałem sufity, zwłaszcza długie belki w Colosseum.
Zaliczałem wszystkie możliwe premiery w Kosmosie. A kiedy pojawiła się gwiazda, moja nieustająca do dziś miłość filmowa, Catrine Deneuve, starałem się być na pierwszym seansie w dniu premiery.
Moja miłość w realu, żona, w której z przerwami zakochuję się wciąż od nowa była powodem i świadkiem mojej jedynej sceny gniewu w Kosmosie. Zaprosiłem ją do Kosmosu w Dzień Kobiet. Grunwald to nic wobec batalii o bilety. Moja miłość się spóźniła, bo była lampka w pracy i zasnęła na… LOVE STORY. Skandal!
Potem ciekawym uzupełnieniem Kosmosu stało się przekształcenie popularnego sklepu odzieżowego „Lucynka i Paulinka” w cukiernię. Seans kinowy łączony dotychczas ze spacerem po sercu Szczecina wzbogacił się o coś słodkiego. Kiedy tam pracowałem zawsze miałem pod ręką repertuar kina by dopilnować zapasu słodyczy przed i po seansach. Szczególnie latem musiał być zapas lodów do ogródka.
Wielki świat zapukał na Wojska w drzwi Pizzy Hut. Byłem w zespole otwierajacym restaurację.
Amerykańscy współwłaściciele zapytali mnie o ocenę lokalizacji. Pierwszym argumentem było oczywiscie kino Kosmos. Kino, które dawało mi tyle radości. O nim marzyłem kiedy bywało, że w kilku kinach mówiłem parę słów wprowadzenia do wyświetlanego filmu.
Nie ma już tramwaju na Wojska. Zniknęła „Lucynka i Paulinka”. Kapitału w innym miejscu poszukuje Pizza Hut. Kino Kosmos jak kometa zniknęło gdzieś w kosmosie.
Fot. pocztówka z kolekcji Cezarego Aszkiełowicza (za szczecin.wyborcza.pl)
Fot. archiwum Marcina Bejnarowicza (za szczecin.wyborcza.pl)