Polecamy: „Zaraz będzie po wszystkim” Grzegorza Uzdańskiego
Samotność, rozstanie, zdrada, ból, starość to tematy, które dotyczą nas wszystkich. Można o nich pisać jakby pisali o tym antyczni dramatopisarze, a można tak, jak Grzegorz Uzdański. Świat, który
wykreował w swojej najnowszej powieści jest przede wszystkim prawdziwy. Nie znajdziecie tu bohaterów pozytywnych i negatywnych. Znajdziecie postaci nieidealne, takie jak my sami i o nich rozmawiam z autorem książki „Zaraz będzie po wszystkim”, której akcja toczy się w domu opieki.
W twojej nowej książce wszystko wydaje mi się tak prawdziwe, ale jednocześnie też zwyczajne. Nie ma w niej wybuchów, zwrotów akcji, a jednak od początku do końca czytałam ją w niesamowitym emocjonalnym napięciu.
Chciałem oddać codzienność domu opieki w jak najbardziej realistyczny sposób. Akcja książki to tylko jedna doba, więc zależało mi na tym, żeby była reprezentatywna, dlatego nie ma w niej mocnych fabularnych wydarzeń związanych z główną bohaterką. Przez moment miałem ochotę, żeby wprowadzić do powieści pewną absurdalną scenę. Do ośrodka miał przyjechać artysta, by wystąpić przed pensjonariuszami, no i sytuacja tego występu miała być dość kuriozalna. Ostatecznie jednak doszedłem do wniosku, że ten groteskowy element sprawiłby, że czytelnicy mogliby odnieść mylne wrażenie, że to typowe dla tego miejsca. Oczywiście takie rzeczy mogłyby się tam zdarzyć, ale to wyjątki.
Czyli im bardziej realna fabuła w znaczeniu zwyczajna, tym mocniejsza?
W książce chciałem oddać poruszające aspekty rzeczywistości Jadwigi, głównej bohaterki i tego typu miejsc, ale właśnie w takiej ich zwyczajności. To właśnie dlatego akcja nigdy nie opuszcza domu opieki. Jesteśmy cały czas w środku. W inne miejsca przenosimy się jedynie za pomocą wspomnień postaci występujących w powieści. Jednym z istotnych bohaterów jest wolontariusz Tomek. Gdy wychodzi z ośrodka, znika też z fabuły. My zostajemy z Jadwigą, która w odróżnieniu od niego i od pielęgniarki Agaty, nie może stamtąd wyjść.
Skąd pomysł na tę książkę?
Wiele lat temu mój promotor i najlepszy nauczyciel, jakich miałem w życiu, Jerzy Łoziński zaproponował kilku osobom wolontariat w domu opieki i ja się na to zdecydowałem. Mieszkały tam osoby niesamodzielne z różnych względów. Były też takie jak pani Jadwiga, które choć miały zupełnie sprawny umysł, to musiały się poruszać na wózku i nie były w stanie robić tego same. To było smutne miejsce.
To doświadczenie poruszyło cię na tyle, że zdecydowałeś się napisać o tym powieść?
Kiedy zacząłem myśleć o tym, że chciałbym spróbować pisać prozę, pojawiła się myśl, że warto by było napisać o tym doświadczeniu, bo mam poczucie, że jest to ważna część życia. Mam tutaj na myśli na przykład ludzi starszych, czy ich rodziny. Też starzenie się i możliwość znalezienia się w takim miejscu to z jednej strony może być czyjaś rzeczywistość, a z drugiej strony może po prostu majaczyć w perspektywie, może być czymś, czego się boimy. Niewątpliwie jest to istotny temat.
Nie wiem, czy to przypadek, czy los tak chciał, ale w ostatnim czasie doświadczyłam kilku rzeczy, o których opowiadasz – rozstania tak jak Tomek, przez trzy dni pracowałam w bardzo podobnym ośrodku, ja i mój tata wyjechaliśmy za granicę, a moja babcia została sama w Polsce, podobnie jak Jadwiga. W związku z tym odbieram tę książkę bardzo osobiście i zastanawiam się, czy to tylko kwestia moich ostatnich przeżyć, czy jednak napisałeś coś bardzo uniwersalnego? Może wszystkie rozstania są takie same? Tak samo się starzejemy i każda samotność jest taka sama?
Tomek rzeczywiście jest świeżo po rozstaniu, do tego zarówno Jadwiga jak i Agata wspominają, jak dawno temu zostały zdradzone przez swoich mężów. Oczywiście nie mogę odpowiedzieć na pytanie, czy wszystkie rozstania są takie same, ale myślę, że jest to jedno z takich doświadczeń, które miało lub będzie mieć bardzo dużo ludzi i wiele osób może się w tym odnaleźć. Tak samo w wielu rodzinach od czasu do czasu zastanawiamy się, co kiedy mama, czy dziadek nie będą już samodzielni. Chciałem napisać książkę, w której wiele osób będzie mogło się odnaleźć, nawet jeżeli czyjeś rozstanie przebiegało zupełnie inaczej.
Mam wrażenie, że przez to, że nie opisujesz w niej zbyt wielu konkretów to udało ci się to osiągnąć. Książka sprawia wrażenie uniwersalnej i bardzo kojarzy mi się z ostatnim filmem Almodovara. Tam też nie ma skoków w akcji, ale trzymał mnie w napięciu na granicy wytrzymałości przez cały czas.
Almodovar i ja, zawsze razem (śmiech). Takie skojarzenie to duży komplement, dziękuję! Jedną z wielu rzeczy, które podobały mi się w tym filmie to właśnie przedstawienie starości. To jak Banderas zanim przyklęknie, to zawsze najpierw kładzie sobie poduszkę na podłodze, porusza się też w takim przykurczu, a przecież pewnie nam wszystkim kojarzy się ze sprawnym fizycznie przystojniakiem.
Sam tytuł – „Zaraz będzie po wszystkim” to nawiązanie do śmierci, czy miałeś raczej na myśli to, że cokolwiek wydarzyło się w naszym życiu to przecież świat się nie skończy i z czasem wszystko minie?
Szczerze mówiąc nie miałem pomysłu na tytuł. Pierwsza myśl to był „Ośrodek”, ale później z różnych względów ten pomysł upadł, więc zacząłem czytać książkę od nowa w poszukiwaniu mocnej frazy i wtedy pojawiło się „zaraz będzie po wszystkim”. To sformułowanie, które dobrze funkcjonuje w polszczyźnie, jest mocne i wieloznaczne. Może mieć ten wydźwięk związany ze śmiercią, ale może być też pocieszające, gdy na przykład ktoś ma stresujący występ, ale przecież “zaraz będzie po wszystkim”.
W niektórych powieściach autorzy wykorzystują taki wygodny zabieg, który polega na tym, że tworzą bohatera pozytywnego i negatywnego. Ty nie poszedłeś w ten schemat. Na początku wydawało mi się, że to złośliwe pielęgniarki nie chcą się dobrze zaopiekować pacjentami, ale później, kiedy oglądamy świat oczami Agaty, zmieniłam zdanie.
W ogóle wydaje mi się, że w tej książce wszyscy są w porządku. Ten dom, w którym byłem wolontariuszem i który jest pierwowzorem ośrodka z powieści na szczęście zupełnie nie był taki straszny jak czytałem w kilku reportażach, gdzie pracownicy znęcali się nad pacjentami. Czasem można było odnieść wrażenie, że może ich zaniedbują w niektórych aspektach, ale nie można było mieć do nich o to pretensji, bo było ich zwyczajnie za mało w stosunku do potrzeb. Do tego dochodzi kwestia skandalicznych wynagrodzeń pielęgniarek i salowych. Jest to miejsce absolutnie nieidealne.
Bo nikt i nic nie jest idealne, nie ma ludzi dobrych albo złych.
No tak, takie rzeczy to tylko w „Avengersach” (których bardzo zresztą lubię, żeby nie było). Bardzo lubię jak literatura próbuje oddać subiektywność, jak różne osoby odbierają świat.
Jak pracowałeś nad tą książką?
Wiem, że są osoby, które pracują na przykład w kawiarniach, ja wolę w domu. Gdy ją pisałem, pracowałem jeszcze w szkole, więc siadałem do niej dość nieregularnie, najczęściej wieczorami i w weekendy. Czasami rzeczywiście pojawia się coś w stylu quasi-natchnienia, a czasami jest też tak, że trzeba się do tego zmusić. Przeczytałem też kiedyś w radach dla pisarzy Zadie Smith, że trzeba odłączyć internet. Ja tego nie robię, nie umiem. To jest tak, że trochę popiszę, a później wchodzę na Facebooka, zagram w szachy z komputerem albo scrolluję Instagrama i potem wracam do pisania. Nawet już nie mam wyrzutów sumienia. Mam wrażenie, że to część mojej pracy, muszę po prostu oderwać się na sekundę. Są też takie osoby jak Jerzy Pilch, który kiedyś mówił, że trzeba wstawać rano i pisać przez pięć godzin. Ja na razie tak nie mam, ale fajnie by było to kiedyś osiągnąć, bo wtedy pewnie człowiek jest efektywniejszy. Póki co mam sporo innych zajęć. Oprócz pisania książek mam artykuły do „Przekroju”, występuję w Warszawskim Resorcie Komedii, są też jakieś pojedyncze fuchy, które w przeciwieństwie do powieści mają swoje deadline’y.
Piszesz zarówno prozę, jak i poezję. Jaka jest różnica w pracy między jednym i drugim?
Wiersz ze względu na swoje formalne wymogi, jak rym, czy rytm ma w sobie jednocześnie utrudnienie, ale i ułatwienie. Bo czasem ten rym, czy rytm ciągnie całość, nawet w nieoczekiwaną stronę. Wydaje mi się też, że w poezji dużo łatwiej osiągnąć wers idealny, kiedy wiesz, że to jest ten szyk słów, który chciałeś osiągnąć i lepiej już nie będzie. Z kolei w powieści wydaje się to dużo trudniejsze. Flaubert podobno w nieskończoność poprawiał swoje teksty.
Skąd pomysł na “Nowe wiersze starych poetów”?
Zawsze podobało to, co robili Tuwim i Słonimski. Ich pastisze twórczości innych poetów są bardzo śmieszne. Któregoś dnia pomyślałem sobie, że też chciałbym spróbować czegoś takiego. Później koleżanka podpowiedziała mi, że mógłbym to robić na Facebooku, co wydało mi się dobrym pomysłem. Zostało już tylko wymyślić jakiś taki myk, o czym te wiersze mają być, oprócz tego, że będą to pastisze starych utworów. Wpadłem wtedy na pomysł, żeby opowiadały o bardzo współczesnych rzeczach, o których Szymborska, ani tym bardziej Kochanowski nigdy nie słyszeli, czyli na przykład Instagram albo otwarcie drugiej linii metra w Warszawie.
Masz już pomysł na następną książkę?
Już ją nawet piszę. Pomysł jest taki, że Mickiewicz jest wampirem, żyje do dzisiaj i mieszka u takiej młodej pary. Za dnia śpi u nich w szafie, a w nocy wyłazi. To jest napisane takimi miarami wierszowymi jak najbardziej znane rzeczy Mickiewicza. Duże fragmenty mają być pisane jak „Pan Tadeusz”, a inne jak „Dziady”.