Zależy mi na uniwersalności
Zuzanna Bartoszek to młoda poetka i artystka. W zeszłym roku ukazał się jej debiutancki tomik wierszy Niebieski dwór. Stała się także pierwowzorem dla jednej z dwóch głównych postaci w filmie Łukasza Rondudy Serce miłości, który opowiada o jej związku z artystą Wojtkiem Bąkowskim.
Cyryl Rozwadowski: Rozmawiamy w bistro w centrum Warszawy. Pierwotnie mieliśmy się jednak spotkać w filii jednej z sieciowych kawiarni. Słyszałem, że często tam przesiadujesz. Skąd to upodobanie?
Zuzanna Bartoszek: To miejsce jest najbliżej mojego domu. W mieszkaniu rozpraszają mnie lodówka, kot, telewizor… Poza tym lubię „sieciówkowość” tej kawiarni. Tam wszystko jest wyjęte ze stocku (muzyka, wystrój wnętrz), ale równocześnie stara się mieć swoją osobistą aurę. Przy każdym stoliku stoją trochę inne meble, ale w każdym lokalu tej firmy są podobnie ustawione, na przykład uszaty fotel w prążki zwykle stoi przy oknie. Bardzo szybko zmienia się tam też personel, więc nie ma szans na zaprzyjaźnienie się z baristami czy bycie stałym klientem. O tym, że jest się stałym klientem, wiedzą tylko inni stali klienci. Chyba dobrze mi się w tym pejzażu pracuje, bo nie jest mój.
CR: Twoja poezja bardzo nakierowana jest na ja, na twoje jednostkowe poznanie. To kontra dla bardzo zaangażowanej i stawiającej społeczne diagnozy współczesnej literatury.
ZB: Tak, staram się pisać o tym, co mam pod ręką i co najlepiej znam. Boję się zaangażowania w tymczasowość. Duża część polskiej literatury idzie w tym kierunku. Opisuje Facebooka i podobne zjawiska, które moim zdaniem szybko mogą przestać być dobrą metaforą rzeczywistości.
CR: Ale nie wiemy, jak szybko będzie postępował rozwój cywilizacyjny…
ZB: Albo upadek. (śmiech)
CR: Rozumiem, że chcesz, by twoja twórczość była tak samo czytelna za trzydzieści czy pięćdziesiąt lat.
ZB: Tak. Zależy mi na uniwersalności. Z perspektywy czasu można obserwować różne tendencje w literaturze. Ostatnio czytałam poezję międzywojenną i zauważyłam, że prawie każdy poeta pisał wtedy z fascynacją o nowościach takich jak asfalt czy football. Staram się unikać takich mód, chociaż niedawno sama pisałam o reklamie Allegro…
CR: Chętnie korzystasz z internetowych mediów, prawda?
ZB: Tak. Traktuję je zupełnie narzędziowo. Czytałam gdzieś, że Instagram jest częścią mojej wypowiedzi artystycznej, ale ja po prostu wrzucam tam fragmenty swojego życia i twórczości, by więcej ludzi mogło je oglądać. Nie traktuję swoich selfie jako sztuki. Może kiedyś zrezygnuję z tych mediów.
CR: Porozmawiajmy o filmie Serce miłości Łukasza Rondudy. Dla mnie to tak dziwne przedsięwzięcie, że nie mogę sobie tego wyobrazić.
ZB: Ja też nie mogłam. (śmiech)
CR: Zacznijmy tak: przychodzi ktoś do ciebie i mówi, że staniesz się postacią w filmie.
ZB: Nie, to nie tak wyglądało. Łukasz długo kręcił się wokół Wojtka [Bąkowskiego, artysty, prywatnie partnera Zuzanny – przyp. aut.]. Wcześniej nakręcił Performera o Oskarze Dawickim i chciał zrobić podobny projekt o Wojtku. Potem jednak, razem ze scenarzystą, uznali, że nasz związek jest jeszcze ciekawszy. W ten sposób zostałam „doklejona” do tego przedsięwzięcia. Na początku miało być podobnie jak w Performerze, mieliśmy grać samych siebie. Stwierdziliśmy jednak, że to byłoby straszne.
CR: W filmie gra cię Justyna Wasilewska. Jak wyglądało wasze spotkanie, które miało jej pomóc przygotować się do roli?
ZB: Spotkałyśmy się kilka razy. Czasami byliśmy z Wojtkiem na planie. Przysyłałam też Justynie filmiki, na których tańczę lub wykonuję zwykłe domowe czynności. Na tej podstawie starała się mnie kopiować. Chodziła też na zajęcia do Bożny Wydrowskiej, by poduczyć się trochę voguingu. Z początku czułam obcość Justyny, ale po obejrzeniu materiału filmowego kilkanaście razy czuję, że bardzo zrosłam się z postacią, którą stworzyła. Miewam takie dziwne momenty, kiedy charakterystycznie uśmiechnę się do siebie albo podrapię po przedramieniu i czuję się jak w scenie z filmu o mnie. (śmiech) Ostatecznie jestem bardzo zadowolona z wyboru aktorki.
CR: O czym twoim zdaniem jest Serce miłości?
ZB: O burzliwym związku artystów. Opowiada o rywalizacji, współpracy, próbie zbudowania partnerskiego związku i o walce o dominację w jego ramach.
CR: Czy to niemal dokumentalny zapis waszej relacji?
ZB: W dużej mierze. Scenariusz napisał jednak Robert Bolesto i nie jest to zapis jeden do jednego, ale myślę, że około 80 procent to prawda.
CR: Sam Ronduda chętnie stawia pytanie o to, kim jest artysta. Robił to swoich tekstach, teraz robi to za pomocą filmów. Czy to pytanie frapuje też ciebie?
ZB: Raczej nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Wydaje mi się, że to bardziej interesuje kuratorów.
CR: Czy twoi bliscy widzieli już film?
ZB: Tak. Mój tata był na pokazie w ramach Berlinale. Bardzo mu się podobało, zwłaszcza dialogi i kreacja Justyny. Ale boję się, co powie mama. Może będzie się martwiła. Jest tam trochę przemocy, seksu i alkoholu.
CR: Jak tobie samej oglądało się kogoś, kto próbuje cię naśladować?
ZB: Widziałam film już wcześniej, ale kiedy oglądałam go ponownie na Berlinale, w wielkiej sali wypełnionej publicznością i zobaczyłam, że jest tam mój ojciec, znajomi i mnóstwo nieznajomych, zaczęłam się pocić i gryźć Wojtka w ramię. Tak było przez cały seans. Nie chodzi o dyskomfort, który bierze się z tego, że ktoś mnie naśladuje, ale raczej o całą tę sytuację. Jestem debiutującą poetką i artystką, a już nakręcono o mnie film. To bardzo krępujące dla żyjącej osoby.
CR: Twoja twórczość literacka, oniryczna i zdystansowana, ale równocześnie bliska życiu i nastawiona na doświadczanie mocno współgra moim zdaniem z całym tym epizodem. Prawdziwym, ale w gruncie rzeczy absurdalnym.
ZB: W swojej poezji staram się zajmować tożsamością w sensie ontologicznym. Szukam miejsc, w których się kończę lub zaczynam. Film o mnie, w którym gra mnie Justyna, jest kolejnym rozczapierzeniem mojej osoby na nowe światy. Odbiciem, które miesza mi w głowie. Nie wiem, czy o tej postaci, która jest w filmie, myśleć jak o sobie czy jak o czymś osobnym, odklejonym ode mnie.
CR: Myślisz, że twoja fizyczna odmienność zbliżyła cię do poszukiwania odpowiedzi na pytania dotyczące bytu i jego sensu?
ZB: Prawdopodobnie tak. Na pewno odsunęła mnie od społeczeństwa, a jak wiadomo, pustelnictwo sprzyja medytacjom. Przez tę odmienność przestałam chodzić do szkoły, czytałam książki i dużo spacerowałam.
CR: Mimo wszystko zdajesz się pielęgnować tę inność, na przykład za pomocą ubioru.
ZB: Staram się nie chować.
CR: Jak się żyje w miejscu, w którym powinnaś się czuć jak w domu, ale jesteś jednak uważana za estetycznego intruza?
ZB: Jest to trudne, ale w Warszawie na pewno jest mi lepiej niż w Poznaniu. Cały czas mam w myślach poznańską perspektywę, tam czuję się źle na każdym kroku. Tutaj jestem bardziej niewidzialna. Chociaż im dalej od centrum, tym bywa trudniej. Ostatnio byłam pierwszy raz w Berlinie, gdzie czułam się jeszcze bardziej komfortowo.
CR: Planujesz w związku z tym zmienić otoczenie?
ZB: No właśnie nie. Dobrze mi z tym poziomem obcości, jaki czuję w Warszawie. Nie wiem, czy chciałabym, żeby to było gładsze, tak jak w Berlinie, gdzie mogłabym zniknąć pośród innych wariatów. Może nabawiłabym się strasznej depresji z braku pokarmu dla próżności.
CR: Czym dla ciebie jest ojczyzna?
ZB: Traktuję to słowo bardzo konwencjonalnie. Jest to miejsce, z którego pochodzę. Dla mnie ojczyzną jest Polska. Nie czuję się kosmopolitką. Jestem dość konserwatywna w zachowaniach. Trudno jest mi się przyzwyczaić do podstawowych rzeczy, na przykład do tego, że w innych krajach w odmienny sposób otwiera się okno, inaczej korzysta z toalety i niektórych rzeczy nie można mówić.
CR: A język?
ZB: Oczywiście, język to właściwie rdzeń ojczyzny. Trochę mówię po angielsku, ale nie osiągam z obcokrajowcami takiej biegłości na przykład w żartowaniu jak z Polakami.
CR: Są językoznawcze teorie mówiące właśnie o tym, że płynność w danym języku zaczyna się od momentu, w którym można swobodnie w nim żartować i używać ironii.
ZB: Żart to szczyt umiejętności językowych. Poczucie humoru jest dla mnie bardzo ważne, spaja i dzieli ludzi. Pewnie jeśli miałabym się przeprowadzić za granicę, to tylko z konieczności, a nie z wyboru.
CR: Wspomniałaś wcześniej o wciąż mało popularnym w Polsce tańcu, jakim jest voguing. Jak się pojawił w twoim życiu?
ZB: Kiedyś na Brutażu zobaczyłam tańczącą Bożnę [popularyzatorkę tego stylu, organizatorkę balów voguingowych – przyp. aut.]. Pamiętam, że robiła wtedy duck walk. Zapytałam ją, co to za taniec i czy gdzieś można się go uczyć. Od tego czasu czasami chodzę na zajęcia, ale nie jestem profesjonalistką.
CR: Voguing także wywodzi się z kultury mniejszości, ideologicznych, seksualnych czy estetycznych. Czy ten trop był dla ciebie ważny?
ZB: Teraz mogłabym powiedzieć, że tak, ale byłoby to kłamstwo. Najpierw spodobał mi się na czysto choreograficznej płaszczyźnie. Ujęła mnie sztywność tych ruchów. Dużo później dowiedziałam się o ideologicznym zapleczu tego tańca.
CR: W samej Warszawie jest coraz bardziej popularny. Myślisz, że jego ideowe korzenie mogą zostać zatracone?
ZB: Na pewno. To już się dzieje – niewiele osób interesuje się, czym był dla tych, którzy go tworzyli. Voguing staje się po prostu jednym z dostępnych stylów.
//
Materiał ukazał się pierwotnie w 14. numerze magazynu Zwykłe Życie – #OJCZYZNA. Ostatnie sztuki dostępne TUTAJ.