Taki przedwojenny blichtr
Tekst: Malwina Piorun
Zdjęcia: archiwum NAC
„Zakopane zaludnione było wtedy pięknymi ludźmi” – wspominał Jarosław Iwaszkiewicz.
Doskonale pięknymi! Przedwojenne kurorty i uzdrowiska – Zakopane, Krynica lub nadmorska Jurata. Ekskluzywne mekki adoracji ciała i umysłu ówczesnej bohemy, środowiska wyższych sfer – arystokracji, polityków oraz artystów. Wśród osób odwiedzających zdroje nigdy nie brakowało barwnych i sławnych osobistości. Magdalena Samozwaniec, Zofia Nałkowska, Hanka Ordonówna, Kornel Makuszyński czy Eugeniusz Bodo – istna plejada pośród elity. Letnie wyjazdy w góry lub nad morze stanowiły modną formę ucieczki od wielkomiejskiej codzienności. Ku zwykłemu życiu? Niezupełnie. Chętniej kreowano iluzję sielskości w szczelnym opakowaniu wyjątkowości. Sezonowe spotkania w sanatoriach traktowano niemal jak towarzyską powinność, a rekreacja była pretekstem do zaprezentowania swoich fizyczno-mentalnych walorów. Taki przedwojenny blichtr.
Malownicze ustronia niepodległej ojczyzny przyciągały rzesze kuracjuszy, którzy całkowicie oddawali się w nich przyjemnościom bezpośredniego kontaktu z naturą. Podróżowano po ziemiach zjednanego kraju, poznając jego urokliwe tereny – od morza aż do Tatr. Wakacyjne wojaże były aktywne, w ruchu i na świeżym powietrzu. W sezonie letnim dżentelmeni żeglowali lub zdobywali górskie szczyty. Taternictwem zajmowali się najmężniejsi, jednak wielu przeliczyło swoje możliwości, w młodym wieku ulatniając się w nieśmiertelność, jak redaktor czasopisma „Blok” Mieczysław Szczuka. Piękne damy przemierzały szlaki, plotkując i dyskutując o nowych modach. Ponadto chętnie wykorzystywały zalety miejscowego klimatu do poprawy swojej cielesnej zmysłowości. Fundowały sobie wszelkie dostępne zabiegi i przyjmowały zbawienne składniki wód mineralnych z górskich zdrojów, co doskonale opisała Maria Dąbrowska w swych Dziennikach, pisząc o źródłach Truskawca: „Na cerę piję Naftusię i Barbarę, dla zwilżenia płuczę nos i gardło Bronisławą”. Bezwarunkowo doceniano lecznicze kąpiele w siarczanach i ich właściwości odmładzające, zaś nad Bałtykiem inhalowano się jodem oraz poddawano terapiom z borowinowych okładów. Oczywiście kobiety utrzymywały dietę: trzy skromne posiłki dziennie. Wówczas jarskie, dziś nazywane wegańskimi.
Zimą każdy jeździł na nartach, nawet jeśli nie potrafił. Wtedy wystarczyło nosić je nonszalancko zarzucone na ramieniu. Dlaczego? Narciarstwo wówczas było vraiment en vogue i powszechnie uprawiano ten śnieżny sport. Na stokach brylowały absolutnie wszystkie znane osobistości goszczące w górskich kurortach. Olimpijczykiem szybkich zjazdów był Bronisław Czech, pośród sław dorównywali mu tylko Antoni Słonimski oraz Adolf Dymsza. Wśród kobiet dużym zainteresowaniem cieszyły się lekcje z instruktorami, którzy cierpliwie uczyli sztuki jazdy na dwóch jesionowych deskach. Podobno wielkomiejskie panie przechodziły wtedy prawdziwą „akademię upadku”. Dyplomem potwierdzającym odbycie nauk mogły się pochwalić między innymi cudnej urody pieśniarka Marta Eggerth czy gwiazda ekranu Maria Malicka. Mniej wytrwałym w nauce pozostawały rozmowy o nowym sprzęcie lub pozowanie z nartami do snobistycznych pamiątkowych zdjęć. Ogromne zainteresowanie tym sportem wpłynęło na rozwój infrastruktury wielu znanych ośrodków, takich jak Zakopane, Wisła, Szczyrk. Na potrzeby tego trendu karczowano stoki pod trasy narciarskie, wznoszono nowoczesne schroniska – najsłynniejsze nad Morskim Okiem, czy budowano kolejki wysokogórskie, takie jak ta na Kasprowy Wierch, funkcjonująca zresztą po dziś dzień.
Wieczorami uprawiano odrębną dyscyplinę, równie wymagającą – życie towarzyskie. Odbywano obowiązkowe wizyty w najmodniejszych sanatoryjnych lokalach, pośród których największą sławę zdobył zakopiański klub U Trzaski. Właśnie tam zamożna inteligencja oraz cyganeria bez zahamowań poświęcała się grze w brydża lub tanecznym harcom i hulankom. Franciszek Trzaska posiadał renomowany dancing z orkiestrą na żywo grającą modny jazz. Występowały tam też tuzy polskiej sceny muzycznej – Zygmunt Karasiński, a także Jerzy Petersburski ze swoim bandem. Muzyka nie milkła do świtu. Trwała bezustanna zabawa, prawie bachanalia. Rozmowy, hazard i używki. Koneserzy intelektualiści przeprowadzali eksperymenty z narkotykami – morfiną lub meskaliną, by na drugi dzień potulnie poddać się leczniczym atutom uzdrowiska, rekonwalescencji stanu wczorajszego. Podobno takiej formie terapii najczęściej poddawał się sam Stanisław Ignacy Witkiewicz – cudowny Witkacy, który pod wpływem całonocnych doświadczeń namalował pastelami niejeden obraz.
Oczywiście każdy zwykły dzień wymagał luksusowej oprawy – komfortowych pensjonatów. Właśnie w okresie międzywojennym, na fali rosnącego zainteresowania balneologią i leczeniem klimatycznym, nastąpił gwałtowny rozwój architektury uzdrowiskowej – obecnie zabytkowej. By spełnić oczekiwania i zwabić kuracjuszy, wykonanie projektów zlecano najbardziej ekstrawaganckim architektom, czego przykład stanowi niewielka Krynica-Zdrój, gdzie znajdują się budynki autorstwa Adolfa Szyszko-Bohusza – Sanatorium Wojskowe, Bohdana Pniewskiego – pensjonat Patria, czy Romualda Gutta – Nowy Dom Zdrojowy. Obiekty lokalizowano w wyeksponowanych miejscach, by swym nowoczesnym obliczem górowały nad otoczeniem, kusząc przyjezdnych swoją oryginalnością. A budowano z rozmachem!
Górskie kurorty zyskały monumentalne realizacje w duchu modernizmu, w których sumiennie łączono prostotę zgeometryzowanych brył z elegancją wnętrz, wynikającą z założeń funkcjonalnego pensjonatu – lecznictwa i rekreacji. Pośród góralskich chat pojawiły się płaskie dachy, harmonijnie proste formy i pozbawione ozdób elewacje, które poprzecinano wstęgami portfenetrów. Odpowiednio nasłonecznione budynki wewnątrz skrywały nie tylko wytworne pokoje hotelowe, lecz także całą infrastrukturę służącą rozrywkom – baseny, sale kinowe, kasyna czy dancingi. Bez wątpienia najsłynniejszym przedwojennym obiektem pozostaje wspomniany już pensjonat Patria w Krynicy – życiowa inwestycja Jana Kiepury. Urządzono go w najwyższym standardzie, zapewniając gościom wszelkie wygody – stylowe meble, własne radio i telefon, jak również indywidualną łazienkę. Do tego klatki schodowe z nowoczesnymi windami, mechaniczne pralnie i ogrzewane garaże dla automobili. Słowem – luksus.
Nadmorskie kurorty miały większe możliwości rozwoju, gdyż większość z nich powstała na dziewiczym gruncie. Ich zabudowę wytyczano zgodnie z uznawaną wówczas ideą miast ogrodów, łącząc architekturę z naturą. Początkowo budowano przede wszystkim wille w tak zwanym stylu narodowym, formą i wykończeniem nawiązującym do dworów szlacheckich. Ich charakterystycznymi elementami były łamany dach polski, narożne boniowanie czy ganek kolumnowy. W latach 30. XX wieku linię zabudowy uzupełniły funkcjonalistyczne obiekty w stylu okrętowym, z okrągłymi oknami/bulajami, obłymi balkonami oraz prostymi metalowymi wykończeniami. Idealnie wkomponowane w nadmorską okolicę. Kompleks tych parterowych willi zatopionych w zieleni tworzył zwartą stylistycznie kameralną całość, wyjątkową w swej architektonicznej spójności i symbiozie z przyrodą, co docenił między innymi Wojciech Kossak, budując sobie taką letnią rezydencję w Juracie, by móc w spokoju malować swoje batalistyczne pejzaże.
Sezon w uzdrowiskach nigdy się nie kończył. Wspomniani piękni ludzie poddawali się przyrodoleczniczym zabiegom odżywczo-regenerującym, jednocześnie poszukując stymulującego natchnienia i odpoczynku od codzienności. Właściwych bodźców dostarczały: rekreacja, okoliczna przyroda oraz bujne życie towarzysko-artystyczne. Niewątpliwie to właśnie kurorty stanowiły rzeczywistą utopię płodnej awangardy, która wielu fascynowała i inspirowała. Zresztą robi to do dziś.
Tekst był publikowany w dziewiątym numerze magazynu Zwykłe Życie. Archiwalne numery dostępne TUTAJ