Na turnusie w Krynicy Morskiej
Tekst i zdjęcia: Kuba Owczarek
Krynica Morska. Zwykły, polski „kurort” nadmorski, żyjący swoim własnym życiem. W chińskim sklepie dostaniesz tu pamiątki i z Lichenia, i z Barcelony, a w księgarni pod namiotem kupisz obrazki 3d z Jezusem wiszącym na krzyżu. W sklepie spożywczym bezdomny bez nóg zeskakuje z wózka inwalidzkiego i czołga się po świeżo umytych kaflach do lady po czteropak ulubionego piwa. Przy głównej drodze stoi symulator promu kosmicznego, który nie wadząc nikomu wpasowuje się w panujące realia.
Ośrodek, w którym bawiłem przez pięć wiosennych dni nazywał się „Luxus”. „Luxus” przez duże iks. Takich ośrodków, rozsianych po całej Polsce, wciąż jest dużo. Kryją się pod różnymi nazwami takimi jak Royal czy Prestige. Ten, jak każdy inny, był wyjątkowy – na swój sposób. Zasłony we wszystkich pokojach zostały idealnie dopasowane do kolorów ścian. Dla dostarczenia gościom większej rozrywki podczas korzystania z toalety, ktoś umieścił na deskach zachęcające do załatwiania się naklejki ze zwierzętami. W stołówce zamiast ceraty na stołach rozłożono przyjazne w dotyku obrusy, natomiast podłogę pokrywało klasyczne, gumowe linoleum w geometryczne wzory w kontrastowych kolorach. Podczas wyjazdu zaburzona została naturalna kolejność gotowanych obiadów: pierwszego dnia był schabowy, później mielone, aż doszliśmy do spaghetti z sosem bolońskim.
W ośrodku, była również wyjątkowo dobrze wyposażona świetlica: ze stołem bilardowym i piłkarzykami. Dostarczały nam one wielu uciech każdej nocy. Z innych gości mogę wymienić starsze panie, dla których czas się zatrzymał w latach dziewięćdziesiątych oraz sympatycznych łysych panów pokroju „PA NA TOM RUDOM GRUBY”.
Piękne jest to, że istnieją jeszcze takie miejsca, gdzie jedyną zmianą jaka nastąpiła od 20 lat, było powieszenie na drzwiach od recepcji kartki z hasłem do Wi-Fi.
——