Zwykłe Życie to magazyn o prostym życiu wśród ludzi, miejsc i rzeczy.

F1000011

Tekst: Marta Knaś

Zdjęcia: Sebastian Kulis 

Jadąc w podróż taką jak ta, na początku czujesz tylko ciężar. To plecak – skromne kilkanaście kilo. Twój dom zamknięty na zamek. Jest tam wiele rzeczy, część z nich się pewnie przyda, ale i tak na koniec stwierdzisz, że mogłeś zabrać mniej.

Jadąc w podróż taką jak ta, wydaje ci się, że znasz siebie. Jesteś ukształtowaną jednostką, coś już wiesz, coś widziałeś. Okazuje się jednak, że chcesz odkrywać rzeczy na nowo i zmieniać się razem z nimi, bo ten świat bardzo zadziwia, a ty możesz znieść więcej, przesuwa się granica twojej wytrzymałości.

Jadąc w podróż taką jak ta, zaczynasz myśleć w czasie teraźniejszym. Życie to wielkie planowanie, odhaczanie czynności i wieczne zgryzoty, czy nam się uda. Tutaj, wiesz tylko to co widać na mapie i zegarku, za parę godzin pojawi się coś nowego i zupełnie cię zaabsorbuje, to co jutro jest bardzo daleko.

F1000012

F1000014

Zamarzyło się nam objechać Europę. Chcieliśmy zostać nomadami, zobaczyć to co niewidoczne. Wyruszyliśmy z Barcelony, tak bardzo nieświadomi, trochę naiwni, ale przekonani, że młodość jest po to, żeby działać i nie kalkulować. Nasz pragmatyzm ograniczał się do wzięcia 10 markerów, scyzoryka i latarki.

Nad hiszpańską autostradą widzieliśmy wielkie tablice-znaki, wskazujące drogi do miast i miasteczek. Uświadomiliśmy sobie, że czekają na nas bezkresy, prawdziwe piękno, jesteśmy wolni, bo wybieramy miejsce zatrzymania. Przejechaliśmy granicę Francji, zmierzcha, jesteśmy na plaży. Dzień się kończy, utknęliśmy w niewielkim nadmorskim kurorcie, brak tu hosteli, instynkt podpowiada, że na tej właśnie plaży tymczasowo zamieszkamy. Wyjmuję linkę i klamerki, robię pierwsze pranie. Mydło Biały Jeleń sprawdza się świetnie. Prysznice, które na codzieļ zmywają morską sól z ciał plażowiczów, stają się naszą łazienką. Podłoga z koca, śpiwór miękki jak wersalka, herbata w metalowym kubku. Jest swojsko, zwyczajnie, czytamy książki, gramy w karty. Te czynności niczym nie różnią się od tego, co robią ludzie w betonowych domach i wakacyjnych willach, oni mają dachówki, my niebo.

Budzisz się i widzisz przed sobą wodną taflę. Widok jak z kartki, niczym nie zmącony, masz przed sobą kawałek natury. Otaczały nas kolory – błękit, fiolet, przebite bielą, jeszcze do końca nie wzeszło słońce. Obserwowaliśmy dzień i jego początki, wiedząc, że pewnie nigdy już tu nie wrócimy, że z tym początkiem coś dla nas się kończy i na tym to wszystko polega. Zabierasz bagaż i ruszasz dalej.

Mijamy Perpignan, Nimes, Arles. Każde miasto to historia, place, różowe orchidee i wielki zaduch. Jest gorąco, moczymy nogi w fontannach, szukamy taniego wina. Chcemy zwiedzać, ale nie mamy sił chodzić z bagażem, trochę powierzchownie podziwiamy romańskie zabytki i wąskie ulice tych enigmatycznych przystanków, gdzie między oknami ludzie wieszają mokre prześcieradła. W tej pogodzie wyschną w pół godziny.

F1000018

F1000027

F1000029

Chcemy obcować z tym co dzikie, więc zostawiamy miejskie zgiełki, zbaczamy do Camargue. To dom białych koni i flamingów, ich naturalne środowisko na płaskich, podmokłych ziemiach, przypominających stepy. Wśród szuwar, znajdujemy tylko dwa ptaki, jesteśmy rozczarowani. Śledzimy ich wędrówkę, szybko jednak znikają, więc wracamy. Kupujemy bagietkę, trochę sera. Prosto i najpyszniej, jemy na kamiennych schodach, podekscytowani tym luksusem za dwa euro. Mijają nas ludzie i z uśmiechem rzucają ’Bon Appetit’, nie wiemy czy to zwyczaj, a może gościnność, ma to jednak urok, w tej lokalnej społeczności, czujemy się jej częścią.

Sięgamy krańców Francji, zatrzymujemy się w Aix-en-Provence, tu tworzył Cezanne. Artystyczny klimat przebija przez miasto, od koloru warzyw na targu po odcienie drewnianych okiennic. Mamy szczęście, znajdujemy nocleg na Couch Surfingu. Właściciel mieszkania okazuje się fascynującym człowiekiem, zostawia nas samych w swoim mieszkaniu. To stara kamienica z wysokimi oknami i kamienną podłogą, papierosy na prawdę smakują tu inaczej. Po wielu dniach wędrówek i niespokojnych nocy, nie wierzymy w ten zwrot losu. Przez dwa dni, żyjemy jak artystyczna bohema, otoczeni ładem, porządkiem, zbierając siły na to co przed nami.

F1000032

F1010008

Czeka nas jeszcze lazurowa Nicea i pachnące Grasse, w głowie coraz więcej myśli. Mówi się, że świat jest pełen zła, ale to nie do końca prawda. Kiedy wsiadasz do samochodu z przypadkowym człowiekiem, który znajduje powód, aby zboczyć z trasy, ściska na tylnym siedzeniu własne dzieci, abyś mógł się zmieścić się z brudnym plecakiem, zyskujesz wiarę w bezinteresowność. Tak docieramy do Włoch, tylko, żeby utwierdzić się we wszystkich banałach i stereotypach. Mały, głośny autobus pnie się w górę wzdłuż wybrzeża, aż do San Remo. Pasażerowie krzyczą, bo gorąco, kierowca przeklina, wymachując rękoma. Jedziemy z grupką młodych Włochów, uderzają w miasto. Żel na włosach, brylant w uchu.

Zmieniamy kulturowe krajobrazy w tempie, które sprawia, że wszystkie kontrasty stają się jeszcze bardziej wyraźne. Osiągamy stan zmęczenia, na który nie pomoże już najmocniejsza kawa, ani dobry sen. Pociąg wiezie nas przez Italię z postojem w Mediolanie. Smak dworcowej pizzy jest nie nie do podrobienia, szybka przesiadka, jeszcze tego samego dnia jesteśmy na Słowenii. Czujemy, że powoli zbliżamy się do domu. Tutaj drogi też są łatane, a w sklepach widać zwykłe kajzerki.

Lublana ma Stary Rynek, a Maribor to takie całkiem zwykłe miasto z niezwykłym wzgórzem i winnicami. Nad słowiańskimi domami niezmiennie unosi się mgła, jest tu dość magicznie. Wkraczamy w ostatni etap podróży. Słońce zamienia się w szare niebo, piasek już się tak nie złoci. Są za to głęboko zielone trawy, jeziora,klony i dęby. Mentalność też jakby inna.

F1010013

F1010015

To moment na bilans, wypadamy dość dobrze. Mamy jeszcze trochę pieniędzy, zero poważnych kłótni, cały gaz pieprzowy. Nie ma sytuacji niebezpiecznych, tylko frustrujące.  Po dwóch tygodniach polegania na pomyślności losu i uprzejmości innych, marzysz o dziennym harmonogramie. Uczymy się jednak wdzięczności. Takiej szczerej i prawdziwej, bo generalnie zbyt wiele rzeczy zwyczajowo bierze się za pewnik. Fajne są te momenty euforii, kiedy trafia się łut szczęścia. Za nimi będziemy tęsknić najbardziej.

Czas leci bardzo szybko. Przygotowania pochłaniały miesiące. Nagle, jesteśmy już na Węgrzech, to prawie koniec. Przedostajemy się nad Balaton. To wielkie jezioro było dla nas ziemią obiecaną, na jego plażach chcieliśmy patrzeć w lasy na drugim końcu wody. Brak tu jednak przestrzeni, są tam tylko promenady pamiątek, barów z langoszami i automaty do gier. Ludzie patrzą trochę podejrzliwie, zmęczeni, przesiadują na dworcach z puszkami piwa. Myślami jesteśmy już trochę w Budapeszcie, jedziemy do stolicy o dwa dni szybciej. Z perspektywy czasu, uciekaliśmy chyba przed tym wszechobecnym smutkiem.

Parę dni, a pociąg ze starego dworca Keleti zawiezie nas już do Warszawy Centralnej. Zwiedzamy Budę, próbujemy zachwycić się historią, ale nie mamy już siły, ani chęci. To miasto tętni nostalgią, w niedzielę wszystko zamknięte, w tygodniu, kawiarnie jakby puste. Zapach gyrosa uderza zewsząd, pełne są tu tylko bary z kebabami. Dużo imigrantów, ale to nie multikulturowy tygiel. Raczej punkt przejściowy, niby szansa na lepsze życie w demokratycznym kraju, ale nie wiadomo jak się za nie zabrać. Wyczekujemy powrotu, bo wszystkie zebrane bodźce łączą się w jedną inspirację, chcemy zabrać się do naszych zajęć, spojrzeć na tą podróż z dystansu.

F1010026

F1010028

Gdy wsiadamy do przedziału nocnego PKP Intercity, zasłyszany Polski język sprawia, że cieszymy się jak dzieci. Bardzo lubimy nasz kraj, z wszystkimi przywarami i brudem ulic. Fajnie tu żyć. Widzimy piękno socjalistycznych budynków Warszawy, industrialnej Łodzi i dźwigów w Gdańskiej Stoczni. Docieramy do stacji Sosnowiec, uśmiechamy się porozumiewawczo. Jesteśmy u progu życia i ta podróż bardzo namacalnie uzmysławia nam stare prawdy. Niewiele jest autentycznych granic oprócz tych które stawiamy sobie sami. To rzecz którą tak dobrze się wie i tak ciężko w nią uwierzyć.

Jadąc w podróż taką jak ta, wracasz szczęśliwszy. Trochę się zmieniłeś i zahartowałeś. Umiesz rozstawić namiot i jak nic, doceniasz momenty, gdy pędząc autostradą, słuchasz swojej ulubionej piosenki. Tak nieśmiało, jesteś z siebie dumny. Już patrzysz na mapę, szukasz następnych miejsc , jest jeszcze tyle do zobaczenia.

Wracając z podróży takiej jak ta, wszystko dopiero się zaczyna.