Ulubione. Wojtek Bednarz
Przepytała: Agata Napiórska
Co poniedziałek zmuszam jedną osobę do nadludzkiego wysiłku. Zadanie polega na tym, by wybrać jedną książkę, jeden film i jedną piosenkę, które w jakiś sposób są ważne dla ankietowanego. Może być to wybór podyktowany nastrojem chwili, może być tzw. życiówka. I trzeba uzasadnić.
Wojtek Bednarz, rocznik ’75, absolwent wydziału grafiki na krakowskiej ASP, od prawie siedmiu lat główny projektant Vistuli. Uwielbia dobrą kuchnię – byle tylko nie musiał gotować. Lubi też naturę – najlepiej martwą i najlepiej w muzeum. Ulubiona marka samochodu – taksówka.
Książka
Źródło, Ayn Rand
Ulubiona książka? Uwielbiam powieści – im grubsze tym lepsze, najlepiej, żeby się nie kończyły. Cały Truman Capote – podchodzę bezkrytycznie. Jestem fanem kryminałów, a w szczególności tych, które bardziej są powieścią obyczajową, a intryga jest tylko pretekstem do opowiedzenia o innych rzeczach – tutaj – Donna Tartt Tajemna Historia – znam prawie na pamięć, cały Mankell, a w szczególności seria o Kurcie Wallanderze. Jeśli jednak mam wybrać jedną i tylko jedną to chyba będzie to życiówka. I okazało się, że ten wybór nie był taki trudny. Źródło Ayn Rand. Książka, która mnie rozłożyła na łopatki, zjadłem ją i oblizałem okładkę. Jest tam wszystko – romans i sex (ups!), filozofia i ekonomia (wtf?!), ludzie bardzo źli i przebiegli, ludzie bardzo dobrzy, szarlatani, wizjonerzy, idealiści, kilka postaci historycznych i prawdziwa femme fatale. Niby to się mogło wydarzyć, ale jest to ubrane w tak surrealistyczną rzeczywistość, że w zasadzie jest to nierealne. Każdy charakter jest mocny, doskonale zbudowany, kompletny i tak mocno określony, że w zasadzie powinno to być to wkurzające – ale nie jest. Każdy jest trochę przewidywalny, ponieważ dokonywane wybory są w zasadzie oczywiste, ale w jakiś magiczny sposób zawsze czujesz się zaskoczony. Całość przypomina trochę obrazy Lempickiej (taki przykład, ponieważ mniej więcej to te same ramy czasowe) – czyli trochę umowne, estetyczne, ale z buzującymi emocjami. I oczywiście 800 stron…. Sama Autorka też wydaje się być całkiem niezłym tematem na książkę, ale to już inna historia. Absolutnie polecam!
Film
Ojciec Chrzestny, Francis Ford Coppola, 1972
Ulubiony film? Gdybym miał wybrać serial – byłoby łatwiej – wszystkie sezony Sześć stóp pod ziemią i tyle, ale to chyba nie ta kategoria. Ale film – będzie trudniej. To chyba dlatego, że oglądam bardzo dużo różnych rzeczy, do niektórych prawdopodobnie wstyd byłoby się przyznać. Ponieważ nie mam problemu z oglądaniem po kilka razy filmów, które lubię więc wracam do nich z różnych powodów. Są takie, przy których się relaksuję – na przykład Ukryte pragnienia Bertolucciego lub Powiększenie Antonioniego. Filmy Polańskiego – można wybierać w ciemno i zawsze będzie ok. Stare amerykańskie musicale – Amerykanin w Paryżu czy All That Jazz – dlaczego nie? Niektóre są dla mnie najzwyczajniej w świecie piękne i oglądam je jak obrazy. W tej kategorii jest na przykład Pociąg Kawalerowicza czy Piękna złośnica Rivetta (wymieniam drugi film z Jane Birkin, muszę się nad tym zastanowić). Przyznam się jednak, że chyba najczęściej wracam do filmów dla dużych chłopców – bez aluzji! Mam na myśli te z serii „zabili go i uciekł” lub przynajmniej trochę strzelanki. Jamesy Bondy, Jasony Bourny itp. To takie moje guilty pleasure. Francuski łącznik czy Bullit – Steve McQueene i wspaniała muzyka Lalo Schifrina – tu mnie macie! Tak czy inaczej absolutny top of the top to będzie Ojciec Chrzestny. Wiem, wiem, fanatycy próbują zapomnieć, ze to trylogia i że popełniono trzecią część, ale ja to kupuję w całości. Tutaj w zasadzie to chyba nie muszę pisać kto to zrobił i o czym to – trochę poszedłem na łatwiznę, ale trudno. Napiszę tylko, że co jakiś czas spędzam bezsenną noc, odpalam dvd, odpalam pierwszy karton papierosów, wypijam co mam pod ręką i o poranku z konkretnie zaczerwienionymi oczami zastanawiam się czy obejrzenie jeszcze raz pierwszej części byłby przesadą. Myślę, że nie muszę polecać.
Piosenka
Aquarius, Hair, 1979
Ulubiona piosenka? Tutaj sprawa ma się trochę inaczej, ponieważ muzyka, która zazwyczaj mnie rozwala to taka bez zwrotek i bez refrenu. Ta ze zwrotkami i z refrenem, bo oczywiście także takiej słucham, jest zazwyczaj czymś w rodzaju gwiazdy tygodnia lub nawet jednego wieczoru i w postaci jednej sztuki piosenki jest zarzynana na maxa po stokroć i później już przez jakiś czas mam lekki odrzut na myśl, ze mógłbym na to przypadkiem trafić w radio jadąc rano do biura. Wybór jest dość schizofreniczny i często przypadkowy, nie będzie życiówki, ale jest kilka takich, do których mam sentyment i mogę powiedzieć, że zarzynam je od czasu do czasu i nadal nie boję się, że trafie na nie przez przypadek w środę o poranku. Ostatnio na przykład po raz kolejny zrobiłem sobie sesję z Under Pressure w konkretnej – najlepszej wersji – David Bowie & Annie Lennox. Jakiś czas później przerobiłem wszystkie wersje Someone To Watch Over Me – uwielbiam w wykonaniu Amy Winehouse. Lubię także nie tylko posłuchać, ale także z przyjemnością pooglądać „I Just Don’t Know What to Do with Myself” White Stripes – radość dla ucha i radość dla oka! Natomiast wybierając jedną to chyba będzie to Aquarius z Hair. Zawsze jak słyszę lub słucham tego utworu to jakoś tak bez powodu czuję się lepiej i może też dlatego, że jest zodiakalnym wodnikiem (bez jaj, nie przykładam do tego żadnego znaczenia) to tak jakby to była trochę moja piosenka. A może dlatego, że jest prawie tak stara jak ja i w zasadzie to zawsze gdzieś na nią trafiam. Od wczesnego dzieciństwa.